Trzy lata temu uczyłem się w technikum mechanicznym. Był to czas, kiedy jeszcze sobie pozwalałem na częstsze nocne granie. Spędzanie kilku godzin przed jakimś Survival Horrorem było jedną z moich ulubionych czynności, ba nawet po dziś dzień czasami mi się to zdarza (sprawdźcie sobie mojego streama na fanepage’u meteor.exe, akurat grałem w Project zero). Zawsze Przechodziłem gry po kolei, od deski do deski, i nie rozpoczynałem nowej, póki jednej nie skończyłem. Przez długi czas to działało i w ten sposób jakoś sobie radziłem, aż do momentu, kiedy jedna z nich ostudziła mój zapał. W moje ręce trafiło na swój sposób legendarne Forbidden siren. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jakim masochizmem było przechodzenie tej gry. „Zakazane syreny” kosztowały wiele jak na grę z 2003 roku. Wygrzebałem sto złotych i zamówiłem je przez Allegro. Poczułem zew przygody, włożyłem płytę do napędu mojej „peesdwójki” i rozpocząłem rozgrywkę. Rozentuzjazmowany klimatycznym intro wtopiłem się w ten świat… wyszedłem z niego po trzech latach. Zacząłem studia, już jestem na drugim roku i widzę nareszcie napisy końcowe. Czuję się jak wycieraczka w domu towarowym, a spoglądając na półkę, gdzie piętrzą się stosy nieogranych pozycji (Resident Evill, Project Zero 2, Silent Hill Downpour i Obcy izolacja), czuję, że czeka mnie jeszcze sporo pracy, tym bardziej, że zobowiązałem się obietnicą napisania recenzji. Czas ją w końcu spełnić, niech te trzy lata nie pójdą na marne.
Gra jest survival horrorem reżyserii Keiichiro Toyama, który znany jest z wyreżyserowania gry Silent Hill na konsole PSX oraz Gravity Rush na Playstation Vita. Po sukcesie Silent Hilla postanowił podążyć inną ścieżką i stworzył w 2003 roku grę o tytule Forbidden siren. Z Silent Hillem jednak nie ma za dużo wspólnego, poczynając od umiejscowienia akcji, rozgrywki, sposobie opowiadania historii, kończąc już na zagadkach. Na starcie trzeba przyjąć, że nie jest to coś, co fani „Cichych Wzgórz” znają. Siren już pokazuje, że metody straszenia utarte w tamtym czasie niekoniecznie są tymi jedynymi. Jak to mi kiedyś powiedział pewien mądry człowiek, który uczył mnie w tym semestrze, „Świadome łamanie zasad jest wyższą sztuką artyzmu, łamanie z nieznajomości zasad, zwykłą ignorancją”. Forbidden Siren to chyba pod wieloma względami najbardziej artystyczna gra, w jaką grałem, która złamała wszystkie zasady.
