Była sobota, godzina 20:30. Pierwszy ciepły i prawdziwie wiosenny weekend. Next Fest opanował poznańskie centrum, a na scenie w klubie Muchos na Nowowiejskiego pojawiła się Ania Szlagowska i jej niezwykle utalentowany zespół. Raptem w 30 minut podziemia klubu zmieniły się z lekko opustoszałych i chłodnych w gorące i wypełnione delikatnymi brzmieniami i pozytywną energią Ani Szlagowskiej. Po koncercie i kilkudziesięciu minutach rozmów z przyjaciółmi i fanami, w klubie zostaliśmy w składzie – Ania, mama Ani, którą wyraźnie rozpierała duma i ja, lekko onieśmielony koncertem, którego przed momentem wysłuchałem.
„Chcę dawać ludziom dobro”
K.F.: Jak określiłaby swoją twórczość? Kto cię inspiruje i co chciałabyś przekazać?
Ania Szlagowska: Chcę dawać ludziom dobro, jakkolwiek to może banalnie brzmieć, ale tak naprawdę jest. We wszystkim, co robię, objawia się to, że chcę, żeby ludzie się czuli dobrze. Kocham pisać piosenki, do których ludzi tworzą wspomnienia. Muzycznie oscyluje to w ramach R&B, popu i soulu. Inspirują mnie więc szczególnie Erykah Badu i Yeboah, ale też sporo hip-hopu – to skarbnica tekstowa.
K.F.: Jesteś niezwykle energetyczna. Zarówno na scenie, jak i poza nią. Masz jakiś sposób na tę radość z życia, która daje uciechę słuchaczom i członkom zespołu? Skąd bierzesz na to energię?
Ania: Ja czuję słońce w środku siebie. Bardzo lubię ludzi, bardzo lubię spędzać z nimi czas i po prostu mi się chce! Chce mi się śpiewać, chce mi się grać i tak bardzo to lubię, że stąd się chyba bierze ta energia.
Artystka z powołania
K.F.: Widać, że lubisz to co robisz i widać, że sprawia ci to dużo przyjemności, ale przecież muzyka to naprawdę ciężka praca. Kiedy w karierze Ani Szlagowskiej nastał moment decyzji, że to już nie jest tylko hobby, ale sposób na życie? Czy może był to bardziej proces, który płynnie przebiega i naturalnie przeprowadza cię przez etapy kariery?
Ania: Decyzja, że to będzie mój zawód zapadła jak miałam 14 lat. Byłam wówczas na warsztatach muzycznych i stwierdziłam tam jasno — chcę, żeby to był mój zawód. Chcę pisać piosenki, chcę dawać koncerty i zrobię wszystko, żeby to był moja praca.
Ania Szlagowska, czyli pop z soulowym zacięciem
K.F.: Cofnijmy się jeszcze na moment do twojego backgroundu i artystycznych korzeni. Jak ukształtowało cię granie w klubach jazzowych i regularne uczestnictwo w jam sessions?
Ania: Ja w ogóle wychodzę z takiego środowiska, gdzie granie muzyki na żywo i jamowanie jest niezwykle ważne. Od 14 roku życia, czyli odkąd mieszkam w Warszawie – co tydzień chodziłam na jamy. Oswajałam się ze sceną, traktowałam każde takie wyjście na jam session jako kolejny stopień w oswajaniu się z różnymi nieprzewidzianymi sytuacjami. Dodatkowo granie na żywo to poznawanie ludzi, więc to kolejny bardzo ważny aspekt. Mimo że nie jestem wokalistką jazzową, to bardzo lubię jazz. W szkole (Ania jest studentką Szkoły Muzycznej II stopnia przyp. aut.), także uczę się jazzu. To ukształtowało mnie jako artystkę.
K.F: Czy to ma wpływ na także na twój proces twórczy i to jak aranżujesz i piszesz utwory już pod swoim własnym nazwiskiem?
Ania: Tak, już teraz wydając single pierwszą rzeczą, która jest takim pokłosiem tego, że wywodzę się z jam sessions jest to, że granie na żywo i granie z muzykami jest dla mnie bardzo ważne. Właśnie dlatego nie gram laptopem z loopami tylko z żywymi muzykami. Na dodatek są to artyści, których podziwiam, i z którymi bycie na scenie to jest dla mnie zaszczyt. Jeśli chodzi o kompozycję i pisanie utworów, to przez to, że lubię jazz i soul, to często szukam nieco bardziej skomplikowanych melodii albo nieco bardziej skomplikowanej harmonii. Dla niektórych to wada, ale dzięki temu moja muzyka nie jest tak stricte popowa.
K.F.: Powiedziałaś o swoim zespole i o tych wspaniałych muzykach (AWGS, Wuja HZG i Miłosz Oleniecki — przyp. aut.) – jak ich doświadczenie i ich już ukonstytuowania pozycja na rynku muzycznym pomaga ci wejść na te głębokie wody rynku muzycznego i coraz większe sceny?
Ania: Przede wszystkim, to jest ogromny komfort i wielkie wsparcie przez to, że oni mają doświadczenie i objechali już wszystkie możliwe festiwale w tym kraju. Oni się nie boją już niczego i dzięki temu ja też jestem spokojna, bo wiem, że mogę na nich polegać. Po prostu czuję ulgę, a mniej stresu oznacza, że mogę się tym bardziej cieszyć. A jeśli mogę się cieszyć, to mogę też dawać radość innym.
Multidyscyplinarność, bo muzyka to jeszcze za mało
K.F.: Oprócz pisania tekstów, aranżacji i grania na żywo zajmujesz się też w pewnym stopniu warstwą wizualną tego co robisz. Miałaś niemały wpływ na sesje na żywo, których owocami są filmy z WDŻ i Polecam. Jak ważne jest dla ciebie to, żeby ten experience, którego doświadcza publiczność był kompletny – żeby to nie był tylko dobry tekst i dobra muzyka, ale żeby to wszystko razem ze sobą współgrało razem z warstwą wizualną?
Ania: To jest dla mnie bardzo ważne. Bardzo chcę, żeby to wszystko było spójne. Warstwa wizualna, to jest coś czym ja się zachwycam też u innych artystów. Mam świadomość, że sama muzyka nie wystarczy. Warstwa wizualna, to dopełnienie muzyki. To wtedy dopiero dzieło tworzy całość, dlatego zwracam na to ogromną uwagę. Jeśli chodzi o klipy, to los tak chciał, że moja najlepsza przyjaciółka jest scenografką i kostiumografką. Jak tylko mam jakiś pomysł, to od razu do niej idę, robimy burzę mózgów, zbieramy inspiracje, a potem to realizujemy.
K.F.: Czy te wszystkie single, które już wydałaś i które jeszcze są w drodze – czy one prowadzą do tego nieuchronnego pierwszego albumu?
Ania Szlagowska: Oczywiście, że tak, ale zaczęłam się nad tym niedawno zastanawiać. Nie jest tajemnicą, że teraz ludzie raczej nie wydają od razu albumów, bo to już nie jest koniecznością. To odwróciło mój mindset, mam już nazwę, okładkę, wszystko jest zaplanowane, ale album wyjdzie, jak będę miała te 100 wiadomości z pytaniami o płytę. Oczywiście – to się kiedyś wydarzy, ale na razie czuję, że nie ma takiej potrzeby. Materiał jest gotowy, ale debiutancki album nie jest teraz moim priorytetem.
Więcej tekstów i aktualności ze świata muzyki, kultury i nie tylko na naszej stronie.