Zespół Heima to tegoroczni debiutanci, którzy swoim albumem W domu zaprezentowali się z bardzo dojrzałej artystycznej strony. Rozmawiam z wokalistką zespołu Olgą Stolarek.
Heima – to łódzki kwintet, który uznanie wśród publiczności zdobył jeszcze przed wydaniem swojego debiutanckiego albumu. Swoją muzyką prezentują stonowane melodie połączone z mądrymi, nieoczywistymi lirykami. Ich płyta W domu ukazała się 16 lutego tego roku, nakładem wydawnictwa Agora Muzyka. To brzmienia, które spodobają się wszystkim entuzjastom niebanalnych gitarowych brzmień
Gdybyś miała określić muzykę waszego zespołu kolorem, to jaką barwę byś wybrała?
Pierwszy kolor, który przychodzi mi do głowy to niebieski. Prawdopodobnie, dlatego, że niebieski kojarzy mi się z naturą, a w naszej muzyce dużo tej natury dostrzegam. Zwłaszcza w tekstach, staram się trochę tych tematów poruszyć.
Jak można zrozumieć z waszych wypowiedzi nazwa Heima oznacza „W domu”, co jest też tożsame z tytułem waszej debiutanckiej płyty. Czy to wyrażenie jest jakąś zachętą od Was, w jakim miejscu należy waszej płyty słuchać?
Jeżeli miałabym polecić sposób, w jaki najlepiej byłoby słuchać tej płyty, to zdecydowanie byłby to dom wieczorową porą, żeby móc spokojnie wsłuchać się w muzykę. Niemniej, nie raz otrzymaliśmy odpowiedzi, w których wybrzmiewało, że jest to płyta dobra do słuchania w aucie. Takie informacje mnie zastanawiały, bo byłam przekonana, że w aucie potrzeba pewnego rodzaju pobudzenia, a jednak nasze kompozycje są dość stonowane. Natomiast wydaje mi się, że najlepiej słucha się tych kompozycji we własnym domu.
Wspomniałaś o tej wieczorowej porze, co myślę jest ważnym elementem recepcji waszej twórczości, bo jednak ten przymiotnik „oniryczny” jest często używany, gdy mówi się o waszej twórczości.
Szczerze mówiąc, to określenie nie zostało wymyślone przez nas, ale ja dużo bardziej wolę kiedy naszą twórczość opisuje ktoś z zewnątrz. Ta zewnętrzna perspektywa dużo bardziej precyzyjnie określa to, co się u nas dzieje [śmiech]. Oniryczność, wieczór i inne podobne terminy wydają mi się pasujące i adekwatne do tego, co staramy się tworzyć.
Zawsze rozmawiając z debiutantami pytam o pewne „dojrzewanie” materiału, bo jednak dopiero teraz macie namacalny dowód waszej twórczości. Sprawdzając wasze social media, można znaleźć informację, iż najstarsza kompozycja pochodzi aż z 2019 roku. Jak się czujesz w momencie, w którym W domu zagościła w wielu domach?
Faktycznie prawdą jest, że ta płyta bardzo długo przeleżała. Najstarszy singiel faktycznie już trochę lat istnieje, ale nie został on wypuszczony z myślą o płycie, lecz żebyśmy mieli coś z naszej twórczości w internecie. Dopiero później głosy różnych ludzi oraz pozytywny odbiór sprawiły, że Milion głupich min dołączyliśmy do reszty albumu, który nagrany był w późniejszym czasie, pod koniec 2020 roku. Dopiero teraz, po pewnym czasie, pojawia się w nas takie docieranie tego faktu, że ta płyta już jest.
Z racji zainteresowań zwykłem trochę mocniej wypytywać tekściarzy o ich inspiracje. Wśród Twoich kompozycji możemy znaleźć odwołania do Dziadów, ale również pojawia się Szekspirowa Ofelia. Skąd decyzja o czerpaniu z literatury klasycznej?
Wszystkich zawsze to dziwi, ale ja nie znoszę czytać [śmiech]. Kiedyś Piotr Rogucki powiedział, że jak się nie czyta to nie da się napisać dobrego tekstu. Tak się złożyło, że jest naszym fanem, ale na szczęście nie wie o tym moim uprzedzeniu [śmiech]. Przyznaję się do tego, że mam problem, aby książkę czytać przez dłużej niż pół godziny. Momentalnie bierze mnie jakaś nerwica, wynikająca z robienia tylko jednej czynności przez długi czas. Natomiast te literackie zwroty pojawiały się bardziej przypadkiem. Ta Ofelia była bardziej zaczerpnięta z piosenki Ted Nemeth niż literackiego pierwowzoru.
No właśnie, jeżeli jesteśmy już przy tej grupie. Czy mogłabyś opowiedzieć jak doszło do współpracy z Patrykiem Pietrzakiem?
Kiedy myśleliśmy o wydawaniu płyty, zakładaliśmy, że żaden gość nie pojawi się na płycie. Myśleliśmy, że nikt nie będzie chciał nagrywać czegoś z nieznanym zespołem. Gdy zaczęliśmy rejestrować materiał w studiu, coś mnie tknęło i zadzwoniłam do Patryka. To było takie moje marzenie, bo bardzo lubię jego twórczość jako muzyka i tekściarza. Patryk wybrał jedną z dwóch zaproponowanych przeze mnie piosenek i właściwie po jednej wspólnej próbie zarejestrowaliśmy Nie spotkamy się już w studiu.