Intrygujące początki
Już samo intro jest zaskakujące- pojawiają się w nim dziwne szumy, trzaski oraz załamania obrazu, które przeradzają się w kakofonię syren wprowadzającą do menu głównego. Te stawia nas przed wyborem, a jednocześnie ostrzega: „Hej! Hej! Idziesz do miejsca, w którym nie chcesz się znaleźć, zawróć, póki jeszcze możesz”. Pytanie: Czy wejdziesz? Wchodząc w to, masz możliwość poznania dosyć nietypowej historii, która ma miejsce w japońskiej wiosce Hanuda. W niedokładnie wyjaśnionych okolicznościach gracz może domyślać się, że doszło do swego rodzaju wpadki przy jakimś dziwnym rytuale. Nie mija wiele czasu, kiedy cała woda w wiosce nagle zamienia się w krew, syreny alarmowe zaczynają wyć, doprowadzając ludzi do obłędu i utraty przytomności, a w większości przypadków do przepoczwarzenia w nieumarłe shibito, czyli takie zombie, tylko nieśmiertelne i o wiele bardziej obłąkane. W wir tych wydarzeń trafia kilku bohaterów, którymi gracz ma możliwość zagrać minimum dwa razy. Poznając historię tych postaci, odkrywa prawdziwe oblicze miasteczka, pochodzenie shibito, o co chodziło w rytuale i kto lub co jest za to odpowiedzialne. Fabuła jest trudna do rozgryzienia. Trzeb ją bardzo uważnie śledzić, by się nie pogubić. Głównie jest przedstawiana przez filmiki, które charakteryzuje typowe śnieżenie jak przy kineskopowym telewizorze. Towarzyszy temu również specjalnie zastosowana niska jakość, która dodaje cinematicom odrobiny piękna i potęguje ciężki i niezmordowany klimat produkcji. W fabule bohaterowie przecinają swoje drogi, dochodzą do pewnych wniosków, przechodzą przemiany, uczą się, głupieją, popadają w szaleństwo, rozwiązują osobiste problemy oraz zwalczają dziwną zarazę. W zrozumieniu tych historii pomagają notatki znajdowane po całych lokacjach. Trudno je znaleźć, gdyż nie są podświetlane, ale cieszą i w ciekawy sposób rozszerzają lore tego świata. Zakończenie jest bardzo satysfakcjonujące, ale towarzyszą mu też pytania „…ale jak?”, „Niemożliwe. Jak to wymyślili?”, „Przecież to jest niejadalne…”. Fabuła to zdecydowanie najjaśniejszy punkt tej gry, czego nie można powiedzieć o… rozgrywce.
By wyjaśnić niesamowicie głupi system tej gry, trzeba zacząć od wyjaśnienia ogólnych założeń rozgrywki, które poznajemy na samym początku. Forbidden Siren to przygodówka typu stealth. Sterując różnymi postaciami, których jest aż dziesięć, będziemy przeważnie rozwiązywać zagadki oraz wykonywać pewne mało zróżnicowane cele misji. Produkcja jest podzielona na krótkie etapy, gdzie bohaterowie w różnych godzinach, w przeciągu trzech dni mają pewne zadania do zrealizowania. Przeważnie jest to przejście z punktu A do B, czasami eskorta jakiejś przysłowiowej owieczki, czasami eliminacja jakiegoś adwersarza. Do ich wykonywania pomogą nam różne bronie, od karabinu snajperskiego, przez rewolwer po różnorodne pałki, łomy, klucze, młotki etc. Nie każdy może się bronić, ale każdy ma umiejętność sightjacka, czyli możliwość spojrzenia oczami przeciwnika. Naciskając kółko na padzie oraz odpowiednio strojąc obraz za pomocą prawej gałki na kontrolerze, możemy poznać, ile jest przeciwników na mapie, gdzie chodzą, jak chodzą i czy są uzbrojeni. Jeśli mamy możliwość walki z monstrami, to da się je powalić, ale wstają po kilku minutach (tutaj różnie to wygląda, zdarzają się przypadki, że niektórzy przeciwnicy budzą się po 15 sekundach) i znowu stanowią zagrożenie. Tak więc bardzo często będziemy wręcz zmuszeni do zapamiętywania ścieżek potworów oraz skradania się za ich plecami. By utrudnić grę, przeciwnicy poza typowymi narzędziami do walki wręcz, mogą dzierżyć zarówno pistolety, jak i karabiny snajperskie, które zabijają na dwa strzały. W późniejszych etapach jeszcze ewoluują i mogą chodzić po ścianach albo nawet latać. Czy nam się to podoba, czy nie, bardzo często będziemy powtarzać poziomy ze względu na wyśrubowany poziom trudności, a często walka z wrogami zakończy się dla nas śmiercią, ponieważ ci często wzywają towarzyszy na pomoc. Tak więc wychodzi dosyć toporna, ale zjadliwa skradanka, z pomysłem na siebie. Nie mija jednak wiele czasu do momentu aż danie to odbija się nam czkawką.
