Na poznański Tattoo Konwent czaiłem się od kilku lat, ale za każdym razem życie podsuwało mi wymówkę, żeby odpuścić. Jednak nie mogłem uciekać wiecznie i w końcu udało mi się trafić na teren targów.
To już czwarta edycja Tattoo Konwent w Poznaniu i muszę przyznać, że liczby robią wrażenie – ponad 500 tatuatorów na ponad 200 stoiskach, a do konkursów zgłoszono aż 579 tatuaży! Po takich wynikach nikogo nie powinno dziwić jak duże było zainteresowanie ze strony miłośników tatuażu. W tym roku obszar konwentu odwiedziło około 10 000 osób, co z resztą jest nowym rekordem frekwencji.
No dobrze, ale jak w ogóle wypada ten cały Tattoo Konwent? Przede wszystkim jestem pod wrażeniem tak dobrej organizacji tak dużego wydarzenia (Poznań to największa edycja z cyklu). Bywałem już na różnych podobnych eventach i często natrafiałem na problemy w kolejkach czy samym przebiegu festiwalu.
Tutaj udało się tych niedogodności uniknąć, a sama przestrzeń (łącznie z żywą sceną, o tym za chwilę) była bardzo dobrze zagospodarowana. Niby to drobnostka i nie jest najważniejszym elementem wydarzenia, ale dzięki zadbaniu o takie szczegóły przechodzenie między boxami artystów było czystą przyjemnością.
Wspomniałem o scenie, a zatem do niej przejdźmy, bo obok wystawców była to chyba najistotniejsza część Tattoo Konwent i stanowiła niejako centrum całej imprezy, a oprócz rozrywki pełniła ona również funkcję rozstrzygania konkursów, w których ostatecznie rozdano 30 nagród. O ile w pierwszej funkcji spełniała się bardzo dobrze i sprawiała, że cała hala była niesamowicie barwna za sprawą fireshow oraz przysparzających adrenaliny sztuczek w wykonaniu The Death Do Us Part, tak w sprawie konkursów nie jestem do końca przekonany przez takie rozwiązanie. Wydaje mi się, że wyłanianie zwycięzców w takich okolicznościach było dość chaotyczne, przez co odwiedzający czasem nawet nie zwracali uwagi na nagrodzonych tatuatorów,
a i sami artyści niekiedy mogli nawet nie zauważyć, że są proszeni na scenę po odbiór nagrody. O wiele bardziej zadowoliłaby mnie jakaś osobna sala, w której uroczystość wręczenia nagród mogłyby śledzić zainteresowane osoby, a przy okazji pozwoliłoby to poświęcić więcej uwagi na same prace. Jednak są to tylko moje osobiste preferencje i, jak wspomniałem na początku, nie mam porównania z innymi edycjami.
Najciekawszym elementem sceny był chyba specjalny spektakl oparty o 3D mapping, który przedstawiał historię tatuażu. I jest to punkt, który zdecydowanie powinien doczekać się rozwinięcia. Z ogromną chęcią wziąłbym udział w prelekcjach na temat np. obecności tatuażu w danej kulturze lub związanych z innymi edukacyjnymi aspektami. Co prawda w trakcie imprezy odbyło się seminarium na temat tatuażu kolorowego
i czarno-szarego, jednak chciałbym kiedyś doczekać się czegoś bardziej przystępnego dla przeciętnego uczestnika. Liczę na to, że w przyszłości będzie to wydarzenie, które nie tylko pokazuje artystów przy pracy,
ale i przybliża odbiorcy samą sztukę tatuażu, która wciąż wydaje mi się być w niektórych kręgach niezbadana.
Tegoroczne targi reklamowały się hasłem „inne wymiary sztuki” i jest to świetny krok, aby wyjść do jeszcze szerszego grona ludzi. Oprócz artystów z igłą i tuszem dane nam było zobaczyć wystawy fotograficzne Agi Szuścik i Kamili Burzymowskiej oraz obrazy Juliena Thiebersa i Tomasza Błaszczaka. Nie było tego zbyt wiele
i niektórym wystawy te mogły umknąć w natłoku pracujących maszynek, ale było to miłym urozmaiceniem
i wierzę, że z kolejnymi edycjami odwiedzimy
i zgłębimy kolejne wymiary. Jeśli byliście spragnieni samoekspresji, ale zabrakło wam miejsca na skórze lub niekoniecznie jesteście fanami bólu, to zawsze mogliście odwiedzić stoisko Medicine albo targi Mustache Yard Sale w poszukiwaniu nowych ubrań i inspiracji. Znalazło się coś również dla fanów dobrej muzyki, którym sobotni wieczór umiliły dźwięki zespołu BOKKA, co było dla mnie wyjątkowo miłym zaskoczeniem. Nie zdziwię się, gdy za kilka lat będziemy mieć cały line-up przygotowany właśnie na Tattoo Konwent, czego z całego serca im życzę.
Czy takie poszerzanie formuły sprawi, że samym tatuażom poświęci się mniej uwagi? Schowajcie swoje obawy do szafy, bo sztuka tatuażu wciąż jest tu na pierwszym miejscu. Ogrom wystawców tworzących w przeróżnych stylach i różnymi technikami – znajdzie się tutaj coś dla fanów realizmu, jak i bardziej abstrakcyjnych form,
a prace będą tworzone nie tylko maszynką, ale i handpokiem. To idealna okazja, aby wyszukać odpowiedniego artystę i przy okazji zamienić z nim kilka słów, a niekiedy nawet i wydziarać się na miejscu. Tatuaż towarzyszył mi na każdym kroku, a dla najodważniejszych przygotowano również tatuowanie w ciemno (trochę żałuję, że nie byłem wtedy przy kasie).
Tattoo Konwent to doskonała okazja, żeby zobaczyć świat tatuażu od środka oraz poznać jego wielowymiarowość, dlatego jeśli chcecie nieco bardziej pożyć w tym świecie albo szukacie nowego artysty, to przemyślcie udział w tym evencie. A już na pewno warto śledzić rozwój kolejnych edycji, bo mam nadzieję,
że z roku na rok zaprezentują nam zdecydowanie więcej atrakcji.