Musicale można albo lubić albo nie. Są też takie, które pomimo ogólnej niechęci w jakiś sposób do siebie przyciągają i ciekawią. Jednym z tych wyjątków jest właśnie Annette. Jeśli jesteście zakochani w klimatach La la land czy Mammia Mia! i właśnie tego oczekujecie, warto przemyśleć zakup biletu do kina.
We Love Each Other So Much
Pomimo rozmachu, z jakim produkcja została wykonana i gwiazdorskiej obsady, nie jest to kino skierowane do masowej widowni, do czego zdążyliśmy przywyknąć. Już na początku seansu spotykamy się z niecodziennym zabiegiem. W całkowitej ciemności, wsłuchujemy się w głos, mówiący o wstrzymaniu oddechu i zachowaniu ciszy na czas trwania spektaklu. Na ekranie, w studiu nagraniowym, widzimy samego reżysera – Leosa Caraxa, i jego córkę. Jak już powszechnie wiadomo, to właśnie dla niej powstało Annette. Chwilę później możemy zobaczyć już resztę obsady, śpiewającą otwierający numer – So May We Start. I dopiero wtedy wszystko się zaczyna.
Główne skrzypce odgrywa tu relacja z pozoru miłosna, pomiędzy śpiewaczką operową, a stand-upowym komikiem. W rolach głównych znani już szerokiej publiczności Adam Driver i Marion Cotillard, a u ich boku m.in. Simon Helberg. Podczas seansu nie występuje jakiś bardziej rozbudowany ciąg przyczynowo skutkowy. O ważniejszych zmianach, odczuciach czy lękach bohaterów dowiadujemy się od nich samych lub dzięki wstawkom z serwisu telewizyjnego. Z początku wręcz dostajemy po oczach świetnością ich karier i namiętnością uczuć. Ponadto, niemal wszystkie informacje, które dostajemy, przekazywane są w formie śpiewanej. Driver jako Henry McHenry i Cotillard jako Ann Defrasnoux. Śpiewają występując, uciekając, kochając się. Nie ma chwili wytchnienia. Utwór We Love Each Other So Much to według mnie najpiękniejszy utwór, który znalazł się na ścieżce dźwiękowej. Chociaż słuchając go później, na spokojnie, nie wywołuje aż takiego efektu jak na sali kinowej.
Annette, czyli arthouse pełną parą
O Leosie Caraxie mówi się, że jest jednym z twórców francuskiego neobaroku. Cechami charakterystycznymi takich dzieł są zabawa gatunkami, zdjęcia czerpiące z komiksów czy reklamy, surrealizm i abstrakcja. W obrazie bez wątpienia można zauważyć nieskrępowaną wyobraźnię reżysera. Z początku dość ciężko przyzwyczaić się do tego co widzimy na ekranie. Zdarza się, że wygląda to bardziej na karykaturę dzieła filmowego niż samo dzieło.
Momentem kulminacyjnym okazują się być narodziny tytułowej Annette. To właśnie w tej części filmu na swoje wyżyny wspina się również poziom surrealizmu. Jednym z jego przejawów jest chociażby właśnie postać dziecka, będąca przez zdecydowaną większość filmu marionetką. To po jej narodzinach pęka bańka romantyczności i pojawiają się pierwsze problemy. Henry McHenry popada w alkoholizm, a jego satyryczne show Ape of God coraz bardziej traci na popularności. Z kolei Ann Defrasnoux zdaje się nie dość, że nie tracić na popularności, ale wręcz wzrastać do poziomu sopranowej bogini. Skrywane do tej pory demony zaczynają wypełzać na powierzchnię. We wszystkim swój zagadkowy udział ma także pianista Ann.
Czy warto?
Annette z pewnością nie jest ani łatwe w odbiorze, ani proste w ocenie. Zarówno Carax jak i współpracujący z nim zespół Sparks stworzyli kino eksperymentalne, stworzone dla bardzo wymagającej i konkretnej grupy odbiorców. Nie jest to musical na miano blockbustera, ale dla fanów filmu niezależnego. Trochę brakowało w nim chemii pomiędzy duetem Driver-Cotillard, ale każde z nich mistrzowsko wywiązało się ze swojej roli. Po początkowo bardzo mieszanych i niepewnych uczuciach, na temat tego, co zobaczyłam, uważam, że to kino, które swoim surrealizmem i pięknem zasługuje na uznanie. Miłośnicy filmów eksperymentalnych nie wyjdą z seansu zawiedzeni, jednak pozostała część widzów może poczuć zawód, zniesmaczenie czy zirytowanie. Jeśli uważacie, że nie jest to pozycja dla was, warto zapoznać się, chociażby z kilkoma utworami ze ścieżki dźwiękowej.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj -> meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/