To gra dla profesorów przeklęty gimbusie!
Przez kilka poziomów grania dawałem sobie radę z przechodzeniem kolejnych etapów z większym bądź mniejszym wysiłkiem. W końcu jednak gra, zamiast pchać mnie dalej, zaczęła zawracać do poprzednich poziomów. Klasycznie uznałem, że robi to specjalnie by wywołać we mnie poczucie zagubienia, typowe w horrorach. Powtarzałem je non stop, a gra uparcie cofała mnie do starszych etapów. Z desperacji sprawdziłem poradnik z forum graczy playstation 2, gdzie dowiedziałem się, że poza celem głównym są tak zwane misje poboczne, o których nie byłem informowany. W samym manualu też nie ma wskazówek, więc jeśli chcecie, to możecie od razu wyrzucić go do kosza. No dobra, przypuśćmy sytuację, że jesteśmy jasnowidzami i z góry wiemy o istnieniu tych misji pobocznych. Z tą wiedzą możemy samodzielnie rozwiązywać te perturbacje? HA! Chyba, czytelniku, szaleju się najadłeś, skoro myślałeś, że twórcy gry okazali się taką łaskawością. Zagadki są tak nielogiczne, że trzeba być chyba rektorem wydziału filozofii ze wskaźnikiem hirscha czterdzieści pięć, by je samodzielnie rozwiązać. W jedynej polskiej recenzji tej gry na youtube jest podany przykład zagadki z ręcznikiem, ja więc przytoczę inny przykład.
Sterujemy lekarzem w szpitalu. Od razu zaczynamy grę z przytupem, bo atakuje nas jedna z opętanych pielęgniarek. Misja jest trudna, ale w miarę logiczna. Musimy pokonać potwora, który kontroluję całą resztę. Jak go uśpimy, wszystkie zagrożenia zostaną wyłączone na jakiś czas. Okey, cel jest jasny… prawda? Już wam zdradzę, że nasz przeciwnik znajduje się w Piwnicy (akurat gra nam podpowiada, gdzie może się znajdować). By do niego dotrzeć, trzeba znaleźć klucz do piwnicy. Przechodzimy przez cały szpital, mając na karku wyjątkowo upartego shibito, którego powaliliśmy na początku. Znajdujemy klucz do piwnicy. Cofamy się na początek misji, gdzie jest wejście na niższe piętro i… (teraz uwaga!)… nie zabijamy naszego celu, pod żadnym pozorem. Wchodzimy zamiast tego do magazynu, by odnaleźć klucz do męskiej toalety, a następnie cofamy się na górę, by ją otworzyć. Sukces, dodatkowe zadanie wykonane, możemy iść na dół, ale jeszcze nie zabijamy przeciwnika. Odnajdujemy trumnę, gdzie leżą zwłoki ze wbitym kołkiem w sercu. Zabieramy więc kołek i gotowe. Teraz można pokonać wroga i ukończyć misje. Jeśli czytałeś uważnie, możesz się, czytelniku, bić w głowę i zadawać pytanie „po co?”. Otóż wiele z czynności, które wykonujemy, mają odpowiedź w przyszłości. Czyli jeśli jakąś rzeczy zrobimy, to efekty pojawią się w późniejszej fazie gry, gdzie sterując kimś innym, korzystamy z tego, czego podjął się poprzednik. W tym przypadku odblokowujemy dwie misje. Jedna, gdzie inny bohater będzie mógł wejść do tej toalety, by podłączyć szlauch do wypłukania klucza z jakiejś rury oraz druga, gdzie kończymy grę. Zadania są trudne do wykonania, gdyż zakładają, że gracz posiada wiedzę, co wydarzy się w przyszłości. Uważniejsze sprawdzanie terenu nie pomaga. By podnieść jakiś przedmiot trzeba być w idealnym miejscu, co do piksela. Wtedy można nacisnąć menu kontekstowe na trójkącie, by wybrać opcję „pick-up”- dosłownie jak ze starych gier przygodowych, jak np. Alone in the Dark. Szukanie czegokolwiek na własną rękę jest zadaniem bardzo trudnym. Osobiście polecam wydrukowanie solucji, bez niej i tak nic nie zrobisz. Dodatkowo od razu kup dodatkowego pada (ja swojego rozwaliłem młotkiem, więc i tobie może się to zdarzyć, wykonując powtórnie jakąś misję). Misje przechodzi się minimum dwa razy. Co ty? Z konia spadłeś? Myślałeś, że już masz jakiś etap z głowy? Twórcy śmieją ci się w twarz. Większość misji musisz przechodzić od nowa, z jeszcze trudniejszym celem do osiągnięcia, albo tym starym, ale na czas. O, może teraz będziesz eskortować niewidomą albo dziecko, które jak zostaje zauważone przez jakiegoś potwora, od razu klęka i przegrywasz. Soulsy przy tym są łatwe jak odebranie lizaka przedszkolakowi. Dodajmy tylko więcej wrogów i zróbmy z tej gry prawdziwe piekło na ziemi.
