Wolność to słowo-klucz dla najnowszej płyty Dojy Cat. Wolność od oczekiwań, wolność od fanów, wolność od branży i przede wszystkim wolność do rapowania. Tak, Scarlet to album, gdzie Doja rapuje. A przynajmniej taki był jego zamysł, bo nowy album to przede wszystkim źródło kontrowersji. Czy to lekko satanistyczna i krwawa symbolika w teledyskach singli, wywołująca “satanic panic” w amerykańskich mediach, czy wojna z fanami w Internecie lub nazwanie swoich poprzednich albumów “chwytami na kasę”, artystka mocno podniszczyła swoją reputację w oczach przeciętnego fana. Zdecydowane i donośne odcięcie się od ówczesnego stylu, czy jednak rapowe Scarlet było warte całej medialnej farsy?
Hipoteza trzydziestu sekund
Mimo jego totalnej dominacji w ostatnich latach w królestwie mediów społecznościowych TikTok jest chyba tym medium najbardziej znienawidzonym przez muzyków, a Doja Cat nienawidzi go najbardziej. Aplikacja zrewolucjonizowała rynek muzyczny w sposób dotychczas niespotykany. Cała piosenka? Nie, wystarczy jedynie trzydzieści sekund chwytliwego dla nastolatek dźwięku, aby z nagrywania w zatęchłej sypialni czy schowku pod schodami, pisać w najlepszych studiach i podpisywać kontrakty z wytwórniami. Sukcesy dzięki tej metodzie można odnieść z dnia na dzień, ale są one o wiele bardziej “płytkie” niż te osiągane drogą piosenek czy albumów.
Wiralowy klip pokazujący publiczność podczas jednego z koncertów Steve’a Lacy’ego z trudem próbującą zaśpiewać coś innego niż refren jego najpopularniejszej piosenki idealnie podsumowuje sytuację artystów. Konsumpcja bez przywiązania, muzyka bez twórcy, słuchanie bez świadomości istnienia osoby stojącej za utworami znajdującymi się na streamingowych playlistach. Nie dziwię się frustracji w środowisku twórców. Ich praca jest redukowana do najbardziej przyjaznych i płaskich form contentu. Choć to nienowa rewelacja w branży, to nowa fala świeżo upieczonych gwiazd ma swój sposób na radzenie sobie z tą niewygodną rzeczywistością. Na przykład ona…
Doja Cat to artystka, która uzyskała bardzo dużo dzięki mediom społecznościowym, szczególnie podczas pandemii. Jej beztroskie taneczne i sensualne numery będące mieszanką dance-popu, r&b i rapu okazały się być totalnym strzałem w dziesiątkę. Say So, Kiss Me More, Woman, Naked… Mogłabym wymieniać dalej, bo praktycznie wszystko, czego dotknęła Doja, stawało się złotem lub sprzedażową platyną. Swoim albumem sprzed dwóch lat pt. Planet Her wypełniła lukę w oczekiwaniach słuchaczy – tęsknotę za zabawą podczas lockdownu, ale do części tego sukcesu dodaje też jej charyzmatyczna i ostra persona. Doja jest inna niż reszta “popowych gwiazdeczek”. Nie owija w bawełnę, ma niepoprawne poczucie humoru, zwyzywa kogoś, kto jej się nie podoba sprzedając wiązankę przekleństw i nie boi się mówić o swoich seksualnych fantazjach. Jasne, postać “niegrzecznej buntowniczki” nie jest nowa w popkulturze, ale Doja to zdecydowanie najbardziej internetowe wcielenie tego szablonu, kłócąc się na instagramowych live’ach i w odpowiedziach na Twitterze.
