Laurka dla hip-hopu. Włodi & Ero – Reszty nie trzeba

Peja rapował kiedyś: A ja hip-hop kocham i hip-hopu nienawidzę / Z ch***wizny szydzę, dla artystów ja kibicem. W pełni się utożsamiam. Dużym nadużyciem byłoby stwierdzenie, że wychowałem się na hip-hopie, bo – nie mówcie Ero – ale graffiti robiłem ledwie raz w życiu. Nigdy też nie „bawiłem się” w DJ-kę, ani breakdance, a moje rapowe skillsy… po prostu przemilczmy. Mimo to, choć często z niej szydzę, to szczerze kocham tę kulturę. A zwłaszcza muzę.

Bo mnie najzwyczajniej w świecie interesuje rap. Interesują mnie wszyscy: nowi raperzy, odchodzący, ci będący na piedestale i z niego spadający. Jestem nieustannie ciekaw tego, co się dzieje w rapgrze, co trenduje, a co wychodzi z mody. I jakkolwiek źle to może nie zabrzmieć: uważam to za obowiązek, bo uzasadnia to wszelkiego rodzaju pretensje lub krytykę czegokolwiek. Natomiast sytuacja, gdy jakiś raper w wywiadzie mówi: „ja nie słucham polskich płyt, może ze dwie i to kumpli”, a w co drugim utworze słyszę krytykę polskiego rapu to dla mnie absurd. To co, krytykuje coś, czego nie zna?

Wzajemny szacunek

I z perspektywy osoby, do której słowa PiHa, że to nie jest hip-hop i nigdy nim nie będzie, nigdy nie przemawiały, a która z zajawką śledzi to, co obecnie dzieje się w hip-hopie (nawet jeśli nie wszystko mi się podoba); gdzie z jednej strony mamy mariaże z elektroniką 2hollisa, a z drugiej rage spod szyldu Opium, w Wielkiej Brytanii fakemink rozpoczyna cloud rap revival (jak to w ogóle brzmi…), a w Polsce do bram mainstreamu powoli pukają spazma czy wane, uważam, że nie tylko artyści, ale i my, odbiorcy powinniśmy darzyć szacunkiem pionierów.

Nie twierdzę rzecz jasna, że każdy tytułujący się „fanem rapu” musi potrafić wyrecytować całe zwrotki z dyskografii Kalibra 44, WWO czy ZIP Squadu – sam ich tak dobrze nie znam. Są jednak osoby, które tak jak Włodi zasiewały rapowe ziarno, a potem obserwowały, jak rosło praktycznie od zera i dziś po prostu zasługują na szacunek i docenienie tego, co zrobiły dla tej kultury. Gdyby nie oni, do hip-hopu nigdy nie weszłyby takie pieniądze, jakie są w nim obecnie, a co za tym idzie nie byłby, tak jak obecnie, najpopularniejszym gatunkiem świata. Rap byłby jedynie ciekawostką. Zresztą jak wiele innych gatunków, które z różnych przyczyn na przestrzeni lat odeszły do lamusa. Tak mocno zmieniły się gusta odbiorców? A może po prostu w pewnym momencie osób zabrakło oddanych im równie mocno, co choćby Ero, Kosi, Łajzol i Siwers?

Włodi Ewenement

Biorąc pod uwagę status Skandalu w świadomości odbiorców docelowych, to może być bardzo niepopularna opinia, ale nie jestem i nigdy nie byłem szczególnym fanem Molesty. Oczywiście znam i doceniam, ale całkowicie szczerze myślę, że nie zestarzała się najlepiej. A sam Włodi na przestrzeni lat zrobił, moim zdaniem, jeden z największych postępów w polskim rapie. Sam stwierdził kiedyś, że:

Mierzi mnie w muzyce, i w sztuce w ogóle, postrzeganie rozwoju jako robienie czegoś, czego się wcześniej nie robiło. Dlaczego to jest rozwój? Czy ja muszę, dajmy na to, nagrać płytę trapową tylko dlatego, że dzisiaj to jest popularne? Albo coś innego w stylistyce muzyki współczesnej, żeby ktoś mi powiedział: „o ten gościu się rozwija, bo robi muzykę na czasie”?

I ja się pod tym podpisuję. Jasne – można mu zarzucać, że Włodi jak to Włodi, wiecznie to samo, wybieranie identycznie brzmiących podkładów i nawijka o jaraniu. Z tym że to wszystko robi zwyczajnie lepiej. Od czasów Molesty rozwinął się jako raper i tekściarz: sprawniej operuje głosem, lepiej kontroluje oddech, doszlifował i wyostrzył pióro, bardziej świadomie rymuje. Przy tym, co ważne, nie zdziadział, nie dzieli sceny na starą (dobrą) i nową (złą) szkołę. Śledzi, kiedy ktoś na to zasługuje propsuje i jedynie zazdrości możliwości, jakimi dysponują obecni raperzy.

Jaśnie Wielmożny Pan Ero

W okolicach przełomu wieków mieliśmy na scenie multum zespołów, które kładły fundamenty i budowały obecną rapową koniunkturę. Długo można by je wymieniać: od Wzgórza Yapa-3, przez Molestę, Paktofonikę, Slums Attack, Killaz Group, Firmę, Warszafski Deszcz, po Hemp Gru. Mamy w Polsce na pęczki grup zasłużonych dla hip-hopu.

