Lokatorka — dobre kino o niewykorzystanym potencjale

Polak Cię okradnie, Polak Cię dopadnie, Polak nie popuści, gorsi to są tylko Ruscy.

Minęło niespełna dwadzieścia lat od premiery albumu „P-ń VI” poznańskiego zespołu hiphopowego Pięć Dwa Dębiec, a słowa najsłynniejszego utworu z tej płyty – „To my, Polacy” – wydają się odbijać wyraźnym echem w najnowszym filmie Michała Otłowskiego. „Lokatorka” ukazuje Polskę groźną, nieprzystępną, pogrążoną we wszechobecnym „prawie silniejszego”. Być może w tym przypadku bardziej adekwatne byłoby określenie „prawo bardziej wpływowego”. Główna oś fabularna filmu dotyczy bowiem procesu reprywatyzacji w Polsce w latach 1990 – 2016.

Plakat filmu „Lokatorka”.
Źródło: www.filmweb.pl

Reżyser w „Lokatorce” przedstawił szczegóły tej głośnej afery na przykładzie pani Janiny Markowskiej (Sławomira Łozińska), mieszkanki pewnej mokotowskiej kamienicy. Pomimo podeszłego wieku i w zasadzie całkowitego osamotnienia w swojej walce, kobieta do samego końca nie chciała ulec presji „systemu” i odstąpić od swoich praw. Michał Otłowski jest twórcą znanym również z bardzo dobrego filmu kryminalnego pt. „Jeziorak”.

Na układy nie ma rady

Unikając czasochłonnej, historycznej analizy oraz politycznej oceny całego zjawiska, warto, chociaż w kilku zdaniach, przybliżyć szczegóły afery, która stała się bezpośrednią inspiracją do powstania tego filmu. Dotyczyła ona reprywatyzacji, tzn. zwrotu warszawskich mieszkań osobom prywatnym, będącym prawnymi następcami właścicieli tych mieszkań z czasów przedkomunistycznych. Proces ten odbywał się w Polsce stopniowo od upadku PRL do 2016 r. Wtedy to ujawniony został szereg nieprawidłowości i nadużyć popełnianych podczas jego realizacji.

Uwagę mediów oraz opinii publicznej zwróciły zwłaszcza niejasne związki pomiędzy urzędnikami miejskimi, prawnikami zajmującymi się sprawą oraz nowymi właścicielami mieszkań. Oszacowano, że łącznie w wyniku nielegalnych działań związanych z procesem reprywatyzacji poszkodowanych zostało około 55 tysięcy ludzi.

Źródło: www.filmweb.pl/

Lokatorka obnaża ludzką bezsilność

Przekaz Otłowskiego uderza w widza z kolejnych scen „Lokatorki” w sposób dobitny, prosty i dość jednoznaczny. Przeciętny obywatel jest całkowicie bezradny wobec wszechmogącej, skorumpowanej władzy, a jego możliwości walki ze skomplikowanym, polityczno-prawniczym układem są praktycznie zerowe. Gdy Mariusz Rakowicz (Tomasz Sapryk) z ramienia prawa nowy właściciel kamienicy puka do kolejnych mieszkań, ogłaszając lokatorom konieczność wyboru pomiędzy eksmisją a uiszczeniem ogromnych opłat dodatkowych za korzystanie z jego budynku, Janina Markowska jako jedyna nie ulega presji i konsekwentnie odmawia opuszczenia mieszkania.

Rakowicz odcina jej dostęp do bieżącej wody, więc kobieta szuka pomocy w Urzędzie Miasta. Trafia jednak jedynie na biurokratyczny mur, który nie udziela jej żadnej pomocy. Gdy w drzwiach wejściowych do jej mieszkania wiercone są dziury, wzywa policję. To moje mieszkanie, wykąpać się chcę — tymi słowami nowy właściciel odsyła z kwitkiem funkcjonariuszy. Prawo jest po jego stronie. Po tajemniczym zniknięciu Markowskiej sprawne oko kamery Artura Żurawskiego, autora zdjęć do filmu, przenosi się na kolejną główną bohaterkę, oficerkę Irenę Melcer (Anna Szerucka).

Rozpoczynająca karierę funkcjonariuszka policji ma odnaleźć zaginioną i zbadać szczegóły całego zdarzenia. Przebieg jej śledztwa nieuchronnie utwierdza nas we wnioskach płynących ze scenariusza filmu. „Lokatorka” pokazuje, że jak to w Polsce — na układy nie ma rady. Wszelka nadzieja na triumf sprawiedliwości umiera ostatecznie, gdy w nieoficjalnej sytuacji przełożony Melcer, komendant Zamorski (Marek Kalita), wyznaje jej z pobłażliwym uśmiechem: Na tych, z którymi walczysz, nawet ja jestem za mały.

