Dnia 22 listopada, poznański klub U Bazyla pochłonął odór prawdziwego mroku, jak i również potężne brzmienie metalu. Zespół Decapitated powrócił na polskie deski sceniczne, dać swoim fanom to na co tak długo czekali, brzmienie, za którym tak bardzo tęsknili. Jednak czy krośnieccy muzycy zapewnili swoim fanom show, którego nie zapomną przez długi czas? Jako ogromny fan ww. kwartetu ciężkiego brzmienia postanowiłem to sprawdzić.
Na samym początku dość mocno martwiłem się o wielkość klubu, ponieważ U Bazyla do największych niestety nie należy. Jednak sama wielkość niezbyt mnie przerażała, głównie chodziło mi o możliwości akustyczne tego miejsca. Nie da się ukryć, że potrzeba odpowiedniej sali i ogromnych umiejętności, aby w sposób zadowalający nagłośnić jakikolwiek koncert metalowy. Nikt raczej nie chce mieć w uszach jednej wielkiej muzycznej plamy. Przejdźmy jednak do pozytywnych aspektów. Atmosfera samego eventu niesamowicie mnie oczarowała. Przed samym gigiem zobaczyłem grupkę fanów, którzy rozmawiali otwarcie przed klubem
(jak i również w samym klubie podczas przerw między koncertami) o swoich ulubionych kapelach, zainteresowaniach oraz o koncertach, które odwiedzą w przyszłości. Zwracam uwagę na to, że Ci ludzie niemalże się nie znali. To piękne, że metal dalej potrafi łączyć tak samo, jak w latach 80.
Przejdźmy jednak do konkretów. KO Tour zorganizowany przez Knock Out Productions to 4 zespoły: Decapitated, Frontside, Virgin Snatch, Drown My Day. Wszyscy z nich wypracowali swój własny styl grania, każdy od siebie w pewien sposób się różnił. Na pierwszy ogień wyszedł Drown My Day, który przedstawił nam Deathcore w najczystszej postaci. Niezwykłe wyrazy szacunku należą się wokaliście kapeli, czyli Maciejowi Korczakowi, który wszelkie techniki screamu i growlu opanował niemalże do perfekcji. Ich repertuarem były głównie kawałki, które znalazły się na ich najnowszej płycie The Ghost Tales. Następnie na scenie pojawili się chłopaki z zespołu Virgin Snatch, którzy pokazali jak powinien wyglądać thrash metal. Brudne i nieczyste brzmienie, wzmożone przez niesamowity wokal, od którego człowiek nabawił się aż ciarek na ciele. Warto również podkreślić, że Łukasz Zieliński (wokalista) to niezwykle charyzmatyczny człowiek, doskonale wiedział jak działać z publiką, żeby ta bawiła się w najlepsze. Nawet nie wiecie jakie to było miłe, gdy Łukasz zszedł ze sceny, aby wywołać pogo wśród uczestników – to się dopiero nazywa interakcja z fanami! Ostatnią kapelą przed headlinerem okazał się być Frontside. Moje nastawienie nie należało do pozytywnych, uważałem, że nie tworzą oni nic oryginalnego czy też wartego posłuchania (pragnę podkreślić, że swoją opinię zbudowałem na podstawie jednej piosenki). Nawet nie jestem w stanie opisać jak bardzo się myliłem. Jeżeli miałbym być szczery to Frontside dało nam show na równi z Decapitated. Na samym początku przywitało mnie czerwone złowrogie światło na scenie, w oddali dało się usłyszeć wyraźny dźwięk wystrzałów. Nagle z dymu wyłonili się muzycy, którzy rozpoczęli swój pokaz kunsztu. Po utworze Zniszczyć Wszystko starałem się odnaleźć swoją szczękę, która opadła mi na ziemię w drugiej połowie piosenki. Przepełnił mnie zachwyt. Potężny growl przeplatany z melodyjnym śpiewem sprawił, że klub pochłonęła metalowa mantra. Cała setlista sosnowieckiej kapeli była podróżą przez większość ich albumów, nie ograniczali się oni do najnowszego krążka, co według mnie jest ogromnym plusem.
Na sam koniec crème de la crème, najlepszy z najlepszych, legenda polskiego death metalu – Decapitated.
Nie wiem czy znacie to uczucie, kiedy to, na co czekaliście przez długi czas, nagle stało się osiągalne. Tak właśnie czułem się, gdy ujrzałem ich na scenie kolejny raz. Nie bawili się w żadne przywitania ani podziękowania. Rozpoczęli to, po co wszyscy przyszli. Decapitated zapewniło nam około godzinną symfonię zniszczenia. Skupili się oni głównie na swoim najnowszym albumie Anticult, choć nie zabrakło również utworów z Blood Mantra wydanej w 2014 roku (personalnie mój ulubiony album). Jeżeli szukacie świetnego death metalowego grania, to Decapitated jest dla was stworzone, z ręką na serduchu polecam przesłuchać każdego ich albumu
i wybrać się na chociaż jeden koncert, ponieważ naprawdę warto. Jednak moje zastrzeżenia wzbudziło nagłośnienie headlinera. Stwierdzam, że wokal był delikatnie za cicho, na co zwrócił uwagę sam wokalista. Kapelę za to nagłośniono niemalże perfekcyjnie, mogliśmy dzięki temu oddać się w całości w plemienne rytmy jakimi mogło nas uraczyć Decapitated.
Jeżeli miałbym podsumować ten event, to określiłbym go w dwóch słowach – piękna rzeźnia.
Każdy z zespołów pokazał nam się z najlepszej strony. Jeżeli spotkam kiedyś gig, w którym ekipa będzie tak samo doborowa jak w tym przypadku, to wybieram się bez wahania, wam również polecam.
Michał Michalak