Wyżej wspomniane ekipy raczej od zawsze specjalizowały się głównie w rapie. W opozycji do tego stali grafficiarze z JWP, których przez lata do majków nie ciągnęło – woleli sobie w spokoju tagować przestrzeń miejską. Na stałe zmieniło się to dopiero po blisko ośmiu latach działalności grupy, kiedy jako reprezentanci Warszawy chwycili za mikrofony i wraz z gdańskim Deluksem i krakowskim Intoksynatorem utworzyli kolektyw Północ Centrum Południe.

Niedługo potem dzięki inicjatywie Erosa, który działał wówczas w obu grupach jednocześnie, doszło do połączenia JWP i Bez Cenzury. Jaśnie Wielmożni Panowie mieli później okresy bycia mniej lub bardziej aktywnymi rapowo, ale sam Ero nie dawał o sobie zapomnieć, co i rusz występując gdzieś gościnnie czy nagrywając kolejne albumy w grupach. Chociaż na jego oficjalną solówkę Elwis Picasso czekać nam przyszło aż do 2019 roku.

Erosowi, Kosiemu, Łajzolowi i Siwersowi przypięto łatki „klasycznych” raperów, którzy latają na boom bapach, mimo że od zawsze lubili kombinować. Słychać to zwłaszcza na mixtapie Koledzy czy dokonaniach jako Jetlagz. Komu, jak komu, ale im „zamkniętych głów” zarzucić nie można. Po prostu nie wypada.

Reszty nie trzeba

I w ten sposób dwóch raperów, którym zapewne bliżej zakończenia kariery, niż debiutu, nagrało razem płytę Reszty nie trzeba. Dwóch raperów, którzy już właściwie nic nie muszą, bo statusu legend nikt im już nie odbierze. I jednocześnie dwóch raperów, którym wciąż się chce.

I tak, można się było tego spodziewać, ale dużo tu rapowania o spoglądaniu na świat przez zielone okulary. Aczkolwiek, co doceniam, podanego całkiem zgrabnie i nieoczywiście. Poza tym mamy tu trochę standardowej nawijki „z generatora”. Trochę o szacunku dla kultury (to HH, nie hehe), o wpadnięciu po to, żeby coś zmalować, albo odwołań do muzyki amerykańskich kolegów po fachu.

Dla wielu najjaśniejszym punktem całego albumu Szkoła Życia – posse cut macierzystych ekip obojga raperów: Molesta Ewenement i JWP/Bez Cenzury. O ile Jaśnie Wielmożni Panowie prezentują się jak zwykle zacnie, o tyle zwrotki Vienia i Wilka WDZ pozostawiają wiele do życzenia. Chociaż widok Wilka ze nowymi zębami jest niesamowicie pocieszny, wprost nie da się nie uśmiechnąć, choć trochę rzeki w Wiśle jeszcze upłynie, nim Wilku przestanie seplenić.

Do mnie natomiast o wiele bardziej przemawia Wymianka. Tak powinny wyglądać utwory na albumach dwóch, lub więcej, raperów. Zamiast schematycznych zwrotek po 16 linijek + zapętlony refren i bajlando, Włodi i Ero serwują nam wymiany co cztery wersy. Świetny pokaz synergii między obojgiem MCs. Z fragmentem, przy którym kąciki ust same się podnoszą.

Ero: Piszę soundtrack do życia, a nie jakąś tam piosenkę / I macham przy tym łapami tak, jakbym był dyrygentem

Włodi: Pewnie pomyślałeś, że zrymuję to ze skrętem / Błąd, nawet dla mnie to już byłoby przegięcie

źródło: defjam.pl

Hip-hop isn’t dead.

Na szczególną uwagę zasługują jednak wyłamujące się poza zielony schemat Czarne chmury – mocny, motywacyjnie, podnoszący na duchu numer, który zasługuje uwagę z paru powodów: przede wszystkim ważne słowa o sytuacji geopolitycznej w strefie Gazy i apel o szukanie pomocy, gdy jej potrzebujemy. Co warto podkreślić, ci goście mają po prawie 50 lat, a – przynajmniej dla mnie – nie ma to boomerskiego wydźwięku, że teraz młodzież to nieznające życia sieroty w rurkach. Włodi i Ero nie nawijają z perspektywy starych cwaniaków, którzy pozjadali wszystkie rozumy, tylko najzwyczajniej świecie ludzi empatycznych i wrażliwych. I za to szacunek.

Parę słów uznania należą się też instrumentalom Szczura JWP, O.S.T.R.ego i Tomka Bent. Klasyczne, dudniące, soczyste, boom bapowe rzępolenie – to co tygryski lubią najbardziej. Świetny staroszkolny klimat okraszony prostymi, ale wyrazistymi pętlami.

I tym zasadniczo jest Reszty nie trzeba. Czy to krążek stanowiący powiew świeżości na scenie? Pewnie niezbyt. Czy przyniesie nowych słuchaczy temu duetowi? Raczej też nie, ale wątpię, że taki był ich zamiar – to nie jest i nie miał być zamach na mainstream. Włodi i Ero spotkali się po trzydziestu latach znajomości i wspólnie nagrali swoją niespełna 25-minutową laurkę dla hip-hopu. I pewnie bawili się przy tym równie dobrze, co ich fani przy odsłuchach.

Po więcej tekstów ze świata muzyki zapraszamy na stronę Magazynu Muzycznego