Cieszę się z tej współpracy, bo myślę, że rezultat jest bardzo fajny. Nie wiem, czy to jest moja ulubiona piosenka z tej płyty, bo zmienia mi się to codziennie [śmiech], ale na pewno jedna z najistotniejszych piosenek na tym albumie.
W youtube’owym opisie do piosenki Halo!, wspominasz, że z pewną obawą tworzysz teksty. Czy ta umiejętność przychodzi Tobie łatwo, czy jednak wymaga to od Ciebie pewnego wysiłku?
W historii naszego zespołu bardzo niewiele pomysłów zostało odrzuconych. Przez te kilka lat stworzyliśmy kilkanaście utworów i bardzo niewiele zostało „zakopanych”. Wychodzę z założenia, że jeżeli proces pracy nad piosenką został ukończony – piosenka posiada muzykę i tekst, to jest to przez nas zaakceptowane jako rzecz zakończona.
Muzyka, która nam nie odpowiada zostaje odrzucana dużo wcześniej. Moje teksty tworze nie pod wpływem weny, ale bardziej pod wpływem bardziej emocjonującego dnia. Gdy tworzę lubię wszystko napisać na raz. Nie lubię wracać do niedokończonych rzeczy, z wyjątkiem kosmetycznych zmian. Jedno posiedzenie obfituje tekstem, do którego już nie wracam.
Utwór Halo! jest o tyle inny od pozostałych piosenek, iż jest bardzo bezpośredni. Większość moich tekstów zostawia jednak pewną furtkę interpretacyjną, natomiast ta piosenka jest dosłowna, co przez długi czas mi przeszkadało. Pomimo tego, nasza managerka stwierdziła, że ten utwór musi zostać singlem, ponieważ jest odrobinę weselszy od tego, co prezentujemy na całej płycie. [śmiech] Nie wszystko musi być mega poetyckie.
Obserwując waszą działalność, jeszcze przed wydaniem albumu, można było zauważyć dbałość o wizualną stronę waszego projektu. Od pięknych, spójnych okładek singli, aż po bardzo interesujący gadżet, jakim była torba dołączana do preorderu. Czasem próżno szukać takiej dbałości u doświadczonych artystów, nie wspominając o debiutantach.
Motywacja tego działania jest dosyć prosta. Jestem absolwentką liceum plastycznego na kierunku grafiki komputerowej i mam świra na punkcie tego, żeby wszystko ładnie wyglądało. Bardzo mi na tym zależy. Uważam, że wszystko, łatwiej sprzedać kiedy tę zawartość ładnie opakujesz. Ta „klikalność” jest już wpisana w nasze życie. Wydaję mi się, że dużo osób ocenia rzeczy po okładce, więc naszym działaniem staramy się wyjść naprzeciw oczekiwaniom słuchaczy.
Jeżeli chodzi o torby, to inspiracją do ich stworzenia była technika linorytu, który bardzo mi się spodobał w szkole średniej. Postanowiłam, że wydłubię tę matrycę z tym oknem i odbiję 150 toreb, co zajęło mi tyle czasu i tyle energii, że do dziś bolą mnie plecy. [Śmiech]. Czasami o poranku, wstając z łóżka, przypomina mi się ta praca, ale wydaje mi się, że było warto.
Co powoduje, że tematem „klikalności”, jak sama wspominasz w swoim opisie na Instagramie, się jarasz?
Najlepszym dowodem na to są ograniczenia Instagrama dotyczące liczby kont. W aplikacji można mieć podpiętych do dziesięciu kont, a ja i tak muszę przelogowywać, bo mam ich z piętnaście. Dziś bez odpowiedniego marketingu nie da się nic wypromować. Jestem ostatnią osobą, która będzie mówić, że muzyka sama się obroni. Wśród swoich znajomych znam nie jeden przykład gdzie, choć tworzą super muzykę, ich muzyka osiąga jakieś dziesięć wyświetleń. Bez odpowiedniej promocji, w natłoku tworzonej muzyki, marketing jest dziś kluczowy w dotarciu do większej liczby odbiorców.
Na pewno też potwierdzeniem tej tezy może być fakt, iż trafiliście z wydaniem debiutu pod skrzydła dużego wydawnictwa jakim jest Agora Muzyka. To też czynnik, który na pewno ułatwia większe dotarcie do ludzi niż wydawanie albumu własnym sumptem.
Na pewno robi to dużą robotę. Są słuchacze, dla których znaczek Agory na płycie oznacza pewną wartość dodatnią. Oczywiście, nie wpływa to bezpośrednio na jakość artystyczną, bo znam wiele doskonałych płyt wydanych samodzielnie, ale wiadomo, że takie rzeczy zachęcają odbiorcy. Podobnie jest rzecz z różnymi radiostacjami. Myślę, że prędzej przeczyta się mail od poważanego wydawnictwa niż od randomowej Olgi.
Czego chciałabyś życzyć sobie i swojemu zespołowi w tym ważnym dla was roku?
Na pewno chciałabym życzyć całemu zespołowi, żebyśmy zagrali więcej koncertów w tym roku niż w całej historii zespołu. To może być spore wyzwanie, bo zagraliśmy już ponad 40 występów, ale ten rok koncertowo zapowiada się bardzo intensywnie. Największą nagrodą po naszych występach jest widok publiczności, która jest zadowolona ze spędzonej godziny. I takich widoków życzymy sobie jak najwięcej.
Rozmawiał
Jakub Wiąz
Śledzcie nasze social media, aby być na bieżąco z naszymi publikacjami!