Czas pająka
W ostatnich latach ten charakterystyczny ekscentryzm był szybko weryfikowany przez świat rzeczywisty. W 2022 roku artystka przeszła operację usunięcia migdałków, przez co była zmuszona anulować całą europejską trasę koncertów. Wcześniej tego samego roku po odwołaniu koncertu w Paragwaju, spotkała się z atakiem fanów, po którym zagroziła zakończeniem kariery. Poza tym Doja zmieniła też swój wygląd, jej stroje stały się dziwniejsze (patrz: czymkolwiek był czerwony outfit z początku tego roku) i ścięła swoje włosy. Wszystkie te detale stały się początkiem jej fizycznej i artystycznej przemiany z gwiazdy popu do zimnokrwistej raperki i były źródłem jej manifestu przeciwko popowi i całej branży, czyli wydanego w zeszły piątek Scarlet.
Myślę, że oceny tej bardzo dziwnej jak na mainstream płyty, można dokonać już po przesłuchanie pełnej gamy czterech singli. Pełna gama, bo po przesłuchaniu całości albumu trudno mi powiedzieć, żeby kryło się tam coś wiele więcej niż to, co w tych czterech piosenkach.
Scarlet to nie zawsze bestia, a często domowy zwierzak!
Attention i Balut to kawałki zamykające płytę, które faktycznie wypełniają rapową obietnicę. Oba prezentują ostrą i ironiczną rapową bragę na boom bapowych perkusjach i z soulowymi melodycznymi refrenami. Na pierwszej z piosenek bardzo słodki bas daje całemu przedstawieniu mnóstwo charakteru, na drugiej z nich powolny g-funkowy syntezator jest świetnym dodatkiem ze sceny zachodniej. Charyzma artystki w tych utworach wchodzi na nowy poziom pewności siebie. Szpile w wątpiących są wbijane w lewo i prawo, a i humor jest też relatywnie smaczny. Balut to idealny tego przykład. Na pierwszy rzut oka kawałek wydaje się spokojną balladą, powolne tempo i niezwykle przyjemne soulowe elementy kontrastują z ostrymi linijkami, gdzie Doja porównuje jej nawijkę do zabrania dziecku lizaka (ałć). Niewątpliwie, takie single to lekki powiew świeżości na scenie pop rapu i prezentują Doję z innej strony, jednak Scarlet to nie zawsze bestia, a często domowy zwierzak.
Paint the Town Red otwierające całą płytę stało się jednym z największych hitów w USA z setkami milionów odtworzeń. Czemu? Bo to cała stara Doja z tymi samymi popowymi przyzwyczajeniami. Oczywiście, zamiast tanecznych podkładów mamy sampel z piosenki Dianne Warwick i minimalistyczny trapowy instrumental, ale to taka sama chwytliwa prostota, która doprowadziła artystkę do wyżyn popularności. Zwrotki tutaj nie mają w sobie inteligentnych linijek czy bezwzględnych strzałów, a są raczej wydestylowana z niepopularnych elementów wersją tej łaknącej kontrowersji gwiazdy. “I put good d*ck all in my kidneys” raczej skręca z żenady zamiast śmiechu.
Przeklęty dualizm
Ogromna chmura kontrowersji unosi się nad singlem Demons, który jest pewnie najbardziej nieoczywisty z całej paczki. Próba zrobienia mocnego, basowego trapowego numeru została odebrana dość marnie, ale pomiędzy przerysowaną agresją, surrealistycznym samplingiem i pociskami w hejterów na wręcz przedszkolnym poziomie kryje się całkiem niezła parodia. Doja wyśmiewa się, że mimo dziecinności i tak pojawi się na wszystkich twoich ekranach i… ma rację. Całość jest mocno samoświadoma swojego kiczu, co sprawia, że to dość udany utwór.
Można podzielić Scarlet na dwie części: tą z zachodnią rapową czułością i tą, gdzie Doja stara się pisać agresywne trapowe hity. Ta pierwsza staje się zdecydowanie zbyt czerstwa po pewnym czasie, ta druga natomiast jest bardzo odtwórcza, przez co Scarlet, jak wiele rapowych albumów dzisiaj, to mimo wszystko wydmuszka. Oczywiście są trapowe utwory, które są chwytliwe i energiczne jak FTG o jej sytuacyjnych fanach lub stylizowane na walkę w ringu Ouchies ze świetnym breakowym bitem. Większość z nich jednak znajduje się na linii pomiędzy denerwującymi (jak Gun) a żałośnie przewidywalnymi (jak Wet Vagina czy Shutcho). Chwalenie się sukcesem staje się wraz z nimi coraz bardziej męczące i nieinteresujące. To co nam się podoba, można zachować na playliście, a do reszty niestety nie ma co wracać.
