Wraz z końcem kwietnia zaczęliśmy powoli wchodzić w nowy cykl – cykl lata. Dni stają się coraz dłuższe, wszystko dookoła nas zielenieje, a przepiękne zachody Słońca i złociste niebo możemy obserwować niemalże codziennie. Nieubłaganie zbliżamy się do błogich, wypełnionych beztroską letnich dni. Oysterboy snuje do nich ody i zamyka wakacyjną sielankę na swoim debiutanckim krążku. Z tej okazji udało nam się spotkać i porozmawiać o tym wydawnictwie.
Czy może być coś lepszego, niż Męskie Granie?
Kacper Pelo: Chciałbym zacząć od gratulacji i najświeższych informacji. Parę dni temu ogłoszono, że wystąpisz na scenie Męskiego Grania. Jak się z tym czujesz? Grasz w Szczecinie, prawda?
Oysterboy: Tak, bardzo się cieszę, że zagram w Szczecinie, bo jeszcze tam nigdy nie występowałem. Trochę mi przykro, że nie w Poznaniu, ale nie będę wybrzydzał. W końcu to Męskie Granie – spełnienie marzeń! Gramy na Scenie Ż. Jest trochę mniejsza, ale każda scena na tym festiwalu jest dla mnie sceną światową. Ogromnie się jaram. Szkoda, że tylko raz. Jak to mówią, dają palec, a chce się całą rękę. Jednak na ten moment palec mi wystarczy.
KP: Wybierasz się na poznańską edycję MG jako słuchacz?
Oysterboy: Akurat mnie wtedy nie ma, bo gram solo koncert w górach, w takiej miejscówce Regle. To magiczne miejsce na granicy z Czechami, gdzie od trzech lat gram co roku solo set. To taka mała tradycja.
KP: Czyli może być coś lepszego niż Męskie Granie.
Oysterboy: Może! Ukryta miejscówka, szum drzew, las… Idealne tło do zagrania nowych piosenek.
Oysterboy – ponowny debiut
KP: To wszystko dzięki albumowi – Ody do letnich dni. Zawsze zastanawia mnie, czy łatwiej się debiutuje po raz kolejny, czy mając zaplecze grania z innymi jest już łatwiej.
Oysterboy: Nie jestem w stanie jednoznacznie odpowiedzieć. To zależy od wielu czynników. W moim przypadku jest trudniej zadebiutować będąc bardziej doświadczonym. To mój pierwszy raz solo. Materiał zbierałem od 9 lat, w tym czasie kurzył się gdzieś na dyskach twardych, a wydanie go było dla mnie wielkim wydarzeniem. Szczególnie, że dojrzewał ze mną 1/3 mojego życia. Najtrudniejsze jest wbicie się w rynek, który jest obecnie przepełniony.
KP: 9 lat to ogromnie długi okres zbierania materiału. Czy to równa się też nagrywaniu?
Oysterboy: Nie, nagrywanie trwało miesiąc. To było zwieńczenie tego, co zbierałem przez te lata. Gorsze było miksowanie, gdy potrafiłem się zatracić w technicznych rzeczach. Robienie samemu sobie technicznych rzeczy jest najgorszą rzeczą na świecie, szczególnie, gdy poprzeczka jest postawiona wysoko. Jeżeli macie do siebie małą dozę cierpliwości i duże wymagania – nie róbcie tego sami. Ja jestem wobec siebie bardzo krytyczny, co jest swoją drogą niezdrowe, ale może dzięki temu ostatecznie wszystko wychodzi to dobrze. Podczas miksowania tego materiału wpadłem w głęboką depresję, uważałem, że jest beznadziejny i nie chciałem go wypuszczać. Dzięki znajomym i przyjaciołom udało mi się jednak w to uwierzyć.
Brak kontroli pozwolił mi pokazać słuchaczom sto procent siebie.
KP: Porównując współpracę z innymi muzykami, a nagrywanie w stu procentach samotnie, która ścieżka jest lepsza?
