WaluśKraksaKryzys: Historia przypadków [Felieton]

Najwspanialsze muzyczne historie są dziełem przypadków. Jedna, druga – z goła – mało istotna decyzja może doprowadzić z ulicy prosto na ogromne, festiwalowe sceny. Czasem proces trwa długie lata, a niekiedy wystarczą dwie wiosny, by nie tylko zaznaczyć, ale też wzmocnić, swoje miejsce na rynku. Co za tym idzie – stać się objawieniem polskiej muzyki niezależnej. Tak jak WaluśKraksaKryzys, który – mimo tego, że nadal jest świeżakiem – wystąpił przed publicznością podczas takich koncertów jak Męskie Granie, czy Spring Break. A to wszystko za sprawą kilku przypadków.

Waluś

WaluśKraksaKryzys, czyli kto?

Jak to zwykle bywa, wszystko zaczęło się kilkanaście lat temu, gdy jeszcze nie było Walusia – był po prostu Walenty. Jako dziecko rozpoczął naukę gry na perkusji w Domu Kultury w podkrakowskiej Skale. Jego przygoda z bębnami nie trwała jednak długo. Złamany bark uniemożliwił dalsze ćwiczenia, więc wybór padł na inny instrument – gitarę. Traktował ją jednak bardziej jako rzemiosło, nie sztukę, więc szybko rzucił ją w kąt, gdzie zbierała tylko kurz. Katalizatorem do powrotu muzycznego, stała się dla niego śmierć dziadka. Wtedy na nowo odkrył swoją pasję do grania, a potrzeba tworzenia i przelewania swoich emocji na muzykę przyszła naturalnie.

Pierwsze kroki stawiał jako pomoc przy różnych projektach okołomuzycznych, lecz czuł, że potrzebuje więcej. Drugi plan nie był wystarczający. Wtedy narodził się WaluśKraksaKryzys – pseudonim, który miał odciąć go od deprymujących, negatywnych doświadczeń i nieść ze sobą jedynie motywującą energię. Nazwa ta nie jest przypadkowa – pierwszy człon pochodzi oczywiście od imienia artysty. „Kraksa” odnosi się do nagłego wypadku kolarskiego, gdy w ułamku sekundy wszystko może ulec ruinie – zupełnie jak w życiu. A „Kryzys”? Z jednej strony mówi o stanie, w jakim był Waluś podczas tworzenia pierwszych, autorskich utworów, a z drugiej nawiązuje do kultowego zespołu Brygada Kryzys.

Waluś

MiłyMłodyCzłowiek

Pierwsze autorskie utwory nie tylko napisał, ale również skomponował, nagrał i zmiksował sam. A gdyby było tego mało, wszystkie powstały na komputerze w pokoju brata w rodzinnej Skale. Ten etap życia poświęcił w całości na tworzenie i walkę ze sprzętowymi ograniczeniami. Brudne, gitarowe riffy, surowe brzmienie nawiązujące do post-punka i new wave’u oraz dosadne teksty gorzko opisujące otaczającą rzeczywistość. Właśnie w taki sposób można najlepiej podsumować piosenki, które składają się na debiutancki album – MiłyMłodyCzłowiek. Debiutancki album, który początkowo w ogóle nie miał zostać wydany.

Tworzenie muzyki było swego rodzaju autoterapią dla Walusia, który przelewał na muzykę nie tylko swoje doświadczenia życiowe, ale też obserwacje dotyczące otaczającego nas świata, czasem schodzące też na tematy polityczne. Skomponowanie piętnastu utworów tylko do szuflady wydawało się niedoprowadzeniem projektu do końca. Do zwieńczenia projektu brakowało jedynie wrzucenia kawałków na Spotify, gdzie być może odnalazłyby wąskie grono odbiorców. By to zrobić, artysta skontaktował się z wytwórnią Trzy Szóstki, która nie tylko pomogła mu w dystrybucji krążka na serwisy streamingowe, ale również zaproponowała wydanie go w postaci fizycznej. Dopiero wtedy Waluś uwierzył, że to, co tworzył przez ostatnie kilka miesięcy ma prawdziwą wartość i jest pełnoprawnym albumem muzycznym, a nie zbiorem paru utworów, które nagrał w domowych warunkach.

Waluś

MiłyMłodyCzłowiek nie jest płytą dla audiofilów. Jej produkcji i masteringowi daleko do perfekcji, lecz jest to wada jedynie z pozoru. Przy tak surowym brzmieniu i ciężkiej muzyce, jej niedociągnięcia świetnie wpijają się w klimat albumu. Poza tym, wyróżniają go na tle dziesiątek innych krążków, które dążą do perfekcji. Polska scena alternatywna potrzebowała tego szaleństwa i odwagi do płynięcia pod prąd oraz konsekwentnego podążania własną ścieżką.

Największy no-name Męskiego Grania

Debiutancki album odnalazł swoich słuchaczy w alternatywnym – ale nie tylko – środowisku. Świeże, nieoczywiste nazwisko w branży sprzedawało pierwsze koncerty i poszerzało swoje grono. Największym sukcesem okazał się być nieoczekiwany występ z królem podczas Męskiego Grania, gdzie panowie wystąpili z kawałkiem TUŻ PRZED PÓŁNOCĄ, a Waluś został obwieszczony tytułem „największego no-name’a festiwalu”. Miesiąc później jego pseudonim był już na językach wszystkich fanów ciężkich brzmień – w końcu zajął pierwsze miejsce podczas konkursu w Jarocinie.

Waluś nie lubi mówić o sobie jako wokaliście, ani – tym bardziej – gitarzyście. Jego muzyka również wychodzi poza wszelkie ramy gatunkowe, które – jak mówi – są już przeszłością. Na kierunek, który obrał składa się wszystko, co najlepsze z rocka, new wave’u, a nawet rapu i hip-hopu (szczególnie w warstwie tekstowej). Sam opisuje to jako „punkowy sposób myślenia w przystępny dla słuchacza sposób”.

ATAK

„Pozwól mi proszę robić to, co chcę / Bez względu na to, że zrobię to źle”. Wers z UŚMIECHU CHELSEA nie jest przypadkowy. Sprawdzianem dla artysty stała się premiera drugiego krążka – ATAK. Choć tak naprawdę, był to podwójny test. Pierwszy, to typowy dla twórców syndrom drugiej płyty. Poprzeczka na debiucie została postawiona naprawdę wysoko i z tyłu głowy pozostawała niepewność, czy kolejne kawałki podołają temu, co zaserwował Waluś dwa lata wcześniej. Jednak ten drugi był jeszcze ważniejszy. Album wyszedł pod szyldem większej wytwórni Mystic Production, która (na szczęście) dała artyście wolność tworzenia i nie ingerowała w przygotowany materiał. Co ciekawe, siedziba wydawnictwa mieści się w jego rodzinnej Skale, jednak Artur Rawicz tego nie wiedział. Wszystko wyszło na jaw podczas pierwszych negocjacji.

O ile MiłyMłodyCzłowiek miał mocny wydźwięk i przekaz, to ATAK robi to samo dwa razy mocniej i dosadniej. Brudne dźwięki i brudne teksty przepełnione bólem, krwią i alkoholem, zaczerpnięte z życia artysty, który mimo młodego wieku, przeszedł naprawdę wiele. Liryczny ekshibicjonizm stał się sposobem na przepracowanie traum i problemów z przeszłości. Jednak przyniósł skutek nieustannego rozdrapywania ran na koncertach, czy rozmowach z fanami, którzy nierzadko dzielą się podobnymi przeżyciami z Walusiem. I jego bagaż zamiast maleć, nieustannie wzrasta. Jednak jak sam mówi – nie potrafi pisać o wymyślonych historiach:

Często przekładam wydarzenia z życia na tekst jeden do jednego. Dlatego sytuacje, które opisuję na swojej płycie, są wzięte z mojego życia. Czasem jedynie modeluję kilka osób w jedną postać, z którą wiążą się pewne emocje i przeżycia, żeby lepiej oddać obraz ludzi.

WaluśKraksaKryzys o swoich tekstach

Wystarczyły niecałe dwa lata, a WaluśKraksaKryzys wyszedł z domowego studia na sceny w całości wyprzedanych koncertów. Przyciąga publikę swoimi nieoczywistymi, surowymi dźwiękami – których nie sposób zamknąć w kategorii jednego gatunku – oraz mocnymi, odważnymi tekstami. Nie boi się głośno mówić o swoich przeżyciach, którymi mógłby obdzielić setkę osób. Historia kilku przypadków zmieniła go z „największego no-name’a Męskiego Grania” w jedną z najciekawszych postaci polskiej sceny.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/