Kendrick Lamar Duckworth, King Kendrick, K. Dot, Kung Fu Kenny czy też oklama. Jak by się nie powiedziało na Kendricka, to większość entuzjastów hip-hopu zna jego twórczość. Przez wielu uważany jest za najbardziej utalentowanego rapera współcześnie. Po długim oczekiwaniu wydał swój piąty album studyjny, ostatni spod szyldu wytwórni Top Dawg Entertainment.
Czas pełen wrażeń
Kiedy Kendrick wydał DAMN., czyli swój poprzedni album (za którego otrzymał nawet nagrodę Pulitzera), to wszystkie niedziele były handlowe, nadal istniały gimnazja, Cristiano Ronaldo grał jeszcze w Realu Madryt, a Polacy bili się o awans do Mundialu w Rosji. Jak można zauważyć, minęło naprawdę sporo czasu. Od wtedy Kendricka mogliśmy usłyszeć tylko jako gościa w utworach innych artystów, singlach lub na płycie Black Panther. Nie tylko nasze życia zmieniły się w tym okresie diametralnie. Kendrick zdążył zostać ojcem dwójki dzieci. Ogłosił też, że jego piąty album będzie ostatnim w TDE, ponieważ założył własne wydawnictwo – pgLang. To wszystko sprawiło, że gdy tylko przekazano do informacji publicznej datę premiery Mr. Morale & The Big Steppers, to oczekiwania sięgnęły zenitu.
Ponad 5 lat czekania na nową płytę najlepszego rapera na świecie robi swoje. Chyba niemal każdy wyobrażał sobie naprawdę solidną dawkę dobrego rapu. Wpadające w ucho melodie, niebagatelne flow, bangery, przy których głowa sama się rusza, mądre teksty i beaty nie z tej planety. Taka była ta produkcja w umysłach wielu fanów. Tymczasem otrzymaliśmy coś całkiem innego.
Nie tego chcieliśmy, Kendrick!
Mr. Morale & The Big Steppers ma 18 utworów podzielonych na dwa krążki. Pierwszy z nich zdecydowanie ma większe aspiracje do wielokrotnego odsłuchu. Drugi z nich celuje raczej w przekaz. Całość trwa nieco ponad godzinę i jest to w sumie mało czasu, patrząc na to, ile treści udało się tam wcisnąć. Na pewno nie jest to płyta, która na pierwszym miejscu stawia wartości soniczne. Owszem, jest to bardzo dobre muzycznie, niektóre refreny czy po prostu fragmenty potrafią utknąć w głowie. Nie ma tam jednak dużo piosenek, które można by nazwać bangerami. N95, drugi utwór na trackliście, dał złudną nadzieję, że będzie inaczej. Beat wgniatający w siedzenie mocnymi basami i tak energiczne tempo nawijki to rzadkość na tym projekcie. Do żwawszych numerów można zaliczyć też trapowe Silent Hill z Kodak Blackiem, Die Hard czy Rich Spirit.
Kilka piosenek w ogóle porzuciło ideę melodii jakkolwiek imprezowej lub zabawowej na starcie. Worldwide Steppers i Crown bardziej przypominają poezję śpiewaną, aniżeli cokolwiek innego. Efektu pod tym względem dodaje monotonny podkład. Na pochwałę na pewno zasługuje jednak wybór gościnnych występów, bowiem każdy z nich spisuje się świetnie. Sampha, Blxst i Amanda Reifer dostarczają doskonałych melodii, które później nucą się godzinami, a Baby Keem i wcześniej wspomniany Kodak nie zawodzą w żadnym wypadku. Na specjalne wyróżnienie zasługuj jednak Taylour Paige. To, co zrobiła na We Cry Together przyprawia o ciarki. Cały utwór przynosi niespotykane doznania, bowiem koncept słuchania ostro kłócącej się pary jest czymś rzadko spotykanym, a tu wyszło to znakomicie.
Kendrick wybrał siebie
Nie od dziś wiadomo, że K. Dot umie pisać. Dowiódł tego po raz kolejny. Już od pierwszego tracku dowiadujemy się, że tworzenie płyty trwało całe 5 lat. 5 lat przepełnione wydarzeniami w życiu Kendricka. W trakcie tego okresu raper zaczął uczęszczać na terapię, aby pomóc mu odnaleźć spokój psychiczny. Cała płyta to trochę podróż przez nią. Lamar pokazuje słuchaczom, że nie należy stawiać go na piedestale. Nie jest on naszym zbawicielem, a jedynie zwykłym człowiekiem, który tak jak każdy z nas ma w życiu swoje kłopoty. Liczne zdrady, śmierć bliskich, bycie ojcem, rozstanie z narzeczoną, ale też tematy dotyczące ogółu, czyli Covid-19, transpłciowość i rasizm. Każdy z tych tematów jest skrupulatnie poruszany. Kendrick wybrał siebie. Stworzył tę płytę nie po to, aby podobała się masom. Nie po to, aby wszyscy fani mogli odpalić ją w aucie w drodze, żeby się wyluzować. Nie po to, żeby do niej skakać, ani tańczyć. Stworzył ją tak, aby po prostu być zadowolonym ze swojego dzieła. Może też, żeby nauczyć czegoś słuchaczy lub dać upust emocjom. Na pewno był świadom, że spotka się to z pewnymi głosami niezadowolenia, ale był na to gotowy.
Ja sam po pierwszym odsłuchu Mr. Morale & The Big Steppers byłem raczej zawiedziony. Oczekiwałem czegoś innego po tylu latach bez nowego albumu. To się jednak zmieniło, kiedy zagłębiłem się w melodie i teksty, a razem z tym w duszę Kendricka, w którą wpuszcza słuchaczy. Ostatecznie ocena płyty zmieniła się na przestrzeni kilku przesłuchań z 6 na 8.