Na samym początku muszę otwarcie przyznać, że zespół Grega Gonzaleza był mi znany tylko i wyłącznie z nazwy i kilku utworów, które przewijały się na tablicach fejsbukowych moich znajomych. Los chciał, że ostatnio postanowiłem nadrobić repertuar amerykańskiego zespołu i stwierdzam, że idealnie wpisuje się on w jesienny nastrój smutku i nostalgii. Kapela 25 października wydała swój drugi album studyjny o jakże prostej i donośnej nazwie „Cry”. Czy wydawnictwo okazało się czymś dobrym i miłym do słuchania? Mam nadzieję, że na wyżej postawione pytania uda mi się opowiedzieć w mojej recenzji.
Powrót do krainy nostalgii
Powiedzmy sobie szczerze, Cigarettes After Sex idealnie pasuje do typowego jesiennego nastroju, gdzie nie mamy siły na robienie czegokolwiek. Po prostu zakładamy słuchawki i oddajemy się w świat nostalgii, gdzie zaczynamy myśleć za dużo o rzeczach, o których myśleć nie powinniśmy. Cry rozpoczyna kawałek Don’t Let me Go, który idealnie podkreśla tezę, którą postawiłem powyżej. Spokojne i delikatne gitary wraz ze stonowaną i cichą perkusją w tle przepleciono niesamowicie klimatycznym i płynącym wokalem Grega Gonzaleza. Jeżeli mówimy o tekście tego utworu, to raczej nie zaznamy tutaj szczególnego zaskoczenia, ponieważ opowiada on o utraconej miłości i bólu wywołanym przez stratę. Jeżeli sięgacie po najnowszy album CAS jako sposób na pocieszenie, to zastanówcie się nad wybraniem czegoś innego. Cała płyta jest niesamowicie depresyjna i przynajmniej według mnie zmusza do refleksji nad swoim własnym życiem miłosnym.
Monotonna harmonia, czy to źle?
Większość słuchaczy najnowszemu wydawnictwu zespołu zarzuca ogromną powtarzalność. Niektórzy nawet posuwają się do stwierdzenia, że nie potrafią rozróżnić poszczególnych utworów. Muszę niestety przyznać, że można z tą tezą troszeczkę się zgodzić. Sam album jest niesamowicie jednolity stylistycznie, nie zaznamy tutaj niczego co mogłoby nas w jakikolwiek sposób zaskoczyć. Jednak uważam, że najnowszej płyty CAS najlepiej słuchać w całości, ponieważ wówczas tworzy ona jedną domkniętą historię. Historię w której można się zatracić podczas wieczornego spaceru, kiedy wszystko wydaje się być szare i beznadziejne.
Tutaj rodzi się pytanie, czy taka monotonna harmonia jest czymś złym? Moim zdaniem oczywiście, że nie. Człowiek w swoim życiu przynajmniej na pewnym etapie potrzebuje się po prostu uspokoić. Nie sięgniemy wtedy po albumy, które są niesamowicie różnorodne pod względem stylistycznym, ponieważ nie będziemy mieli siły, żeby docenić walory artystyczne wydawnictwa. W tym momencie według mnie Cry błyszczy najjaśniej. Z całą pewnością nie jest to muzyka skomplikowana, nie wymaga również ogromnej uwagi od słuchacza. Po prostu ot tak możemy odpłynąć w krainę wspomnień, niekoniecznie tych dobrych.
Mimo, że album jest niesamowicie równy pod względem poziomu utworów, to dwa w moim guście wybijają się na prowadzenie. Mowa tutaj o Cry oraz Heavenly. Jednak jeżeli miałbym wybierać ten, który uderzył mnie najbardziej to z całą pewnością byłby to pierwszy z ww. Podkreślam jednak, że jest to mocno subiektywna ocena. Z całą pewnością każda osoba wybierze sobie inną kompozycję z tej płyty, która najbardziej przemawia mu do serca.
Sprawy techniczne
Pora przejść do kwestii samego instrumentarium, które zostało wykorzystane przy produkcji Cry. Szczerze to nie mam nic do zarzucenia. Wszystko brzmi tak jak powinno brzmieć. Gitary budują przygnębiający klimat, a powolna perkusja nadaje wszystkiemu specyficzną dozę spokoju. Bas niczym szczególnym nie zaskakuje, ale odpowiednio podkreśla to, co znajduje się na pierwszym planie. Pozostaje nam jeszcze warstwa syntezatorowa – to ona odpowiada tutaj za przepiękny nostaligczny vibe. Cigarettes przez kilka lat kariery zdążyli już wypracować swój własny unikatowy styl, który cały czas próbują przekazać przez swoją twórczość. Nie liczcie na to, że na najnowszym albumie znajdziecie coś rewolucyjnego. Nie są oni zespołem, który co jakiś czas wprowadza zmianę do swojej muzyki. Kontynuują swoje depresyjne dzieło i udaje im się odnaleźć grono oddanych fanów, którzy ich muzykę cenią ponad wszystko.
Czy warto?
Jak już wspominałem wcześniej, najnowszy krążek od Cigarettsów nie jest niczym rewolucyjnym. Po raz kolejny dostajemy w zasadzie to samo co przedstawili wcześniej, ale w bardzo udanej formie. Z pełnym spokojem Cry mogę polecić na typowo jesienne wieczory, kiedy melancholia postanowi przygnieść nas swoim ciężkim butem. Wydawnictwo umożliwia nam całkowite rozpłynięcie się w swoich własnych rozmyślaniach na tematy różnorakie i stanowi w tym idealne tło. W żaden sposób nie określam tego albumu jako ogromne dzieło, jednak demonizowanie najnowszej kompozycji od CAS też nie jest dla mnie do końca zrozumiałe. Po pierwszych singlach dało się już określić, że dostaniemy w ręce to co już zdążyliśmy usłyszeć na ich pierwszym LP. Oczekiwania okazały się być prawdziwe – kolejna dawka typowych smutów, które momentami są nam naprawdę potrzebne. Jak dla mnie Cry jest jak najbardziej warte przesłuchania, jednak tylko wtedy kiedy spotka nas odpowiedni nastrój.