Ralph Kaminski – Bal u Rafała [Recenzja]

Synthowe intro i głęboki głos Piotra Fronczewskiego. „Będzie trwał u Rafała bal!” – tymi słowami zostajemy wprowadzeni w świat najnowszego krążka Ralpha Kaminskiego. Krążka, który miał być hołdem w stronę polskiego disco lat 80. i 90.. Właśnie – miał być – bo po drodze coś nie wyszło.

Wszystkie twarze Ralpha Kaminskiego

Jeszcze rok temu, cały na biało, zabrał nas w kosmos z trasą Kosmiczne Energie. Kilka miesięcy temu, wystylizowany na postać z barwnego świata Kory, śpiewał piosenki Maanamu w najpiękniejszych operach i filharmoniach Polski. Teraz, wyjął z szafy PRL-owski garnitur i krawat, zapraszając na swój własny bal. Ralph zmienia twarze częściej niż Lady Gaga przebrania podczas Chromatica Ball. Nasuwa się jedno pytanie – czy w tych wszystkich metamorfozach nie zgubił samego siebie?

Gdy myślę o muzyce Ralpha, nasuwa mi się jedno. Bogate melodie wypełnione smyczkami i fortepianem. Zaraz później – poetyckie teksty, nad którymi trzeba się nieco nagłowić, by zrozumieć ich przekaz. Tę twarz wokalisty poznałem podczas jego debiutu i w tej twarzy się zakochałem, będąc jego wiernym słuchaczem już przez kilka dobrych lat. Jakie było moje zdziwienie, gdy usłyszałem w maju pierwszy singiel z najnowszego projektu. Tytułowy Bal u Rafała to kompletna metamorfoza. Elektroniczny, dość żywy beat towarzyszy enigmatycznym słowom. Przyznaję, że było mi ciężko przełknąć tę zmianę. Próbę stworzenia popowego, radiowego przeboju dla mas. Ale nie chciałem się źle nastawiać.

Nijaki synth-pop

Niestety, wyszło inaczej. O ile Duchy podążają podobną sekwencją, to bronią się pięknym, chwytającym za serce tekstem. Katastrofa nadeszła w postaci Krystyny. Singiel, który jest zwyczajnie nudny. Poza tym, mam wrażenie, że ten elektroniczny podkład jest w wielu momentach na płycie identyczny. Na próżno szukać tu innowacji i ciekawej produkcji. Tak samo, jak zachęcającego sposobu śpiewania, czy niespodzianek w bridge’u i refrenie. Wszystko jest jednostajne i perfekcyjnie nijakie.

W momencie premiery płyty znaliśmy już połowę utworów (nie liczę Uwertura bal, które jest wstępem o charakterze interlude). Muszę przyznać, że single w żaden sposób nie zachęciły mnie do słuchania. Wręcz przeciwnie – odrzuciły od sięgnięcia po ten krążek. Mimo wszystko to zrobiłem i… zniechęciłem się jeszcze mocniej już przy pierwszej, faktycznej piosence.

Małe serce – utwór, którym zachwycają się niemal wszyscy fani. Jednak, czy jest nad czym się zachwycać? Nie będę już wspominać o warstwie muzycznej, która znów jest synthowo-elektroniczna. Wsłuchajmy się w tekst. Ralph wspomina swoje szkolne lata, łagodnie ujmując, w negatywny sposób. Nazywa swoją byłą nauczycielkę „głupią suką”. Ale jeszcze nie to jest najgorsze. Zaraz później słyszymy pewien wers: „dzisiaj wszystko zgarnia Hania Rani / lecz mnie nazywać będą kiedyś legendami”. Dla niewtajemniczonych, Hania Rani to młoda, polska kompozytorka. Gra w największych filharmoniach na całym świecie i jest obsypywana za granicą setkami nagród. Nie bez powodu – jest ogromnie utalentowana. Czy ten przytyk jest potrzebny? Ralph, chyba trochę za bardzo gwiazdorzysz.

Podążanie za trendem

Ogromna szkoda, że na tej płycie brakuje dwóch filarów, które sprawiały, że muzyka Ralpha jest wartościowa. Po pierwsze – pięknych dźwięków. Bal u Rafała to czterdzieści minut synthowego bitu, który już po chwili staje się nużący. Nie ma w nim też nic odkrywczego, bo muzykę inspirowaną latami 80. dostajemy nieprzerwanie od trzech lat. Przesyt rynku jest faktem, nie opinią. Po drugie, co widać na przykładzie Małego serca, gdzie podziały się poetyckie, głębokie teksty, wypełnione nostalgią, melancholią i emocjami? Tu, w ogóle ich nie znajduję. Znajduję za to budowanie taniej kontrowersji i nieuzasadnione używanie wulgaryzmów. Czemu? Bo to się ostatnio sprzedaje. Wielka szkoda, że Bal u Rafała to album czysto komercyjny. Wszystko powstało pod panujące dziś trendy, niekoniecznie wartościowe.

W jednym z wywiadów na temat tej płyty, spotkałem się z informacją, że Ralph stworzył ją zupełnie sam. Jest kompozytorem i producentem, a cały materiał powstał w jego salonie. Może dlatego coś poszło nie tak? Tego nie wiem. Wiem jednak, że czwarty krążek studyjny tego artysty jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Wokalista, który wcześniej był synonimem jakości i pełnego profesjonalizmu, ogromnie spadł w tym rankingu. Niegdyś szedł pod prąd i robił niekonwencjonalną robotę. Robotę, która nie była przeznaczona dla mas, ale dla wrażliwych słuchaczy. Bal u Rafała wieje komercją i to jest w tym wszystkim najgorsze. Brakuje mi w nim autentyczności i poczucia, że to nie było stracone czterdzieści minut.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/