„Star Wars” to moja ulubiona franczyza. Już od małego byłem zafascynowany tym światem. Czy to kiedy oglądałem oryginalną trylogię, czy też prequele. Mam do tego uniwersum ogromny sentyment i zawsze czekam na kolejne produkcje osadzone w odległej galaktyce. Jednym z nich był zapowiedziany projekt o Obi-Wanie Kenobim. Wcześniej planowany jako film, ostatecznie w końcu ukazał się w postaci 6-odcinkowego serial. Czy to nowa nadzieja?
Akcja serialu rozgrywa się 10 lat po wydarzeniach z „Zemsty Sithów”. Po rozkazie 66 galaktyką rządzi Imperium, a ocalali rycerze Jedi muszą się ukrywać, żeby przeżyć. Jednym z nich jest oczywiście Obi-Wan Kenobi (Ewan McGregor), który osiadł na Tatooine. Próbuje on wieść normalne życie jednocześnie trzymając pieczę nad dorastającym Lukiem Skywalerem. Względny spokój nie trwa długo, gdy Kenobi otrzymuje prośbę o pomoc od Baila Organy (Jimmy Smits). Porwana została księżniczka Alderaanu – Leia (Vivien Lyra Blair), a legendarny mistrz musi teraz pomóc ją ocalić. Nie będzie to łatwe zadanie, gdyż po piętach depczą mu inkwizytorzy oraz jego dawny uczeń – Darth Vader (Hayden Christiensen).
Historia zabiera głównego bohatera po różnych zakątkach galaktyki, ukazując realia życia pod imperialną okupacją. Od tych, na których panuje bezprawie, przez światy wspierające reżim, po planety, które służą za schronienie dla buntowników oraz uchodźców. Jako tło historii sprawdza się to dobrze. Rozbudowuje to przedstawiany świat i ciekawie przedstawia różne sposoby życia w czasach Imperium Galaktycznego. Nieco zastrzeżeń mam do głównej osi narracji, czyli całej przygody Obi-Wana. Przyznam się, że nie jestem fanem tego konceptu.
Wolałbym, żeby Kenobi siedział na piaskowej planecie, medytował i opiekował się Lukiem przez te 19 lat. Niestety zamiast tego otrzymujemy dość prostą historię o ratowaniu ważnej osoby oraz przeżyciu z nią przygody, która odmienia głównego bohatera. Serial wykorzystuje ten motyw poprawnie, ale bez fajerwerków. Wiele aspektów fabularnych służy niestety tylko po to, żeby doprowadzić do jednego rozwiązania, przez co cały czas wiemy do czego to wszystko zmierza. Serial niczym nas nie zaskakuje. Odcinki są przez to nierówne, a najlepiej wypadają te, w których Vader występuje osobiście.
Kenobi!
Powrót Ewana McGregora do roli Obi-Wana cieszy niezmiernie. Widać, że dobrze czuje się w tej roli i stara się wykrzesać z niej coś więcej. Otrzymujemy dzięki temu mistrza Jedi, który zaakceptował swoją porażkę oraz obecną sytuację. Początkowo jest on niechętny do pomocy i stara się nie ingerować w konflikty i galaktyczne spory. Dręczą go również wyrzuty sumienia za to, co zrobił Anakinowi Skywalkerowi. Wraz z rozwojem fabuły Kenobi musi zostawić przeszłość za sobą, zrozumieć swoje błędy i uwierzyć, że w galaktyce wciąż tli się iskra nadziei. Ewan portretuje tą postać fenomenalnie, co czyni go jednym z najjaśniejszych punktów serialu.
Do swojej roli wraca również Hayden Christiensen jako Anakin Skywalker/Darth Vader. Jako mroczny lord w pełni swojej siły i potencjału, budzi grozę jak przystało na tą legendarną postać. Jest to trochę inny Vader niż ten, którego pamiętamy z „Nowej nadziei”, ale to nie znaczy, że wypada źle. Wręcz przeciwnie. Idealnie współgra z przedstawieniem tej postaci w innych produkcjach „Star Wars” jak „Rebelianci” czy „Łotr 1”. Pewnie to też trochę zasługa Jamesa Earla Jonesa, który ponownie podłożył glos ikonicznemu czarnemu charakterowi. Zdecydowanie jest to jeden z jego lepszych występów, któremu bliżej do oryginalnej trylogii.
Inkwizycja i spółka
Reszta obsady to już prawdziwa loteria. Mamy na przykład młodą Leie graną przez Vivien Lyre Blare, która w tej roli sprawdza się wyśmienicie i od razu widać jej podobieństwo do ojca. Jest bystra jak na swój wiek oraz pomysłowa. Nie brak jej również współczucia oraz serca dla otaczających ją istot. To bardzo podnosząca na duchu postać, której nie da się nie pokochać. Od razu widać w niej zalążki postaci, którą znamy z oryginalnej trylogii.
Inkwizycja za to jest zmarnowanym potencjałem. W zapowiedziach kreowano ten wątek na ważny dla serialu. Oczywiście mają swój czas ekranowy, ale myślałem, że będzie to bardziej rozbudowane. Przez to Wielki Inkwizytor grany przez Ruperta Frienda czy Piąty Brat, w którego wcielił się Sung Kang, nie mogą należycie się zaprezentować. Nie wspomnę już o inkwizytorce, która pojawiła się na kilka scen, a nawet nie zapamiętuje się jej imienia. Z łowców Jedi najwięcej czasu poświęcono Trzeciej Siostrze – w tej roli Moses Ingram. Reva, bo tak jej na imię, chorobliwie zakręcona na punkcie odnalezienia Kenobiego za wszelką cenę. Aktorka oddaje ten fanatyzm, jednak jest to jedyny jasny punkt tej postaci. Widać, że odtwórczyni brakuje przekonania do swojej roli, która jest zwyczajnie słabo napisana. Reszta postaci to tylko jednowymiarowe istoty, które pełnią cel fabularny i nic więcej ze sobą nie wnoszą, przez co bardzo szybko wymazujemy je z pamięci.
Kenobi Band
Oprawa audiowizualna jest poprawna. Nie jest to arcydzieło sztuki jak w „Łowcy androidów” i widać, że lokacje są sztucznie nagrywane w studiu. Brakuje w niż życia. Jest to problem ostatnich produkcji aktorskich z tego świata. W „Księdze Boby Fetta” również pojawił się ten mankament, a teraz jeszcze bardziej się uwypuklił. Wizualnie serial jest przez to bardzo nierówny. Raz dostajemy dobre lokacje jak Alderaan, Daiyu, Musfafar, a zaraz obok otrzymujemy nijakie Jabiim i fortecę inkwizytorów na Nur.
Muzycznie nie jest źle, choć oczywiście mogło być lepiej. Za ścieżkę odpowiadają John Williams i Natalie Holt. Jak to zwykle bywa w hollywoodzkich produkcjach utwory są dobrze dobrane do poszczególnych scen. Wariacji kultowych motywów muzycznych słucha się dobrze, jednak daleko im do oryginałów. Przez to ścieżka dźwiękowa nie zapada szczególnie w pamięć.
Fandom podzielony
„Gwiezdne Wojny” zawsze dzielą fanów. Nie inaczej jest tym razem. Długo oczekiwana produkcja nie spełniła oczekiwań wszystkich, czemu trudno się dziwić. Serial niszczy trochę mistycyzm wydarzeń pomiędzy III a IV epizodem sagi, próbując wcisnąć tam przygodę w stylu Odyseusza w kosmosie. Ma też on swoje jasne strony. Na pewno należy do nich sama postać Obi-Wana i jego wątek z Darthem Vaderem. Postać młodej księżniczki Alderaanu oraz jej relacja z dawnym mistrzem Jedi też zdecydowanie na plus. Właśnie z tych powodów warto dać temu serialowi szansę. Nie są to wybitne „Gwiezdne Wojny”, jednak nadal miejscami dają wiele satysfakcji z oglądania i odkrywania kolejnych zakamarków uniwersum.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/