Vince Staples to jeden z najbardziej autentycznych amerykańskich raperów. Facet z astmą, który dorastał wśród gangów i nie słuchał rapu, a teraz go nagrywa. Swój czwarty album postanowił zatytułować tak, jak się nazywa. Można się było domyślać, że czeka nas najbardziej osobisty z dotychczasowych projektów. Po części tak jest. Rezultatem tego może być też kolejna zmiana stylu.
Nowy stary Vince
Vince Staples jest zdecydowanie najbardziej płynnym albumem Vince’a Staples’a. Po nieco mocniejszych brzmieniach w stylu zachodniego wybrzeża USA na Summertime ’06 i eksperymentalnym Big Fish Theory, przyszła pora na FM!. Jest to album krótki, lecz słodki. Świetny album utrzymany w stylizacji radia z kilkoma bangerami na trackliście. Ta formuła wydaje się działać, bo zgodnie z nią wydana została najnowsza płyta. 10 utworów (tak naprawdę 8, bo 2 to tylko przerywniki), 22 minuty – tyle wystarczy według reprezentanta North Beach. Za produkcję beatów odpowiadał Kenny Beats, z którym współpracował już przy poprzednim projekcie, a który spisał się ze swojego zadania fenomenalnie. Jedną z głównych zalet tego wydania jest właśnie podkład muzyczny. Bardzo płynny, melodyjny. Również w przerywnikach słychać bardzo przyjemny akompaniament. Powiedziałbym, że sprawiedliwość oddaje tu tylko angielskie słowo smooth. Dla niektórych może być to lekkie rozczarowanie, bo Vince nie przyzwyczaił nas do tego typu brzmień. Według mnie jest to jednak bardzo udana zmiana.
Życie w North Beach
Vince w warstwie lirycznej nie zaskakuje, ale nie jest to nic złego. Po raz kolejny odnosi się do swoich doświadczeń i przeżyć związanych z miejscem zamieszkania i tamtejszą rzeczywistością, gdzie delikatnie mówiąc nie jest kolorowo. Robi to jednak w sposób bardzo umiejętny, z błyskotliwymi wersami i metaforami oraz dostarcza to za pomocą ciekawych flow. Słowa utworów kontrastują z soulową wręcz muzyką. Płytę otwierają dwa wcześniej wydane single – ARE YOU WITH THAT? i LAW OF AVERAGES. Generalnie trudno wybrać lepsze i gorsze piosenki, bo wszystkie prezentują równy, wysoki poziom i tworzą spójną całość. Po kilku odsłuchach muszę przyznać, że Vince Staples ma swój unikatowy klimat, który potrafi wprowadzić w bardzo dobry nastrój. Jeżeli miałbym podać jakieś uwagi dotyczące tego dzieła, to na pewno to, że nie nasycił mnie. Chciałbym nieco więcej materiału, kilka dodatkowych piosenek. Bądź co bądź, jest to tylko 8 piosenek, które słuchane często mogą się szybko znudzić. Vince mógłby też nieco popracować nad refrenami, które czasem pozostawiają trochę do życzenia, np. w SUNDOWN TOWN. Trzeba tu jednak pochwalić fakt, że na całym albumie jest tylko jeden gość. Fousheé doskonale odnalazła swoje miejsce w TAKE ME HOME i jej wokal zdecydowanie pozytywnie wpłynął na ten utwór.
Myśli końcowe
Tak naprawdę nie mam większych zastrzeżeń do tego albumu. Można rzec, że pasuje do niego znane stwierdzenie Veni, vidi, vici. Pojawił się i zrobił swoje. Zapewnił kilka piosenek, które na pewno znajdą się na mojej playliście. Może nie jest to projekt na miarę klasyka, nie jest przełomowy, ale zdecydowanie zasługuje na uznanie. Tak jak i artysta, który nadal nie zawiódł moich oczekiwań. Ta płyta spodobała się nawet mojej mamie, która hip-hopu na co dzień nie słucha, a to o czymś świadczy. Osobiście oceniłbym ją na 8 w skali 1-10. Polecam przesłuchanie każdemu mniejszemu i większemu fanowi rapu, lecz nie tylko.