„Ant-Man i Osa: Kwantomania” – Kwantoklapa

Kinowe Uniwersum Marvela rozpoczyna kolejny etap. Hucznie zapowiadany przez Kevina Feige’go debiut Kanga Zdobywcy był niesamowicie wyczekiwany przez widzów. Jaki jest jego cel? Dlaczego wymiar kwantowy? Czy Ant-Man i spółka podołają zadaniu zatrzymania go? Na odpowiedzi na te pytania trzeba było poczekać do premiery „Ant-Man i Osa: Kwantomania”. Ale czy było warto?

Oficjalny plakat filmu „Ant-Man i Osa: Kwantomania”
Źródło: ign.com

Trzeci film o człowieku w rozmiarze mrówki dzieje się oczywiście po wydarzeniach z „Avengers: Koniec gry”. Scott Lang (Paul Rudd) próbuje wieść normalne życie wraz z rodziną Hope van Dyne (Evangeline Lilly) oraz swoją córką Cassie (Kathryn Newton). Ta druga jednak idzie w ślady ojca i często pakuje się w różne tarapaty wymagające interwencji jej opiekunów. Młoda dziewczyna ma jednak smykałkę do technologii podsycaną przez Hanka Pyma (Michael Douglas). Dzięki niej tworzy urządzenie za pomocą, którego można wysyłać i odbierać sygnały z wymiaru kwantowego. Okazuje się jednak, że komunikacja z tym wymiarem nie wróży nic dobrego. Scott, Cassie, Hope, Hank oraz Janet zostają wessani do świata kwantowego i muszą teraz spróbować z niego uciec. Największą przeszkodą w osiągnięciu tego celu okazuje się tajemniczy Kang Zdobywca.

Źródło: variety.com

Kosmici kontra mrówki

Podczas seansu można odczuć, że ten film powstał w dwóch różnych koncepcji. Z jednej strony twórcy chcieli budowanie relacji między Scottem a córką po pięcioletniej przerwie spowodowanej pstryknięciem Thanosa. Zaś z drugiej pojawiła się kusząca wizja wprowadzenia do uniwersum postaci Kanga Zdobywcy. Z tej mieszanki niestety Marvel nie upiekł nam niczego dobrego. Pominę już fakt, że te dwie koncepcje powinny być rozdzielone na dwie osobne produkcje, żeby dać im czas i przestrzeń, żeby porządnie wybrzmiały. Sam scenariusz można było lepiej napisać, żeby dać czas na rozwój bohaterów oraz wrzucić ich w angażującą fabułę. Większość wątków wydaje się pocięta, a przez to zbędna dla całego filmu. Na przykład ruch oporu albo „tragiczna” historia kryjąca się za postacią MODOKa. Szkoda tego zmarnowanego potencjału, bo widać, że pomysł na przedstawienie wymiaru kwantowego był jednak nie został on w pełni zrealizowany.

Źródło: imdb.com

Mały Ant-Man w wielkim świecie

Jeśli fabuła nie zachwyca, to może chociaż postacie dają radę? Niestety nic z tych rzeczy. Jak nie znalazło się miejsce na angażującą historię tak samo oberwało się bohaterom nowego filmu MCU. Naprawdę szkoda mi Paula Rudda, który jest charyzmatycznym aktorem, a tutaj nie może rozwinąć skrzydeł na ekranie. Nadal jest to jedna z lepszych postaci w filmie, jednak występ ten jest poniżej oczekiwań i nie rozwija postaci w żaden sposób. Scott po prostu chce chronić swoją córkę, tak samo jak w poprzednich częściach i wieść spokojne życie po tym jak uratował świat. 

Najlepszy występ w „Kwantomanii” zaliczył Jonathan Majors jako Kang Zdobywca. Nie jest to może tak złożona postać, jakiej spodziewałem się przed seansem, jednak aktor ten dodaje jej wyrazistości. Dzięki temu Kang jest najmocniejszym punktem filmu i po części on ratuje całe widowisko. Widać w aktorze zaangażowanie w chęć jak najlepszego oddania tej roli oraz sprawienia, że multiwersalny zdobywca może naprawdę stanowić zagrożenie dla całej rzeczywistości, w której się znajduje. Szkoda, że zadebiutował w tak średnim filmie, bo powinien otrzymać zdecydowanie więcej czasu ekranowego.

Reszta postaci w filmie po prostu jest. Nie wyróżnia się niczym. No może poza kilkoma scenami Michaela Douglasa. Ale poza tym jest bardzo nijako. Po seansie nie pamiętam imienia żadnej nowej postaci wprowadzonej w tym filmie oraz cechy poza wyglądem, która by ich wyróżniała na tle pozostałych. To samo tyczy się Evangeline Lilly, Kathryn Newton i Michelle Pfeiffer, które służą albo jako chodząca ekspozycja wyjaśniająca to i owo, albo jako prosty, niewyróżniający się niczym element fabuły. Bardzo mi szkoda, jak bardzo zmarnowano potencjał na rozwój tych postaci, które w trzeciej części trylogii powinny być na o wiele lepszym poziomie.

Źródło: forbes.pe

Kwantoświaty

Warstwa audiowizualna również wzbudza mieszane uczucia. Z plusów, widać pomysł na oryginalne przedstawienie wymiaru kwantowego oraz jego mieszkańców. Przypomina to wszystko trochę takie „Gwiezdne Wojny” ze wszystkimi dziwnymi stworzeniami i architekturą. Istoty te są ciekawie zaprojektowane i szkoda, że w większości służą jedynie jako tło. Chciałoby się aż poznać z bliska. Niestety na tym musze skończyć wymieniać plusy, bo wszystko psują miejscami słabe efekty specjalne oraz próba przykrycia tego pod przyciemnionym obrazem. Powoduje to nie tylko uwidocznienie prawdziwych aktorów od wszystkiego wygenerowanego komputerowo. Również jest po prostu słaba widoczność szczegółów, szczególnie w bardziej dynamicznych scenach. To nie pierwszy raz, kiedy Marvel nie zachwyca pod kątem CGI, więc pozostaje liczyć na to, że studio wyciągnie z tego wnioski i doszlifuje kolejne produkcje.

Zwiastun filmu „Ant-Man i Osa: Kwantomania”

Mały Ant-Man i wielka klapa

Nie takiego początku piątej fazy oczekiwałem. Kiepska fabuła, nieciekawi bohaterowie oraz masa niewykorzystanego potencjału. Sprawia to, że film można niestety zaliczyć do tych mniej udanych produkcji Marvela. Szkoda aktorów, którzy próbowali wycisnąć, ile się da ze swoich bohaterów oraz projektantów kwantowego świata. Seans poleciłbym jedynie największym fanom MCU, którzy chcą być na bieżąco z uniwersum. Z resztą ten film powstał zapewne jedynie dla wprowadzenia TYCH dwóch scen po napisach, które są ciekawsze niż poprzedzający je seans. Reszta widzów niech poczeka na premierę produkcji na Disney+. Idealnie nada się do niedzielnego kotleta. 

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura