Heron – Empires of Ash [Recenzja]

Heron 2 grudnia wydał do ogólnego odsłuchu album sludge/doom metalowy. Coraz większymi krokami zbliżają się święta. A co za tym idzie — słuchanie jak co roku przy wigilijnym stole tych samych kolęd. W kółko i w kółko aż do zmęczenia. Najnowsze wydanie od kanadyjskiego zespołu może się stać idealną alternatywą dla tych oklepanych i powtarzalnych piosenek. Jest ciężko, mrocznie, ale również kojąco dla duszy. 

heron

Heron znów trafia w sedno 

Dwa i pół roku temu grupa z Vancouver wydała swój drugi krążek o nazwie Time Immemorial, który wpasował się wyśmienicie z dźwiękami oraz tekstem w czasy rozwijającej pandemii, która wyglądała, jakby nie miała końca. Sam album wywarł wtedy nieziemski wpływ na słuchaczy, serwując im swego rodzaju katharsis. Dźwięki rozpaczy, bólu, agresji świetnie podkreślały nasze odczucia podczas przeżywania strat bliskich nam osób oraz lockdown’ów. Taka muzyka wielu ludziom przyniosła ukojenie i pozwoliła przetrwać ciężkie czasy. Sam należę do grona osób, które uwielbiają słuchać podobnych gatunków podczas wyżej wspomnianych nastrojów. Brzmienia te, niosące moc, są niezwykle pomocne. I w końcu jesteśmy po pandemii, świat ponownie jest otwarty dla wszystkich.

Powoli wychodzimy na świat i zaczynamy na nowo socjalizować się z innymi. Jest jednak inaczej, miasta i twarze niby te same, ułudnie wszystko wraca do normalności, ale sytuacja na Ziemi dalej powoduje u nas lęk i uczucie niepewności. Wojna, głód, nienawiść i uprzedzenia to tylko fragment katastroficznej góry lodowej. Heron z Kolumbii Brytyjskiej ponownie trafia w światową sferę emanacji, ponadto nie powiela dźwięczności z Time Immemorial. Płyty Empires of Ash słucha się inaczej niż poprzedniczki, wzbudza inne uczucia, jak i emocje. Nie powinno to wzbudzać naszych obaw o utratę pazura przez zespół, ponieważ to dalej ta sama kanadyjska grupa tylko z innym motywem przewodnim. Nastawionym na ból, lęk i chaos. Sam tytuł albumu już obrazuje nam, czego możemy się spodziewać podczas słuchania. A wszystko to jest okraszone piękną grafiką. Członkowie Heron dedykują to „wszystkim, których straciliśmy po drodze”, podsumowując to słowami angielskiego pisarza Waltera Savage Landora:

Death stands above me, whispering low; I know not what into my ear: Of his strange language all I know Is, there is not a word of fear

Przekładając na nasz język: Śmierć stoi nade mną, szepcząc cicho; nie wiem co do mojego ucha; z jej dziwnego języka wiem tylko; że nie ma ani słowa strachu. Pora zanurzyć się w otchłani połączeń gatunków metalowych i przeżyć razem ten album.

heron

Imperia popiołów rozpalają się na nowo

Utwór Rust and Rot rozpoczyna dość zaciekle ten 37-minutowy album. Brzmienia gitar nabierają rytualnej barwy. Mordercze dźwięki gitarzystów rozprowadzają mroczną aurę sludge’u wokół naszych uszu. Nastrojowa perkusja w rękach Biny tworzy niewyobrażalną głębię doom metalu. Po krótkiej chwili słyszymy rozdzierający ciało wokal Jamiego, który przypomniał mi, dlaczego obserwuję ich na Spotify. Jego głos porusza emocjonalnie na każdym kroku. Wszystkie te rzeczy połączone w dziewięciominutowy kawałek, któremu nie brakuje nawiedzonej agresji wylewającej się ze sprzętów muzycznych. A wyczekujące bębny zaznaczają swoją posępną obecność przy każdym uderzeniu. Wraz z wokalem te dźwięki rozbudzają naszą wyobraźnię, prowadząc po zgliszczach dawnego świata przykrytego tytułowym popiołem.

Następnie otrzymujemy o minutę krótszy The Middle Distance, który ujął mnie swym melancholijnym początkiem z granic post-metalu. Powolne, hipnotyzujące dźwięki gitar wprowadzają nas w zadumę i smutek wyrzucający nasze wspomnienia z czasów pandemii na wierzch. Utwór jest kwintesencją atmosferycznego doom i acidic sludge metalu. To w pewnym sensie żałoba, która jest wyrażana za pomocą wyrazistych i ostrych brzmień po trzech minutach rozpaczliwej i delikatnej wprowadzającej melodii. Tempo zaraz potem narasta i pojawia się gniew, niezgoda wobec utraconego czasu z osobami podczas pandemii oraz po niej. Ogrom ponurej i przygnębiającej muzyki wali się na nas, jak całe tytułowe imperium. Odkrywając swoją prawdziwą postać. Kanadyjczycy potwierdzili, że są bardzo niedocenianym zespołem, przeróżne zabiegi dźwiękowe potęgują uczucie bólu i rozłąki. Jest to swego rodzaju epos, który eksploduje furią po jakimś czasie i zachwyci wokalami.  Już po tej dwójce byłem oczarowany ich najnowszym albumem, a jeszcze dwadzieścia minut grozy i chaosu przed nami.

Uwydatnienie burzliwych emocji

Nie zabrakło również pięknych melodii przesiąkniętych fuzzem aż do szpiku kości. Przykładem tego jest trzeci w kolejności Hauntology posiadający ponowne spokojne wejście, które będzie burzone poprzez bombardowanie perkusją oraz energetyzujące gitary obfitujące w szeroko pojęte przestery. Po dwóch minutach utworu można odnieść wrażenie hymnicznego brzmienia oraz odporności, którą przenosi. Każda zmiana nastroju piosenki jest świetnie wychwytywana przez wokalistę, który dostosowuje do nich głos.

Niestety przez to jest mniej zrozumiały, jednak wzmacnia on klimat tworzony przez ciemne, atakujące, lecz nie pozbawione światełka w tunelu instrumenty. Heron ponownie rysuje muzyką ogrom spustoszonego świata. Pewną kontynuacją można nazwać następujący Hungry Ghosts, który otwierany jest przez rytmiczne i donośne bębny. Niemal od razu wybucha furią, rozrzucając nasze emocje we wszystkich strony, wyzwalając przy tym, chociaż na pięć minut, z trudów życia na tym świecie. Surowe, agresywne wokale pobudzą każdego. Jest to pozycja, która nie ustępuje nawet wielkim wykonawcom. A wymiana gitar w drugiej i przed trzecią minutą formuje krajobraz zniszczenia wokół nas. Na koniec raczy nas jakże sztampowym, ale chwytliwym zakończeniem, które nie pozostawia w żadnym stopniu niedosytu.

Bez reszty

Zamykającym utworem jest, znów tylko pięciominutowy, kawałek o tytule With Dead Eyes wprowadzający nas ponownie w post-metalowe brzmienia. Na myśl mi przyszła pokryta fuzzem katatonia ze sludge’owym pazurem. Ale ten utwór, który zapowiedział płytę miesiąc przed nią, ma coś więcej w sobie. I pisząc takie słowa, już wiem, że „coś więcej” to tylko ujma dla tego doskonałego brzmienia. Początek zaczyna się pięknymi, majaczącymi dźwiękami gitar, w których można usłyszeć pewną pustkę. Aż dochodzimy do pewnego rozwinięcia już z perkusją i wokalem, gdzie mamy do czynienia z prostym podziałem na zwrotki i refreny.

Jednak ta liniowość jest poniekąd zaskakująca, patrząc na wcześniejsze pozycje. Utwór ten pochłonął mnie bez reszty, oferując obrazy wspomnień i pewnych marzeń. Podwojony głos tylko intensyfikował wrażenia z odsłuchu. I docieramy do jego końca, gdzie do naszych uszu napływa makabrycznie narastające przyspieszenie, które na nowo otwiera uczuciowość każdego słuchacza. Kompozycja brzmień rozpościera się na przeróżne gatunki i to je Heron świetnie połączył w całość. Kanadyjski zespół zaserwował nam przepiękne, pełne emocji zakończenie.

„Dziękujemy za wspólne wpatrywanie się w pustkę”

Tak oto dotarliśmy do końca, do… nicości. Heron w swojej nowej „płycie zagłady” wydanej za pośrednictwem Sludgelord Records przytoczył wiele wątków, które mieliśmy okazję na nieszczęście odczuwać na własnej skórze jeszcze nie tak dawno. Całkiem przypadkowo poruszył też problemy dręczące teraźniejszą cywilizację. Jest to monumentalny album dla każdego fana ciężkich brzmień, zahaczający czasem o inne sąsiadujące gatunki. A dla nowicjuszy to doskonały czas na wyrzut swoich emocji. Wyrastająca patetyczność spod ruin „imperiów popiołu” od razu rzuca się w ucho. Rytualne brzmienia, ostry i rozdzierający głos – na końcu instrumenty przepełnione, aż po brzegi doomem oraz sludge’em. Kanadyjczycy znają się na rzeczy i wiedzą, jak zobrazować smutek, melancholię i gniew. A przy okazji namalować melodią różne pejzaże pustki, otchłani, świata po zagładzie. Niezrównane przeżycie, jakiego doświadczyłem podczas raczenia się tym krążkiem, wywarło na mnie ogromny wpływ, powodując wiele przemyśleń.

Niedoceniony zespół

Początek z najwyższej półki, jak i wyśmienity koniec, który dobitnie wskazuję kres albumu. The Middle Distance wzbudził we mnie wiele wspomnień i uczuć. Jest to moim zdaniem najlepszy utwór z tego wydania. Oferujący każdy potrzebny detal w takim dziele. Jednak With Dead Eyes również intryguje i wywołuje dodatkowe marzenia podczas zanurzania się w ich dźwięki. To sprawia, że mamy do czynienia z bardzo równym albumem oferującym nowe oraz znane zabiegi muzyczne. Czuć, że wykonawcy włożyli astronomiczną ilość serca oraz swoich przeżyć w Emipres of Ash komponując album, który przyniesie wielu ukojenie oraz spokój.

Choć brzmi to irracjonalnie, to tak naprawdę jest. Spróbujcie się zanurzyć w te dźwięki w słuchawkach lub dobrym sprzęcie muzycznym, a poczujecie je i zrozumiecie. Heron to jeden z najbardziej niedocenianych zespołów mimo tego, że gra ze znanymi grupami tj.: Pallbearer lub Conan. Miejmy nadzieje, że pojawią się kiedyś w Polsce i zapewnią nam niezapomniany koncert, a o to raczej nie ma co się martwić.

Dominik Pardyak

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/