Gray Man – za garść dolarów

Po tym, jak rok temu Netflix wydał największą w swojej historii sumę na produkcję Czerwonej Noty, przyszedł czas na podniesienie poprzeczki. W tym roku, na pierwsze miejsce, za cenę jedynych 200 milionów dolarów, wskakuje Gray Man.

Plakat promujący film „Gray Man"
Źródło: naekranie.pl

Gray Man – przekreślony z marszu

Dzień premiery filmu Gray Man był momentem, w którym wszyscy zaczęli zastanawiać się, dokąd zmierza dzisiejsze kino akcji. Netflix postanowił bowiem wpompować w produkcję ogromną ilość pieniędzy, która według krytyków nie miała prawa się zwrócić. Dlaczego? Kiepski scenariusz, zrzynanie od wielkich produkcji Marvela czy sagi Bonda i źle dopasowana obsada.

A jednak, wbrew opiniom, podobnie jak w przypadku Czerwonej Noty, Gray Man okazał się totalnym hitem platformy. W pierwsze dwa tygodnie od premiery produkcja osiągnęła zawrotne 90 mln godzin wyświetleń i zarobiła ponad 250 milionów dolarów. Możemy więc mówić tu o oczywistym sukcesie, którego Netflixowi i braciom Russo kategorycznie odmawiano. Jak do tego doszło?

Ryan Gosling w filmie „Gray Man"
Źródło: dailyweb.pl

Ale to już było…

Historia opowiedziana przez braci Russo, na podstawie książki Marka Greaneya, to bajka prosta jak drut. Mamy tu do czynienia z kolejnym, nie do końca kwalifikującym się do tej dobrej lub złej paczki, bohaterem – Sixem (Ryan Gosling). Jest on wyciągniętym z więzienia najemnikiem-zabójcą na zlecenia CIA, który odkrywa, że najwięcej za uszami mają właśnie jego pracodawcy. Buntując się, wydaje na siebie wyrok śmierci, a w pogoń za dezerterem wyrusza agent socjopata – Chris Evans.

Resztę historii już znamy: pojawia się młoda dziewczynka, którą bohater musi się za wszelką cenę zaopiekować. Jest też starszy wiekiem mentor, który wychował Sixa do bycia tym, kim jest oraz kobieta – Ana de Armas – która ratuje herosa z większych opresji (co ciekawe, jest to ostatnia kobieta Bonda).

Chris Evans w filmie „Gray Man"
Źródło: netflix.pl

Nie tego Netflix się spodziewał

No właśnie, plany wobec filmu Gray Man były tak wielkie, że miał on zostać wręcz następcą Bonda. Trzeba jednak przyznać, że pomimo celnych ciosów i riposty, roztańczonemu Ryanowi Goslingowi trochę brakuje do brytyjskiej klasy. Podobnie zresztą jak całej produkcji. Bardziej pasuje ona do opisu słabej hybrydy Mission: Impossible i Bourne’a. Co więc sprawiło, że Gray Man wciąż się broni i przynosi zyski?

Tutaj na pierwszym miejscu nie stawiałbym nawet filmowej konfrontacji Goslinga i Evansa, którą mogliśmy podziwiać już nawet z poziomu plakatów. Wszystko poszło raczej o ludzi, pragnących prostej rozrywki. Gray Man nie jest bowiem absolutnie filmem złym.

Abstrahując od kwestii niewiadomego miejsca ulokowania budżetu, kiepskiego scenariusza i perfidnych napisów na cały ekran przy każdej zmianie lokacji, produkcja broni się fenomenalną ilością i jakością rozrywki. Na brak akcji narzekać nie można, a przecież o to nam chodzi, gdy włączamy Netflixa na koniec dnia.

Gray Man – nadzieja w podejściu

Wiele już było filmowych kolosów, które nauczyły nas, że nie można oceniać filmu miarą oglądalności i zarobioną sumą pieniędzy. Ich wartość zazwyczaj kończy się tam, gdzie przestają wybuchać kolejne pojazdy, albo kończą się pomysły na przywrócone do życia one-linery z lat 80′.

Nie bez powodu jednak, takie filmy okazują się największymi hitami. Kino, jako dobra i tania (szczególnie gdy mowa o premierach VOD) rozrywka zawsze sprzedawało się znakomicie, a Gray Man jest tego świetnym przykładem. Dlatego, mimo kiepskich ocen, wciąż zachęcam do seansu nawet jako wymówki, żeby zjeść trochę popcornu.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura