16 Listopada 2018 roku grupa z Brighton wydała swój nowy krążek – „Nowhere” i jeśli to słowo miało opisać płytę, to jest też wyczerpujące jako opis koncertu, który odbył się 8 lutego w Poznaniu w klubie Pod Minogą.
Nowhere
Tytułem wstępu, zespół z wysp gra już od dłuższego czasu, wydaje płyty średnio co dwa lata i cały czas się rozwija, zachowując jednak przy tym swój styl. Jeśli chodzi o styl i określenie go, to kategoryzowanie muzyki nie pomaga w jej odbiorze, ale warto nakreślić co dokładnie mają do przekazania Esben and the Witch. Określiłabym ich muzykę jako mieszankę różnych stylów, czuć tu zdecydowanie ciężkie gitarowe brzmienia, charakterystyczne dla takich gatunków jak shoegaze czy post rock.
Nazewnictwo gatunkowe jest mimo wszystko kryterium, które nie oddaje w pełni tego, co ma wyrazić muzyka Esben and the Witch. Tytuł – „Nowhere” wraz z okładką wskazującą trójkę muzyków umieszczonych na klifie, daje już zarys tego czego można oczekiwać po krążku.
Zespół promując swój nowy album zahaczył również o Polskę, w tym Poznań i klub Pod Minogą. Muzycy rozpoczęli występ o czasie, co jest nietypowe jak na artystów sceny rockowej. W całym koncercie brakowało właściwie zbędnych słów – to muzyka miała opowiedzieć całą historię. Skromne trio w postaci basistki i wokalistki – Rachel Davis, perkusisty Daniela Copemana i gitarzysty Thomasa Fishera rozpoczęło koncert o czasie i powitało publiczność krótkimi słowami. Atmosfera Klubu pod Minogą nieco alternatywnego i piwnicznego ku mojemu zaskoczeniu wpisała się w koncert zespołu, choć początkowo obawiałam się czy Esben and The Witch uda się przenieść melancholię i swoiste „echo” charakterystyczne dla ich muzyki, na salę koncertową Minogi. Klimat albumu „Nowhere”, czyli uczucie braku konkretnego miejsca było faktycznie możliwe do doświadczenia na koncercie.
Set został otwarty kawałkiem „Dull Gret” , drugim utworem z nowego krążka. Muzycy rozpoczęli koncert zatem od wyjątkowo harmonijnej linii basowej i dźwięcznego głosu wokalistki Rachel Davis. Utwór ten mimo spokoju i wspomnianej już przeze mnie melancholii w pewnym momencie zaczyna przybierać mocniejszy ton, odpowiada za to w szczególności perkusja Daniela Copemana , ale też i ostrzejsze partie gitarowe, za którymi stoi Thomas Fisher. Cała trójka muzyków w pewnym momencie porozumiewa się na scenie, wymienia spojrzenia. To co przed chwilą było spokojnym spacerem w mglisty dzień, staje się biegiem, wręcz ucieczką przez mroczny i trudny do przedarcia las. Nadmiar metafor nie sprzyja czytaniu recenzji, ale przy utworach Esben and The Witch , nie sposób nie poczuć przeszywającego klimatu zimna wysp, z których pochodzą muzycy i pokusić się o wdzięczne porównanie.
To co usłyszałam na płycie, pojawiło się 1:1 na koncercie i nie chodzi tu tylko o zestawienie utworów, choć zdecydowanym highlightem koncertu był mój ulubieniec z nowej płyty – „Golden Purifier” . Jeśli 1:1 oznacza, że coś jest identyczne, to w przypadku Esben and The Witch to również się sprawdza. Kunszt muzyków nie tylko pozwolił na jednakowe odtworzenie utworów z wersji płytowej, ale też na przekazanie za pomocą nich jeszcze większej ilości emocji. Zdecydowanie największą bronią zespołu był wokal Rachel Davis, choć każdy z artystów wniósł swoją cegiełkę budującą klimat, to nieskazitelny głos, piękne vibrato niosące się przez salę Klubu pod Minogą było wybijającym się elementem charakteryzującym koncert. Ktokolwiek dbał o nagłośnienie tego wydarzenia i czuwał nad jego realizacją, nie musiał się obawiać o umiejętności Rachel Davis. Podczas godzinnego koncertu nie było ani jednej nieczystości, a wokalistka z utworu na utwór wczuwała się coraz bardziej, gdy nadszedł moment by odłożyć gitarę basową, rozpoczęła się prawdziwa uczta. Rachel dała pokaz głębokiego, niosącego się i przejmującego głosu. Ktokolwiek spojrzałby na artystkę nie wiedząc czym się zajmuje, nie zgadłby, że ta drobna brunetka chowa w sobie taką siłę.
Tylko koncert czy aż koncert ?
Tak jak muzycy weszli na czas, tak też skończyli o czasie. Występ zamknęli ostrą partią perkusyjną i w kontraście do tego zupełnie spokojnie odłożyli sprzęt, podziękowali i opuścili scenę. Bisów nie było, były za to zbliżenia, a to chyba często się nie zdarza. Bliskość między słuchaczami a zespołem mogła zostać zaspokojona, gdyż członkowie Esben and the Witch zaprosili każdego obecnego na koncercie pod bar na rozmowę i piwo. W takiej sytuacji brak bisu nikomu nie przeszkadzał! Taki kontakt face to face, to dość niecodzienna sytuacja i możliwość obcowania z artystami powoduje, że słuchacz może wejść na inny poziom rozumienia muzyki. Czy inaczej słucha się utworów po rozmowie z wykonawcami ? Dla mnie każdorazowo kontakt z artystą jest wartościowym i elektryzującym doznaniem, który pozwalającym zrozumieć proces twórczy.
Zatem czy to był tylko koncert, czy może aż koncert? Takie wydarzenie, to już nie tylko bierne słuchanie czy przyglądanie się, ale możliwość interakcji między dwoma pozornie zamkniętymi światami. Koncert miał być i był pokazem emocji, ale też i zwyczajności życia. Pomimo melancholii i dość onirycznej aury zespołu, ostatni fragment wydarzenia, wspomniane zwykłe zaproszenie słuchaczy na piwo, sprawiło, że została zachowana równowaga między tym co zwyczajne, a tym, co niezwyczajne.
Katarzyna Frątczak