Po trzech latach od premiery poprzedniego albumu, światowej epidemii, ślubie i narodzinach dziecka. Twenty One Pilots powracają z zupełnie nowym materiałem i nastawieniem.
Pierwsze wrażenie
Przyznam, że to jeden z albumów, na które w tym roku czekałam najbardziej. Dobrze, że to nie wideo recenzja, bo zobaczylibyście teraz moją zwiedzioną minę. Nie mogę powiedzieć, że Scaled and Icy to zły album, jednak na pewno nie jest wybitny. W porównaniu do Trench, które otrzymaliśmy w 2018 roku odbiera się go jako nieco pozbawiony charakteru. Na pewno brzmi najbardziej radośnie ze wszystkich projektów. Jest to też najkrótszy album duetu, trwa niecałe 38 minut. Co prawda od premiery Stressed Out, które okazało się przełomem w ich karierze, mija już szósty rok i nie ma wątpliwości, że Tyler Joseph i Josh Dun dojrzali zarówno jako ludzie jak i artyści. Jednak na pewno nie będzie to najczęściej słuchany przeze mnie album.
Twenty One Pilots o projekcie
Jak przyznała grupa, prace nad projektem rozpoczęły się już 5 miesięcy po wydaniu Trench. Większość etapu produkcji odbywała się w domowych studiach muzyków w trakcie trwania pandemii. Niespodzianką jest również gościnny występ młodszego brata Tylera i jego kolegów na aż trzech ścieżkach – Never Take It, Bounce Man i No Chances. Podczas odsłuchu wyraźne są także inspiracje kultowymi artystami, do których jeszcze wrócimy. Tytuł albumu powstał z zabawy powiedzeniem scaled back and isolated, którym Joseph określał pracę w czasach wirusa. Scaled and Icy jest również anagramem Clancy is dead, odnoszącego się do protagonisty poprzedniej produkcji.
Scaled and Icy
W przeciwieństwie do trzech ostatnich albumów, otwierające Good Day rozpoczyna się zdecydowanie spokojniej i to właśnie tutaj we wstępie na pianinie możemy usłyszeć inspiracje Eltonem Johnem. Bardziej stonowany początek stanowi jedynie Implicit Demand For Proof z płyty Twenty One Pilots. Pomimo radosnego brzmienia utworu posiada on dwa całkowicie inne oblicza i odzwierciedla przemyślenia Tylera na temat jego prawdopodobnej reakcji na odejście bliskiej mu osoby.
Choker od pierwszych dźwięków dużo bardziej przypomina poprzedni charakter produkcji, szczególnie tych pierwszych. Narrator odczuwa tu niemożność bycia z innymi osobami w swoim życiu z powodu tzw. dławienia się własnymi lękami.
Jako pierwsze mogliśmy usłyszeć Shy Away i początkowo wydawało mi się dużo bardziej popowe niż mogłam się spodziewać. Wstęp kojarzy mi się trochę z latami 80, a w jednym z artykułów na temat płyty znalazłam porównanie utworu do brzmienia zespołu The Strokes. Pełni on też funkcję zbioru rad i motywacji w dążeniu do osiągnięcia celu w branży muzycznej dla młodszego brata Tylera.
The Outside zaintrygowało mnie od pierwszych dźwięków i w jakiś sposób jest to jeden z moich ulubionych tracków. Jednocześnie jest to krytyka przemysłu muzycznego i odpowiedź na mainstreamowe brzmienia, które mogą odsunąć Twenty One Pilots w cień.
Przyszła pora na Saturday i popieram całkowicie komentarze o tym, że z małymi zmianami mogłaby to być równie dobrze piosenka Maroon 5. Nie spodziewałabym się w życiu takiego porównania, ale oceńcie sami. Nie brakuje w niej jednak osobowości pilotów, nie martwcie się.
Więcej Twenty One Pilots
Numer sześć, czyli Never Take It i ponad połowa albumu. Krytyka mediów i ich sposobu działania stała się już dość powszechnym tematem we wszelkiego rodzaju produkcjach. Ze spokojem można tu nawiązać do We Don’t Believe What’s On TV z 2011 roku. Sam Tyler przyznał, że w trakcie pandemii nie przeglądał praktycznie mediów i pożytkował ten czas grając na gitarze, o czym wspomina w tekście.
Z kolei Mulberry Street to popowa podróż w melancholijne dni mieszkania w Nowym Jorku. Przemyka przez playlistę tak samo szybko jak się na niej pojawia i niewiele więcej mogę o niej powiedzieć.
Formidable pomimo tego, że jest jedną z piosenek, która najmniej przypadła mi do gustu, zasługuje na szczególne wspomnienie. Track powstał specjalnie od Tylera dla Josha. Twenty One Pilots to coś znacznie więcej niż po prostu muzyczny duet, a Josh nie jest po prostu jego perkusistą. Pierwsze słowo, które przychodzi mi do głowy odsłuchując ją to zwyczajnie urocza.
Zbliżamy się już do końca. Bounce Man bardzo mi coś przypomina, jest wyraźnie radiowe i w letnich klimatach. Nie jest to jednak szczyt możliwości grupy.
Pora na mojego absolutnego faworyta. Możecie zgadzać się ze mną lub nie, ale No Chances to moim zdaniem najlepszy utwór na Scaled and Icy. Jest też najbardziej zbliżone do konceptu Trench, a element chóru w tle kupuje mnie całkowicie.
I na koniec – Redecorate, które zamyka album. Opowiada historię trzech osób i myśli, które pojawiają się u nich tuż przed śmiercią. Chęć domknięcia wszystkich spraw i motyw pozostawionych po nich sypialni są szczególnie symboliczne. Z wypowiedzi Tylera dowiadujemy się, że tekst zainspirowała prawdziwa historia jego przyjaciela, który zachował pokój syna po jego śmierci.
Słowem podsumowania
Scaled and Icy, jak już wspominałam, nie jest ani moją ulubioną ani najlepszą płytą pilotów. Widać na niej zmiany jakie zaszły w Tylerze i Joshu. Mimo, że ciągle moim numerem jeden pozostaje Trench, tutaj też znalazło się kilka utworów, które pewnie zostaną ze mną na dłużej. Najbardziej wyróżniły się No Chances i The Outside, ale nie mogę powiedzieć, że pozostałych nie da się słuchać. Zostaje mi tylko czekać na kolejne projekty Twenty One Pilots i liczyć, że tym razem zachwycę się całkowicie.