Oysterboy: To są dwa inne światy. Nie powiedziałbym, że coś jest lepsze, a coś gorsze. Obie rzeczy są bardzo interesujące, ogromnie lubię współpracować z ludźmi. Współpraca z producentem jest super, tyle że trzeba oddać kontrolę komuś innemu. Przy tworzeniu samemu trochę mi tego brakowało. Jednak ten brak kontroli pozwolił mi pokazać słuchaczom sto procent siebie, bez niczyjej ingerencji. Jest to o tyle negatywne, że faktycznie musisz o wszystko dbać i poświęcić temu wiele czasu. Czasem para kolejnych uszu potrafi wskazać ci odpowiednią ścieżkę. Moim drugim uchem była moja dziewczyna Sonia, która czasem wskazywała mi drogę, a także mój perkusista Artur. Mimo wszystko, nie ma producenta, ale są znajomi – muzycy i artyści, którzy mają dobre spojrzenie na muzykę i im ufam.
Niech lato wiecznie trwa!
KP: Wracając do tytułu tego wydawnictwa. On nie jest przypadkowy, raczej świetnie oddaje klimat krążka i zapowiada, co znajdziemy w środku. Strasznie mnie ciekawi, kiedy się pojawił. Był zwieńczeniem twojej pracy, czy powstał na początku?
Oysterboy: Powstał w trakcie. Miałem już gotowe parę utworów i zacząłem myśleć nad tytułem. Pisałem wtedy tekst do Najlepszy w życiu dzień i tam jest taka zwrotka: Niech lato wiecznie trwa / Chcę tracić z tobą czas. Wyobrażałem sobie, że siedzę na plaży i zaraz skończy się lato. Wspominałem stare czasy, bardzo wczesne, kolonijne wakacyjne miłości. Uwielbiam lato i ciepłe dni, często do nich wracam, gdy zaczynają się inne pory roku. Ten moment, w którym jesteśmy teraz – przełom maja i czerwca – jest we mnie „wypalony”. Każda piosenka rezonuje z latem, dlatego musiałem tak nazwać tę płytę. Gdybym mógł, chciałbym mieszkać w miejscu, gdzie lato trwa wiecznie. Ale Polska też jest spoko pod tym względem, bo jest na co czekać.
KP: Czyli zamysł letniego, indie-popowego krążka towarzyszył ci od samego początku?
Oysterboy: Nie wymyśliłem tego, a raczej samo to do mnie przyszło. Mam w naturze tęsknić do lata. Gdy piszę jakąś piosenkę, jest ona zwykle o lenistwie, miłości, albo lecie. Przychodzi to naturalnie.
Następnym razem – na luzie
KP: Nawiązując do lenistwa – czy podczas nagrywania miałeś momenty zwątpienia, gdy nie chciało ci się robić absolutnie nic?
Oysterboy: Oczywiście. Tworzenie płyty to emocje od A do Z. Czasem jest totalna euforia, która działa jak narkotyk. Po tygodniu niesłuchania odpalam jakąś piosenkę i mam ciary. Są też takie momenty, gdy siedzę tydzień w domowym studiu i słucham tego piąty dzień z rzędu i mam ochotę wybiec i nigdy do niego nie wracać. Myślę, jak to ulepszyć i poprawić. Łatwo się w tym zatracić. Postanowiłem sobie, że przyszła płyta lub EP-ka będzie bardziej na luzie. Mam nadzieję, że ukaże się niedługo, mam już przygotowane parę numerów. Chcę, żeby była w lo-fi stylu, podobnie jak Absolutnie nic, które powstało w jeden dzień. Mam nadzieję, że to ostatnia płyta, nad którą spędziłem tak wiele cennego czasu, skoro od pierwszego dnia produkcji było już wszystko perfekcyjnie.
EP-ki czy albumy?
KP: Czyli proces twórczy nowego albumu już się zaczął?
Oysterboy: Tak, czasem gdy miałem dość produkowania numerów z Ody do letnich dni siedziałem z gitarą i coś brzdąkałem. Mam nagrane jakieś sto pomysłów i jestem pewien, że wyjdzie z nich coś dobrego. Nie wiem jeszcze czy to będzie płyta, czy EP-ka. Wiem jednak, że to będzie niezły materiał.
KP: Wydawanie EP-ek wydaje się być mniej zobowiązujące, prawda?
Oysterboy: Prawda. Nie musisz robić tak dużej selektywności materiału, jak na płycie. Wybierasz 3 lub 4 największe bangery i wiesz, że każdy numer jest dobry. Poza tym, można to fajnie wydać na małym winylu, co wiąże się z mniejszymi kosztami. Można też wydać ją szybciej niż płytę, dzięki czemu zachowuje się ciągłość. Wydaje mi się, że płyty to już trochę przeżytek. Mamy 2023 rok, a w Polsce nadal wszyscy czekają na płytę, co mnie mocno zdziwiło. Jak zaczynałem ten projekt, myślałem, że będę wydawać tylko EP-ki lub single. Stwierdziłem jednak, że ludzie nie chcą jednak pojedynczych odcinków serialu, a cały film.
KP: Osobiście jestem jednym z nich. Uwielbiam albumy, przede wszystkim koncepcyjne. Uważam, że mają w sobie pewną magię – szczególnie, gdy słuchasz płyty winylowej od A do Z i nie możesz nic przewinąć.
Oysterboy: Totalnie się zgadzam. Też jestem fanem albumów, tylko myślałem, że ludzie nie są. Jednak się myliłem, co widać po liczbach na Spotify, które ogromnie wzrosły po premierze.
KP: Co do selektywności, trudno było wybrać utwory, które ostatecznie znajdą się na krążku?
Oysterboy: Bardzo trudno. Miałem kilka bonusowych utworów. Przez te lata zebrałem masę pomysłów i stanąłem przed wyborem. Niekoniecznie najlepszych, a najbardziej pasujących do całości numerów. Myślę, że piosenki, które odłożyłem na bok, jeszcze kiedyś powrócą. Jednego utworu było mi bardzo żal, więc Powieki są dostępne tylko w wersji fizycznej, żeby zachęcić ludzi do kupna CD.
Ewolucje i porównania
KP: Wśród moich ulubionych piosenek na płycie znajduje się Oda do Morrisseya, Najlepszy w życiu dzień oraz Rozgwiazdy. To mój absolutny top. Skąd wziął się ten pokłon w stronę The Smiths?
Oysterboy: The Smiths to jedna z moich największych inspiracji. To podobieństwo do ich stylu było początkowo nieświadome. Uświadomiłem je sobie, gdy zacząłem śpiewać i mój tembr głosu brzmiał tak, jak Morrisseya. Strasznie lubię jego manierę, uważam, że dodaje jego utworom poetyckości. Chociaż przyznaję, że jako osoby bardzo go nie lubię. Trzeba mu jednak przyznać, że jest świetnym poetą i artystą. Gdy śpiewałem w jego stylu, powiedziałem mojej dziewczynie, że obawiam się tego, że ktoś może pomyśleć, że naśladuje The Smiths. Wtedy ona odpowiedziała, że przecież oddaje mu hołd. To taka oda do Morrisseya! I wtedy powstał ten tytuł.
KP: Oprócz The Smiths, spotkałeś się z porównaniami do innych muzyków?
Oysterboy: Porównywano mnie do DIIV, czy Beach Fossils. Są to dla mnie wspaniałe porównania. Muzyka polega na ewolucji. Nic nie bierze się z niczego. Każdy ma jakieś inspiracje i robi na ich bazie własny materiał. Niektórzy mówią, że brzmię jak Artur Rojek. Ale to dlatego, że w Polsce jest tak mało androgenicznych wokali. Gdybyśmy mieli więcej artystów, którzy śpiewają wysoko, porównywanoby mnie do kogoś innego.
Oysterboy – zachodnie brzmienia w polskim wydaniu
KP: Brak takich wokali to jedna sprawa, a mała reprezentacja tego gatunku w Polsce to druga. Za granicą ma się dobrze od kilku lat, a w Polsce dopiero raczkuje. Jesteś prekursorem takiego grania po polsku. Skąd bierze się ta przepaść?
Oysterboy: Kiedyś to już analizowałem. Spędziłem 5 lat w Anglii, zasłuchany w muzykę kultury brytyjskiej. Dorastając tam muzycznie przemyciłem ją na nasze podwórko, dodając teksty po polsku. Zauważyłem, że ludzie otworzyli się niedawno na wszystkie rynki muzyczne – muzykę zachodnią, wschodnią, etniczną… Wydaje mi się, że jestem jedną z pierwszych osób, które pożyczają coś z zachodu i wkładają to w polską kulturę. Gdyby moje teksty były po angielsku, trochę bym się zgubił pośród takich zespołów jak Beach Fossils. Czasem wrzucam na Instagrama lub TikToka fragmenty moich riffów i wiele osób z zagranicy pyta mnie, kiedy to wydam. Odpowiadam, że wydam wkrótce, ale po polsku. Wtedy domagają się, bym nagrał to po angielsku. Na razie pozostaję jednak przy polskim.
Po polsku czy po angielsku?
KP: Przez pryzmat TikToka widać to najlepiej. Sam widziałem wiele takich komentarzy w twoją stronę. Myślisz, że twoja muzyka może być towarem eksportowym, który reprezentuje polską kulturę poza granicami kraju?
Oysterboy: Kiedyś nie wierzyłem, że wschodnia muzyka będzie popularna na całym świecie. A jednak – Molchat Doma zawładnęło Internetem. Pracowałem przy nagłośnieniu podczas ich koncertu w Poznaniu i zastanawiałem się, czemu nie są jeszcze sławni. Rok później rozpoczęła się ich fala popularności. Jak widać, muzyka dziś nie musi być po angielsku, by znaleźć odbiorców na całym świecie. Musi mieć charakterystyczny klimat.
KP: Spotkałem się z informacją, że tworząc demówki piszesz po angielsku, a dopiero później przychodzi tekst polski. To dość intrygujący sposób pracy.
Oysterboy: Do pewnego czasu tak robiłem. Później zobaczyłem, że nawet łatwiej jest tworzyć od samego początku po polsku. Od nowa, czy Oda do Morrisseya to piosenki, które powstały w jeden dzień. W tym samym czasie grałem i śpiewałem, co przyniosła mi ślina na język. Tekst udał się za pierwszym razem. Dlatego ostatnio szkice powstają już po polsku.
Co niedługo?
KP: Wracając po raz ostatni do tego singla, towarzyszy mu budżetowy teledysk, który wyniósł was 100 złotych. Wygląda raczej jak zabawa z przyjaciółmi i niezła frajda.
Oysterboy: Dokładnie. Polecam każdemu młodemu artyście nie wydawać pieniędzy na klipy, w które nikt nie chce zainwestować. Warto robić teledyski w sposób domowy. Chcieliśmy mieć ładne obrazki, nagrane w Zamku Cesarskim w Poznaniu. Wycięliśmy z tego kilka urywków i wrzuciliśmy je na social media, żeby zainteresować potencjalnych słuchaczy.
KP: Masz w planach kolejne klipy?
Oysterboy: Wczoraj zadałem pytanie na Instagramie, czy powinienem zrobić cały klip do Dziwnych ludzi tylko z pieskami. Zacząłem go już kręcić. Na każdy spacer z psami biorę aparat i nagrywam pieski. Byliśmy też w schronisku z kamerą, by pokazać zwierzęta, które można adoptować. Zamysł jest taki, by zrobić przy okazji coś dobrego.
KP: Klipy są zaplanowane, a jak wygląda sytuacja z samodzielnymi koncertami i trasą?
Oysterboy: Patrzę przez tekst w oczy managera, który powiedział, że załatwia trasę na jesień. Latem zagramy kilka koncertów w ramach festiwali. Będzie ich parę w wielu miastach. Wszystko będzie ogłaszane na bieżąco w moich serwisach streamingowych.
KP: Dziękuję za świetną rozmowę. Mam nadzieję, że do zobaczenia wkrótce pod sceną!
Oysterboy: Do zobaczenia, dzięki!
Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki, zapraszamy tutaj: https://meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/