Na rynku pojawia się coraz więcej adaptacji gier wideo. Od średnio udanych produkcji takich jak Uncharted czy Super Mario Bros. Movie, aż po takie jak Halo albo The Last of Us, które zagrabiły sobie względy zarówno krytyków i widowni. Nie ma w tym nic dziwnego. Branża gier już niejednokrotnie pokazała, że za pomocą interaktywnej rozgrywki można przekazywać niesamowite historie. Niemniej jednak, pojawia się jeden gruntowny problem. Większość adaptowanych tytułów to marki, które swoje uniwersa budowały przez lata. Czy da się przedstawić te uniwersa tak, aby nie nakładać na nowych widzów zbyt wielu informacji naraz, jednocześnie ich tym samym nie spłaszczając? Patrząc na fakt, że istnieją już wspomniane przeze mnie wyżej seriale to tak, zdecydowanie jest to możliwe. Istotą tego artykułu jest próba odpowiedzi na pytanie, do jakiej kategorii zaliczymy Fallout.
Dobre wrażenie to podstawa
Seria gier Fallout, nie będę kłamał, obiła mi się o uszy parę razy. Wiedziałem, że opowiada ona historię z gatunku postapo – i tyle. Nigdy jakoś specjalnie nie czułem się zachęcony, żeby ograć chociaż jeden tytuł tej serii. Po prostu czułem, że to nie jest dla mnie. Jednakże, kiedy Amazon zapowiedział, że rozpoczyna pracę nad serialem opartym właśnie na historii z tych gier, nie mogłem poczuć się bardziej zachęcony. W końcu będę miał szansę zrozumieć fenomen tego uniwersum, bez konieczności grania w gry. Brzmiało jak całkiem fajna opcja.
Miałem jednak z tyłu głowy myśl, że adaptacje gier wideo bywają nierzadko chybione. Często też nijak mają się do materiału źródłowego. Starałem się jednak nie zaprzątać sobie tym głowy. Pewnego wolnego wieczoru, jakiś czas po premierze i zachęcony opinią znajomych usiadłem do pilotażowego odcinka. Moją pierwszą myślą po kilku początkowych minutach było „ale to jest klimatyczne!”. Zacznijmy jednak od samego początku.
Fallout – trójka bohaterów w nowym świecie
Fabuła serialu nie jest jakoś specjalnie wyszukana, jednakże idealnie spełnia swoją funkcję ukazania świata, który został zniszczony przez wojnę jądrową. Tak jak już wcześniej wspominałem – jest to jeden z klasycznych motywów gatunku postapo. W tym świecie poznajemy trzech głównych bohaterów, z którymi będziemy przemierzać pustkowia byłej Ameryki. Lucy (Ella Purnell), to wychowana w krypcie kobieta, która z racji na miejsce swojego urodzenia, żyje w swoistej bańce. Wyżej wspomniane przeze mnie krypty dla Fallouta są czymś takim jak zakon Jedi dla uniwersum Gwiezdnych Wojen – rzeczą niezbędną. Jednocześnie są to miejsca, w których niektórzy szczęśliwcy mogli się schronić przed nuklearną zagładą.
Niestety z racji na pewien nieszczęśliwy incydent, który zachodzi w krypcie, bohaterka musi wyruszyć na powierzchnię. Tam poznaje Maximusa (Aaron Moten), który jest członkiem fanatycznego Bractwa Stali, jak i Ghoula (Walton Goggins) – bezwzględnego łowcę nagród, który przed apokalipsą był znanym hollywoodzkim aktorem.
Najważniejszy jest klimat
To właśnie dynamika relacji pomiędzy danymi bohaterami, kształtuje narrację – nie tylko fabularną, ale i gatunkową. W serialu mocno widać tendencję do konwergencji gatunkowej. Dlatego można w nim wyczuć nutki zarówno czarnej komedii, horroru, westernu i nawet kina drogi. Jest to zdecydowanie jedna z największych zalet tej produkcji, a znajduję dla tej tezy dwa argumenty. Po pierwsze przyciąga to uwagę widza – przez co nie można narzekać na nudę, mimo powoli rozwijającej się fabuły. Po drugie moim zdaniem jest to interesujące przełożenie złożoności gry wideo na realia filmowe – bo jak inaczej pokazać mnogość wątków i zadań pobocznych towarzyszące grom fabularnym, jak nie poprzez przedstawienie mnogości gatunków, które między sobą się przeplatają!
Kolejną zaletą są przede wszystkim sceny walki, którymi twórcy pomimo tego, co mogłoby się wydawać z trailerów, nie zasypują widzów tak często. Lecz kiedy doczekamy się w końcu sceny walki lub strzelaniny zostanie ona w naszej pamięci na dosyć długi okres – w szczególności scena w pewnym miasteczku. Jest to o tyle plus, że dzięki temu zabiegowi serial może poświecić czas wordbuildingowi, który w adaptacjach jest potrzebny. Długie wędrówki oraz krajobrazy, pokazywane w kamerze – zarówno te przed wybuchem, jak i po angażują widza, tworząc jednocześnie charakterystyczny dla gatunku klimat.
Niedociągnięcia warte wybaczenia
Klimat buduje jednak nie tylko sprawnie poprowadzona fabuła, klimat w serialu to przede wszystkim scenografia. Przedmioty codziennego użytku, które wraz z wydarzeniami przedstawionymi zmieniły swój wygląd, jak i zastosowanie, idealnie wręcz wpasowują się do narracji i do świata przedstawionego. W tym wszystkim widzę jednak mały szczegół, który trochę psuję iluzję wykreowaną przez twórców. Mianowicie chodzi mi o kostiumy, które po prostu są zbyt czyste. Najlepiej widać to w scenach z „Pancerzami Wspomaganymi” – które obok wcześniej wspomnianych przeze mnie krypt są stałymi elementami gier. Ciężko uwierzyć, że stalowe pancerze po przebyciu setek kilometrów po pustynnych pustkowiach wciąż będą się błyszczeć. Mimo to patrząc na pozostałe elementy, które tworzą klimat tego serialu, można wybaczyć to małe niedociągnięcie.
Fallout – podsumowanie
Czy można tworzyć udane adaptacje gier wideo? Tak, zdecydowanie. Czy serial Fallout można zaliczyć do tego szacownego grona? Odpowiedź na to pytanie wciąż pozostaje twierdząca. Twórcy pokazali, że rozumieją pierwowzór swojego serialu, ukazując to na przykład poprzez budowanie fabuły, jak i dialogów, umiejętnie skacząc pomiędzy gatunkami. Fallout to serial, który można zaliczyć do udanych adaptacji właśnie z racji na klimat, który buduje ta produkcje. Pozostaje jednak pytanie, czy drugi sezon utrzyma ten poziom i nadal będziemy mogli go zaliczyć do grona udanych adaptacji?
Autor: Szymon Kowalski
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura