Pomimo obowiązków dziennikarskich, co jakiś czas lubię siebie zaskoczyć. Uważam, że dobrze jest czasami sprawdzić jak koncert „broni się” bez uprzedniej znajomości repertuaru. Na koncert Roberta Cichego przyszedłem kompletnie nieprzygotowany, znając właściwie tylko ostatnią solową płytę kompozytora. Po koncercie musiałem uzupełnić dyskografię gitarzysty.
Po kwadransie poślizgu, duet Robert Cichy (gitara) oraz Michał Maliński (perkusja) rozpoczęli występ intro w klimacie westernu. „Nazywam się Robert Cichy i zamierzam grać głośno” – powiedział frontman i zdania dotrzymał. Na początku mogliśmy usłyszeć Seize The Day oraz Android, czyli kompozycje, które otwierały płytę Dirty Sun. W trakcie wykonywania drugiej piosenki na scenę dołączył skrzypek Mateusz Smoczyński dokładający swoje partie do większości utworów tego wieczoru (setlista na dole artykułu). Pomimo bogatej muzycznej przeszłości gitarzysty repertuar został oparty na solowych płytach Roberta, dzięki czemu był on spójny. Zgodnie z obietnicą Cichy nie zapewniał stonowanych dźwięków. Utwory takie jak Smack, Breaking Bad czy Piach i wiatr to prawdziwe rockowe wymiatacze, a wolniejsze kompozycje takie jak Loverboy i Hold On zapewniały chwilę wytchnienia w szaleńczym graniu. Warto podkreślić również nietypowe podejście Cichego do samej gitary. Mianowicie Robert poza samym instrumentem korzysta z loopów oraz mnóstwa efektów dzięki czemu jego sposób grania na akustycznej gitarze przekracza „zwykłe” postrzeganie tego instrumentu. Nie spodziewałem się, że usłyszę tak nietuzinkowe dźwięki wydobywające się z akustycznej gitary. Podczas samego występu mogliśmy usłyszeć również kilka doskonałych solówek w wykonaniu Roberta z czego najbardziej spodobały mi się te z Rebelianta oraz Breaking Bad. Gra Cichego, który wykorzystywał również inne gitary (m. in. Lapsteel w utworze Three Sheets To The Wind), była świetnie uzupełniana przez Mateusza Smoczyńskiego, który skrzypcami podłapywał szaleńczy styl grania głównej gwiazdy wieczoru. W tym miejscu należy też pochwalić akustyka, który sprawił, że wszystkie dźwięki dało się bardzo dobrze wychwycić. W samej muzyce solista zawarł też wiele mądrych treści, o których wspominał podczas występu. Wokalista opowiedział o irlandzkiej inspiracji utworu Let Us Sing, prosił o wzniesienie toastu za nieobecnych przed wykonaniem pieśni Siedem czy opisywał „zwariowane czasy” kompozycją Rebeliant. W tym miejscu pragnę polecić również teledysk do tego utworu, gdyż dodaje on ciekawy kontekst tej kompozycji.
Bezpłatne, plenerowe koncerty często cierpią na pewną dozę przypadkowej publiczności, dla której alkohole są ważniejsze niż sam występ. Na szczęście w KontenerArt nigdy nie ma to miejsca. Osobna strefa powoduje, iż pijąca gawiedź nie przeszkadza w słuchaniu występu. Myślę, że warto tutaj zaznaczyć, że Robert swoim graniem przyciągał publiczność rozsianą po całym obiekcie. W trakcie koncertu miejsca zapełniały się skupionymi słuchaczami, a nawet osoby przejeżdżające na rowerach zatrzymywały się, by zostać już do końca koncertu. Wydaję mi się, że to jedna z największych nobilitacji jakie może otrzymać artysta.
Koncert Roberta Cichego okazał się dla mnie dużym zaskoczeniem. Nie spodziewałem się, że utwory zawarte na płytach Smack oraz Dirty Sun tak dobrze zabrzmią na żywo, zwłaszcza w tak małym składzie. Trio Cichy, Maliński, Smoczyński zapewnili nam półtoragodzinną muzyczną przygodę, którą plasuje jako jeden z najlepszych koncertów granych w strefie KontenerArt. Podpytałem solistę po koncercie i myślę, że możemy w tym roku spodziewać się zarówno nowej płyty z remiksami jak i trasy zespołu The Helicopters. Zatem, do następnego koncertu!
Setlista:
- Intro
- Seize The Day
- Android
- Loverboy
- Hold On
- Piach i wiatr
- Smack
- Let Us Sing
- Rebeliant
- Breaking Bad
- Siedem
- Three Sheets Of The Wind
- Manitu
- Android (Bis)