Treść – raczej nie

Od strony fabularno-scenariuszowej „Lokatorka” to zdecydowanie film z niewykorzystanym potencjałem. Jednocześnie trzeba przyznać, że poprzeczkę ustawioną miała dość wysoko. O heroicznych i skazanych na niepowodzenie zmaganiach jednostki ze skorumpowanym systemem opowiadały takie filmy jak wybitny „Serpico” Sidneya Lumeta z przełomową rolą Ala Pacino, bardzo dobry „Dzień próby” Antoine’a Fuqua’a, czy też zapadający w pamięć „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego. Na tle tych dzieł „Lokatorka” Otłowskiego jest propozycją dość naiwną, przewidywalną i posługującą się jednymi z najpopularniejszych filmowych klisz.

Mamy tu do czynienia z tradycyjnym toposem sprawiedliwego obywatela/stróża prawa oraz złych do szpiku kości przedstawicieli świata wielkiej finansjery. Zwłaszcza ci drudzy są ukazani w sposób rażąco niedojrzały. Postacie Mariusza Rakowicza, mecenasa Andrzejewskiego (Marcin Czarnik), czy też pułkownika (Jan Frycz) są przez twórców scenariusza demonizowane aż do przesady, pozbawione jakichkolwiek resztek człowieczeństwa i empatii. Końcowym efektem takiego podejścia scenarzystów jest swoista bajka dla dużych dzieci. Co prawda bez happy endu, ale jednak wciąż bajka… A szkoda, bo motyw afery reprywatyzacyjnej jako fabularnego punktu wyjścia ma w sobie potencjał na dużo ambitniejszą produkcję, np. na solidny political thriller.

Forma – zdecydowanie tak

Pod względem realizacyjnym zarówno od strony technicznej, jak i aktorskiej wszystkim twórcom „Lokatorki” należą się natomiast owacje na stojąco. Nie będę w tym miejscu mówił o muzyce, która jest idealnie wyważona. Ciekawie podkreśla ona charakter trwających wydarzeń oraz dodaje im temperatury. Pominę również świetną pracy kamery, podążającą czujnie za bohaterami tej opowieści. Od czasu do czasu przenosi ona także swój wzrok w inne miejsce. Na pięknie wykadrowane, panoramiczne ujęcia być może najważniejszej bohaterki — ponurej i intrygującej jednocześnie Warszawy. Nie bez powodu kierunek „sztuka operatorska” w łódzkiej Szkole Filmowej cieszy się co roku tłumem kandydatów z całego świata.

Nie będę mówił również o grze aktorskiej, o bardzo dobrych interpretacjach roli w wykonaniu Jana Frycza, Tomasza Sapryka, Marcina Czarnika, czy Sławomiry Łozińskiej. Mamy świetnych aktorów, operatorów i kompozytorów filmowych, a filmów, które to udowadniają, jest dużo, m.in. rzeczona „Lokatorka”. Powiem natomiast o dwóch rzeczach, które w polskim kinie są swoistą „pietą Achillesa” i niezmiennym powodem do narzekań naszych widzów, a które w tym filmie działają doskonale.

Po pierwsze — wszystko widać. Odpowiednie oświetlenie poszczególnych scen jest aspektem, który w przypadku wielu polskich filmów pozostawia wiele do życzenia. Oświetleniowcom pracującym przy tym filmie nie można nic zarzucić. Biorąc pod uwagę fakt, że w produkcji nie brakuje scen w ciemnych pomieszczeniach oraz ujęć nocnych (będących pod tym względem największym mankamentem w naszym kinie), jest to szczególnie godne uznania.    

Po drugie — wszystko słychać. Jeśli komukolwiek zdarzyło się włączyć polskie napisy podczas projekcji polskiego filmu, to może być pewny jednego — nie jest sam! Problem z udźwiękowieniem rodzimych produkcji i wyważeniem odpowiednich proporcji między głośnością dialogów, muzyki i otoczenia trwa od bardzo dawna. Cudownie jest obcować z dziełem, którego problem ten nie dotyczy. Widz może spokojnie śledzić fabułę i cieszyć się pięknym brzmieniem naszego języka.    

Lokatorka — czy warto?

Warto obejrzeć najnowszy film Michała Otłowskiego. „Lokatorka” w kategoriach czysto rozrywkowych spełnia swoją funkcję. Przedstawia przewidywalną, lecz spójną i bardzo sprawnie (pod każdym aspektem filmowego warsztatu) opowiedzianą historię. Należy jednak przystąpić do seansu z odpowiednią dozą dystansu. Chęć zaspokojenia bardziej ambitnych oczekiwań, np. edukacyjnych, czy informacyjnych może przynieść rozczarowanie. Zdecydowanie ogromne pole tematyczne, jakim są wszelkiego rodzaju afery korupcyjne w Polsce, wciąż czeka na odpowiednie wykorzystanie przez naszych filmowców.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj -> meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/