Dziwaczny świat Black Box Recorder

Posępny, cyniczny i brytyjski do szpiku kości. Tak w trzech słowach można zamknąć Black Box Recorder zespół w późnych latach 90. kontrowersyjny, a dziś niezasłużenie zapomniany. Kuriozalna, czarno-biała rzeczywistość grupy pozostaje jednym z najciekawszych zjawisk wyspiarskiej sceny. Gdy raz wejdziecie do ich świata, już nigdy stamtąd nie wyjdziecie.

Black Box Recorder - zdjęcie w kolorze

Muzyka z wysp – lata 90.

Muzyka z Wielkiej Brytanii i Irlandii nigdy nie była, i już nigdy nie będzie, tak wspaniała jak w latach 90. Ostatnia, wielka dekada w muzyce okazała się być zbawienna dla Królestwa. Bono zdefiniował wtedy twórczość U2 na nowo i wraz z premierą Achtung, Baby! runęło egzaltowane drzewo Jozuego, a zespół koncertował z nowym materiałem przez niemal dwa lata, łącząc muzykę i politykę. O rozpad, a nawet śmierć wokalisty, otarł się zespół Depeche Mode. Z tego burzliwego okresu pozostał ich opus magnum – Songs of Faith and Devotion. Mimo wszystko, brytyjskie lata 90. nie były wyłącznie dramatyczne. Nastolatkowie tańczyli w rytm Friday I’m in Love czy Wanderwall oraz śledzili narodziny The Cranberries i Spice Girls. Był to okres pełen sprzeczności, kontrastów i zwyczajnie świetnej muzyki, którą zapamiętamy na zawsze.

To właśnie od tego trendu uciekał perkusista kultowego The Jesus and Mary Chain – John Moore. Zespołu, który do dziś jest uznawany za protoplastę shoegaze’u – sennych, melancholijnych melodii. Jak sam powiedział „w latach 90. przestałem ścigać pop-dreamowy sen”. Gdy porzucił grupę, na zawsze wydostał się z systemu, który mimo początkowej miłości, nauczył się nienawidzić.

Przypadkowe spotkanie

Jak to bywa z wielkimi tworami, wszystko powstało zupełnym przypadkiem. Moore oraz Luke Haines zostali zaproszeni do niszowego, nowojorskiego studia, by nagrać partie instrumentalne zespołowi Balloon. Pomiędzy tą dwójką od razu zaiskrzyło, jak wspominają „oboje śmialiśmy się z okropnych rzeczy, gdy wszyscy spoglądali na nas z kamienną twarzą”. Wtedy narodził się pomysł na zespół. Zespół, który nie miał jeszcze ani nazwy, ani wokalisty. W powietrze wystrzeliła pierwsza iskra. Pozostało czekać na ogień.

Black Box Recorder, zespół po latach

W tym samym miejscu i w tym samym czasie przebywała Sarah Nixey, również współpracująca z Balloon. Artystka nagrywała dla nich partie wokalne, gdy dostała tajemniczy fax – „Zaśpiewaj dla nas piosenkę, a uczynimy z ciebie gwiazdę”. Początkowo myślała, że to zwykły żart, później się z tego śmiała, jednak ostatecznie jej ciekawość zwyciężyła. Postanowiła spotkać się z muzykami i w zupełnie zwyczajny, jesienny wieczór narodził się zespół, który miał wkrótce zostać czarną owcą brytyjskiej sceny. Świadczyła o tym sama nazwa Black Box Recoder. Inspiracją były oczywiście czarne skrzynki w samolotach, które rejestrują dźwięk podczas lotu, by ułatwić badanie incydentów powietrznych. To był pierwszy, i nie ostatni, prowokacyjny żart zespołu.  

Bezczelny debiut Black Box Recorder

„Życie nie jest sprawiedliwe / Pogódź się z tym, albo się zabij”. Ten wers z refrenu piosenki Child Psychology sprawił, że utwór został zakazany we wszystkich brytyjskich stacjach radiowych oraz MTV, które wówczas było potęgą wyznaczającą trendy. Czy można sobie wymarzyć większy strzał w kolano na samym początku kariery? Dziś taka kontrowersja tylko napędziłaby szalony licznik wyświetleń i polubień. Wówczas było to komercyjne samobójstwo i utwór nie przedarł się do szerszej publiczności, lecz taki był zamiar zespołu – pozostać w artystycznym podziemiu, bo to nie jest muzyka dla wszystkich.

Na wpół mówiona, na wpół śpiewana piosenka opowiada historię zmęczonej życiem dziewczynki, która nagle postanowiła przestać mówić. Posępny tekst i śmiertelnie poważna recytacja wokalistki łączą się z minimalistycznym i ascetycznym instrumentalem. Child Psychology to świetne wprowadzenie do dziwacznego świata zespołu – hiperrealistycznych, przepełnionych goryczą opowieści oraz skromnej, hipnotyzującej muzyki. Na debiutanckim albumie – England Made Me – takich historii jest więcej. Możemy usłyszeć o kobiecie, która śni o popełnieniu zbrodni, kraksie samochodowej, czy też traumach z dzieciństwa. Wszystko z odpowiednią nutą cynizmu, szczyptą bezczelności i sporą garścią szorstkiego, lecz dziwnie delikatnego wokalu.

Nowe rozdanie

Wejście w nowe tysiąclecie przyniosło zespołowi coś niespodziewanego, czyli pierwszy hit na liście przebojów. Promujący ich drugi krążek singiel – The Facts of Life – przebił się do radiowego mainstreamu i przyniósł muzykom zasłużone pięć minut sławy. Trochę mniej okrutny lirycznie i bogatszy w środkach, nadal pozostał w ich naturalistycznej, ironicznej konwencji. Synth-popowa, płynąca jak strumień świadomości piosenka, w niewinnych słowach porusza temat przebudzenia seksualnego. Mniej dosłowne znaczenie ukryło się za pięknymi słowami i poruszającą muzyką. Brutalizm ustąpił miejsca nostalgii, ale tylko pozornie. Nadal była to sztuka cierpka i trudna do przełknięcia, lecz w przystępniejszym opakowaniu.

Black Box Recorder w ostatnim tańcu

Jeszcze przystępniejsze było na ostatniej płycie – Passionoia wydanej w 2003 roku. Muzycy porzucili w kąt oszczędne, spowolnione brzmienia. Zabrali się za elektronikę i syntezatory, ubierając przerażające teksty w taneczne utwory. Kawałek Andrew Ridgeley to ich przelotny romans z muzyką disco. Jak podsumował to jeden z magazynów muzycznych – „zespół zakłada błyszczące buty na ich ostatni taniec”.  

Po trzech płytach i pięciu latach zakończyła się ewolucja świata Black Box Recorder. Świata, który z albumu na album stawał się królestwem kontrastów i prowokacji. Począwszy od surowego, ascetycznego grania i niezwykle odważnych tekstów, przez spokojne, nostalgiczne melodie, aż po eksperymenty z pozornie wesołymi utworami. Bez zmian pozostało jedno – muzycy wiecznie szli pod prąd. Gdyby nie to, być może zyskaliby należne im uznanie, a historia zespołu nie skończyłaby się tak prędko. Dzięki ich konsekwencji i odwadze dostaliśmy jedne z najdziwniejszych i najbezczelniejszych utworów w historii brytyjskiej muzyki. Przeraźliwie realistycznych i trudnych w odbiorze. Piosenki Black Box Recorder są jak skok do zimnej wody – początkowo straszne i bolesne, lecz po pewnym czasie uzależniające i przynoszące pewne ukojenie.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj –> https://meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/