Dawno temu w Ameryce – 13. American Film Festival

Organizowany przez Stowarzyszenie Nowe Horyzonty i odbywający się już od przeszło dekady we Wrocławiu American Film Festival jest współcześnie jednym z najważniejszych punktów na filmowej mapie Polski, rozgrzewającym kinomańskie serca w chłodne, listopadowe wieczory. Tegoroczna edycja zakończyła się raptem kilka dni temu. Zwycięzcy zostali wyłonieni, zaś miłośnicy amerykańskiego kina z całego kraju zdążyli rozjechać się do swoich domów. Wszystko zdawało się wyglądać dokładnie tak, jak zawsze. Problem w tym, że przeświadczenie to w rzeczywistości okazało się dość złudne.

American Film Festival
źródło: American Film Festival

W programie festiwalu znalazło się co prawda miejsce dla retroperspektywy Roberta Altmana oraz takich produkcji jak Do ostatniej kości, Jednym głosem, Aftersun, Moonage Daydream, Armageddon Time, Syna czy świetnego Wieloryba, jednak już w tym miejscu pojawia się pierwszy problem. Lwia część wymienionych przeze mnie produkcji już lada moment trafi do dystrybucji prosto do polskich kin. Pisząc „lada moment” mam na myśli przyszły tydzień. Jedyny wyjątek stanowi obraz Arronofskiego, którego premiera została zaplanowana na 17 lutego 2023 roku. Z tego powodu wybrałem się na niego osobiście. Pomimo faktu, że sytuacja nie jest aż tak dramatyczna, jak w ubiegłym roku, to nietrudno dostrzec tu pewien krzywdzący proceder. Wówczas otwierający festiwal The French Dispatch Wesa Andersona w tym samym tygodniu debiutował również na ekranie multipleksów.

Idea festiwalu filmowego niemal od zawsze była spowinowacona z możliwością premierowego seansu długo wyczekiwanej przez krytyków i widzów produkcji. Jeśli dany obraz był wcześniej gdzieś wyświetlany -najprawdopodobniej był to większy i ważniejszy festiwal filmowy, który miał miejsce dwa dni wcześniej na drugim końcu globu. Zwykli śmiertelnicy mogli obcować z już wychwalaną przez festiwalowych bywalców produkcją za rok, czasem dwa. Takim oto sposobem festiwale filmowe przez wiele lat cieszyły się niesłabnącym zainteresowaniem. Samo uczestnictwo w nich było uznawano przez społeczeństwo za formę prestiżu.

Lighthouse
źródło: imdb.com

Powrót do przeszłości

Wydaje się niestety, że te czasy odeszły już w niepamięć. Jeszcze kilka lat temu w ramach American Film Festival można było obejrzeć np. The Lighthouse Roberta Eggersa w momencie, kiedy jakakolwiek data polskiej premiery stała pod wielkim znakiem zapytania. Krajowi dystrybutorzy, widząc zainteresowanie, jakie produkcja wywołała w trakcie przedsprzedaży biletów, jeszcze przed rozpoczęciem festiwalu z dumą ogłosili, że w nadchodzącym roku kalendarzowym film pojawi się ostatecznie na ekranach większej ilości kin. Trudno jest jednak oprzeć się wrażeniu, że zjawisko to było zasługą widowni AFF, do której również osobiście dołożyłem swoją cegiełkę. 

Skrócenie okna dystrybucji omawia się najczęściej w kontekście platform streamingowych przynależnych do olbrzymich konglomeratów, takich jak należące do Warner Bros HBO. W przypadku premiery najnowszego Batmana firma rzeczywiście dotrzymała słowa i już 45 dni po kinowym debiucie umieściła produkcję na streamingu. Doprowadziło to do możliwości obejrzenia tego samego filmu i w kinie i na kanapie. Był to jednak nie tylko pierwszy, ale i ostatni tego typu przypadek. Kiedy podnoszące się powoli z kolan po lockdownie Hollywood zaczęło uczyć się na swoich błędach, z nie do końca wiadomych powodów polskie festiwale filmowe zaczęły dopiero je popełniać.

AFF - Sprzedawcy
źródło: imdb.com

Akurat dzisiaj powinniśmy tu być

Kolejny problem związany jest nie z produkcjami, pojawiającymi się na festiwalu, a obrazami, które niestety tego zaszczytu nie uświadczyły. Zanim organizatorzy opublikowali pełen program wydarzenia miałem tylko jedno marzenie – zobaczyć premierowo na wielkim ekranie jeden z najbardziej amerykańskich filmów jednego z najbardziej amerykańskich reżyserów w dziejach. Mowa o trzeciej części Sprzedawców Kevina Smitha. Niestety, pomimo faktu, że obraz ten miał już w tym roku premierę za oceanem, a w Polsce można legalnie kupić go np. przy pomocy platformy Apple TV+, nie było mi dane nacieszyć się jego kinowym sensem. Podobnie ma się sytuacja z wyreżyserowanym przez Tię Westa horrorem Pearl. Sprawę komplikuje fakt, że poprzednia część trylogii – X, debiutująca w polskich kinach wiosną tego roku, znalazła już miejsce w programie.

Niestety równie niewesoło prezentuje się sytuacja związana z programem internetowej wersji festiwalu. Rozpoczęła się ona symultanicznie z edycją stacjonarną i potrwa o tydzień od niej dłużej. Niestety, ilość obecnych na nowohoryzontowym VOD produkcji nie powala. Miał na nim szczęście znaleźć się ubiegłoroczny laureat – Acidman, jednak niemal cala reszta z premierami nie ma nic wspólnego. Nie chodzi o to, że American Honey, C’mon C’mon, Frances Ha, Gimme Danger, Paterson, Suspiria czy Minari to złe filmy. Jednak jeśli ktoś nie rozpoczął swojej przygody z kinem dzisiaj rano, to większość z nich widział już pewnie dwukrotnie. Do poziomu prezentowanego przez online-ową edycję Festiwalu Filmowego Pięciu Smaków jeszcze daleka droga.

źródło: American Film Festival

American Film Festival dla początkujących

Nie zrozumcie mnie źle. American Film Festival nadal jest wart waszej uwagi. To wciąż Nowe Horyzonty dla ludzi, którzy za młodu nie połknęli kija. Organizacja stoi na najwyższym możliwym poziomie, a poruszanie się po obiekcie jest niebywale intuicyjne. Organizatorzy i wolontariusze dwoją się i troją, aby ułatwić widowni życie i dostarczyć jej niezapomnianych wrażeń. Sęk w tym, że robili kiedyś to samo znacznie lepiej i przede wszystkim – z sercem. Ostatnie edycje AFF to tylko cienie samych siebie sprzed dekady, a właśnie zakończona trzynasta, nie stanowi niestety wyjątku od tej reguły. Trudno mi oprzeć się przekonaniu, że publika najzwyczajniej w świecie zasługuje na coś więcej.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura

Autor: Paweł Maksimczyk