Jak może komukolwiek spodobać się taka specjalnie utrudniona gra? Uczciwe przejście Forbidden Siren jest niewykonalne. Ja mam z tym tytułem duży problem. Zawsze uważałem, że na czołowym miejscu powinien być gameplay, który sprawia przyjemność, podczas gdy w grze Forbiden Siren najbardziej absorbuje klimat i fabuła. Mimo iż gra generalnie jest popsuta, oceniam ją pozytywnie. Zasługi przypadają całkowicie specom od artystycznej strony tej gry, dźwiękowcom i scenopisarzom. O fabule się już rozwodziłem na początku, więc jeszcze powiedzmy coś o stronie audio-wideo, ponieważ ona pokazuje, że nie trzeba straszyć samym suspensem.
Symfonie mgły i grozy
Grafika jak na czasy PS2 jest obłędna. Jest to zasługa zastosowania specjalnych filtrów podobnych do tych z cinematiców. Obraz śnieży, wszędzie przetacza się gęsta mgła oraz wszystko znajduje się jakby za zasłoną dymu. Lokacje przedstawiane w budynkach prezentują się obskurnie i pusto. Całość wygląda jakby apokalipsa shibito trwała już od kilku miesięcy i wszystko zostało dawno temu rozkradzione. Tworzy to klaustrofobiczny klimat (inna sprawa, że kamera umieszczona jest za plecami bohatera i nic nie widać w tak ciasnych korytarzach). Lokacje na zewnątrz prezentują się jeszcze lepiej. Pustka zostaje zastąpiona przez szare i zdechłe rośliny bądź drzewa. Na plus w tej grze zaliczam różnorodność lokacji- zwiedzamy pola ryżowe, szpital, szkołę, kamieniołomy, ulice wioski i opuszczone mieszkania. Postacie wyglądają zdumiewająco dobrze. W projektowaniu wykorzystano metodę przechwytywania twarzy rzeczywistych aktorów, by je umieścić na ich wirtualnych odpowiednikach. Efekt jest zachwycający, szczególnie w przypadku shibito. Jak nie zawsze pasuje to u ludzi, tak potwory z takimi buziami są do tego stopnia karykaturalne i przerażające, że oglądanie ich zwyczajnie sprawia fizyczny ból. Same monstra są nietypowymi zombie nie tylko z powodu ich nieśmiertelności, ale również zachowań. Część faktycznie chodzi i patroluje teren, ale zdarzają się również przypadki mniej oczywiste. Przeważnie próbują na jakiś sposób spełniać swoje skryte marzenia. Znajdujemy chociażby kobietę, która chce wyglądać przepięknie i zaczepia gracza, pytając o wygląd; shibito będące dzieckiem, próbuje usilnie dostać się do rodziców, by połączyć się z nimi w gronie rodzinnym; inny po prostu za życia lubił gotować, toteż uderza tłuczkiem o blat stołu, prawdopodobnie usiłując ubić wyimaginowane kotlety na obiad. Pomysły twórców są bardzo nieprzyjemne w odbiorze, nie na miejscu i pod wieloma względami najlepsze, jakie widziałem w tej branży, potwierdzając tylko moje przekonanie… najlepsze horrory, to horrory japońskie. Co się tyczy audio… cóż, to jest prawdziwa symfonia grozy. Dziwne bulgotanie, dźwięki insektów, mruczenie, wycie, sekciarskie chóry, syreny i inne tego typu dźwięki wywołują gęsią skórkę, nawet za dnia, ze słuchawkami na uszach w transporcie publicznym. Muzyka daje nam poczucie jakby sam szatan miał ciebie właśnie pokroić, dla swoich mrocznych akolitów.
Doświadczenia jak sprzed epoki internetu
Łącząc wszystko, Forbidden siren jest prawdopodobnie jednym z najlepszych horrorów, w jakie grałem, choć nie stosuje się do zasad, które już dawno temu się utarły. Jak większość takich gier oraz filmów stara się tworzyć chwile spokoju, imersji, poznawania bohaterów, to Siren porzuca to wszystko, wywołując ciągły i czysty terror na graczu. Jest to coś rzadko spotykanego. Dla porównania przychodzi mi do dłowy jedynie Outlast , który próbował tej sztuki, ale z przeciętnym skutkiem. Wspomniane już audio z syrenami wywołuje to uczucie, dodajmy do tego oprawę wizualną i mamy podstawę do niezłego produktu. W tej grze nie wszystko jest jasne, nawet to jak została zaprojektowana wywołuje uczucie, że odkrywamy coś… czego wcześniej nie znaliśmy. Jest to dosyć wyjątkowe uczucie, szczególnie w dobie wszechobecnego Internetu. Potęguje to strach i zagubienie w wątkach, nie raz będziesz szukał informacji w Internecie albo tak jak ja, analizował wszystkie znalezione notatki i łączył fakty. I tutaj rodzi się pytanie: Czy Forbidden siren jest dobrą grą?
Nie, Frobidden siren nie jest dobrą grą, ale warto w nią zagrać. Daje coś, czego żaden horror, a nawet żadna jakakolwiek gra nie zaoferuje. Posiada enigmatyczną i wciągającą fabułę, intrygujących bohaterów, jest piękna jak na tamte standardy, bardzo klimatyczna i straszna. Posiada intrygujące udźwiękowienie, którego słucham czasami, kiedy czytam horrory. Cała otoczka jest po prostu warta poznania. Niestety rozgrywka jest uciążliwa i niewygodna. Obecność zbyt wielu mankamentów przeszkadza we wgłębieniu się w samą grę. Sami powiedzcie, co to za radość z grania, kiedy cały czas przez niesprawiedliwe zasady obmyślone przez twórców giniesz, ktoś ginie, nie możesz czegoś przejść albo nie sposób znaleźć jednego przeklętego przedmiotu? Forbidden siren jest zwyczajnie frustrujące i cała ta frustracja zabija zalety. Przy takich za i przeciw nie da się jednoznacznie wydać werdyktu, czy jest to dobre, czy złe. Z czysto obiektywnego punktu widzenia ta gra powinna dostać przysłowiowego laczka, jednak jesteśmy ludźmi i nie potrafimy tak zrobić. Subiektywnie gra mi się podobała, ale już nigdy w życiu do niej nie wrócę, tak też nie mogę wam tego polecić z czystym sercem… no, chyba że tak jak ja, uwielbiacie się bać. W takim wypadku zakupujcie i życzę wam więcej szczęścia przy przechodzeniu.