Druga połowa, która zawiera bardziej soulowe kawałki, jest tematycznie lżejsza i brzmi o wiele przyjemniej. Agora Hills oraz Can’t Wait owiane romantyzmem czy sensualnością są napisane z taką samą wrażliwością jak poprzednie piosenki Dojy w tej konwencji. Tym razem jednak bogatsza dynamicznie warstwa instrumentalna i godne podziwu wokalne starania artystki sprawiają, że całość zdaje egzamin seksowności na najwyższą ocenę. Szczególnie Can’t Wait, które jest słodko-gorzkim spojrzeniem na romantyczność między kłótniami a momentami pasji, o wiele bardziej dojrzałym niż idealistyczne popowe spojrzenie na miłość. Often idzie w pełni w kierunku rozmarzonego R&B, choć sensualizm tego utworu jest bardziej jednowymiarowy od poprzedników, a Love Life jest spokojną hip-hopową balladą o miłości do sławy i nowo nabytej przez Doję wolności. Dziecięce chórki w tle przypominają coś, co nagrałby Kanye w swojej pierwszej dekadzie twórczości, ale jest pomiędzy Kanye’em a Doją konkretna różnica. Doja nie wie o czym więcej pisać.
Doja Cat i nieudany bunt
Gładsze i oryginalniejsze jak na mainstream brzmienie, nadal nie jest tutaj niczym szczególnie twórczym. Hip hop, szczególnie ten, który stylowo zapożycza z lat 90., powinien być treściwy, a Scarlet mimo ogromnego potencjału, tej treści nie ma. Pojedyncze piosenki zawierają pomysł na siebie, lecz przy ponad pięćdziesięciu minutach trwania, Doja nie jest w stanie poruszyć więcej niż kilka osobistych wątków przerobionych pod okiem stołu popowych tekściarzy. Rozmyślanie o sławie, kontrowersji i wolności jest tu w większości płytkie. Doja Cat to buntowniczka bez powodu w negatywnym znaczeniu.
Z kontrowersyjnego dzieła wychodzi monotematyczna płyta, która brzmi trochę inaczej. Nie mogę zaprzeczyć, Scarlet to album, którego słuchało mi się dość przyjemnie, gdy nie skupiałam się za bardzo na jego treści. Dla wielu fanów Dojy to będzie wystarczało. W końcu jest to artystka z popowym doświadczeniem, lecz jeśli oczekiwaliście rapowego albumu w klimacie tego, co sugerowały single, o których pisałam w pierwszej kolejności, to pewnie się zawiedziecie.
Co pewnie boli mnie w Scarlet najbardziej, że jest to tak naprawdę kolejny kompromis. Inny niż reszta, z kreatywną granicą przesuniętą trochę dalej w las, lecz nadal to płyta pełna konformizmów pomiędzy tym, co Doja chce powiedzieć, a tym, czego oczekuje radio i Internet. To mógł być ten wyjątkowy moment w muzyce popularnej! Niestety musimy na moment przełamania poczekać trochę dłużej. Pierwsze prognozy sprzedażowe nowego albumu Dojy pokazywały 50% spadku w ilości sprzedanych kopii płyty w porównaniu do Planet Her. Wszystko wskazuje na to, że Scarlet to pewien etap artystycznego przejścia dla piosenkar… to znaczy raperki. Attention, Can’t Wait czy Balut zostawiają mnie natomiast z nadzieją, że najlepsze w tym nowym przeistoczeniu Dojy Cat jeszcze przed nami. Czas, aby kot się zmienił w tego perłowego pająka z okładki.
Ania Gil