Na aktywność wydawniczo-koncertową Brodki nie można narzekać. Pomimo, iż artystka nie wydaje bardzo często płyt studyjnych (przedostatnia Clashes, ukazała się w 2016 roku) to regularnie pojawia się na estradzie z nowymi projektami: była członkiem Orkiestry Męskiego Grania (2017), wydając koncertówkę MTV Unplugged (2019), czy kolaborując z nieoczywistymi artystami (tu chociażby z Pro8l3mem czy A_Gimem). Nic, więc dziwnego, że oczekiwania wobec albumu „Brut” były spore. A jak prezentuje się ten materiał scenicznie? Tego mogliśmy się dowiedzieć w minioną sobotę.
Jeszcze zanim koncert się rozpoczął, łatwo było dostrzec ascetyczność oprawy, która będzie towarzyszyła występowi: szare, brudne kotary z pleksji; zespół spowity ciemnością na drugim planie oraz brak jakichkolwiek dekoracji idealnie wpisuje się w konwencję płyty. To doświadczenie ma być brutalne (nazwa płyty to skrót od angielskiego słowa „brutality”). Te doznania zostały wzmocnione poprzez stroje muzyków, których konwencja płciowa została odwrócona. I tak, panowie wyszli w sukniach i pończochach, a Brodka zjawiła się w garniturze, który mogliśmy już obserwować w teledysku do Game Change. Specjalnie rozglądałem się po publiczności i spostrzegłem konsternację na niejednej twarzy. Jak widać szokowanie odbiorców dobrze wychodzi Brodce.
W moim odczuciu płyta Brut jest mocno nierównym projektem, dlatego z dużą rezerwą podchodziłem do sobotniego występu. Pomimo tego, iż trzon występu stanowiły „brutne” kompozycje to setlistę uważam za satysfakcjonującą, gdyż te najmniej udane nie zaistniały na scenie tego wieczoru. Come To Me świetnie otworzyło koncert by płynnie przejść w Game Change. Następnie kolejny singiel, czyli Hey Man, pobudził publiczność jeszcze bardziej, tym razem również wizualnie, za sprawą Brodki zrzucającej swój garnitur. Dalsza część koncertu to kolejne kompozycje z ostatniej płyty artystki przeplatanej starszym repertuarem. W szczególności silną reprezentację miała płyta Clashes: energetyczne My Name Is Youth, nowa aranżacja Horses i sprawdzone na bis Santa Muerte. Oczywiście jedynym polskojęzycznym utworem zaprezentowanym tego wieczoru była Granda, ale chyba żaden koncert Moniki nie może się odbyć bez tej piosenki. Idąc na koncert, zawsze liczę, że sam występ przekona mnie do jakiejś kompozycji z płyty, którą z jakichś przyczyn mogłem pominąć podczas przesłuchiwania albumu. Tego wieczoru, przekonałem się do In My Eyes, któremu towarzyszył zainicjowany przez artystkę taniec rąk, a szczególnie przepięknie zakończył występ Chasing Ghosts. Obraz Brodki siedzącej na środku sceny, otoczonej niebieską oświatą, postaram się zachować na długo w pamięciowych kliszach koncertowych.
Odnośnie zakończenia koncertu, to z wielkim smutkiem i niedosytem wychodziłem z parku Starego Browaru. Główna część występu trwała 55 minut, a z bisami zajęło to 72 minuty, co jak na jedyny koncert tego wieczoru uważam za zdecydowanie zbyt krótki akt. Po wyjściu, czułem się bardziej jakbym wychodził z segmentu koncertu festiwalowego niż na wydarzeniu wieczoru. Szkoda, bo przez ten krótki czas Monika i jej zespół pokazali, że są w stanie zaproponować atrakcyjny występ.
Podsumowując, pod względem artystycznym całość wydarzenia uważam za intrygujący i angażujący. Publiczność zgromadzona w parku chętnie reagowała na poczynania sceniczne artystki i z zaangażowaniem wsłuchiwała się w treści płynące z kompozycji. Cały materiał z płyty Brut okazał się bardziej efektowny scenicznie niż studyjnie, więc nawet tych, których tak jak ja, nie byli do końca zadowoleni z tej płyty, mogę z czystym sumieniem wysłać na koncert Brodki. Jednakże należy żałować, że ten akt był tak krótki, bo Brodka ma już poważne doświadczenie estradowe i długość jej występów mogłaby by być znacznie dłuższa.