Nie ma na świecie większej złości niż gniew nastoletniej dziewczyny. Dodajmy do tego – zranionej, poszukującej swojego miejsca w długim i szerokim świecie dziewczyny, której latom dojrzewania przyświeca światło reflektorów. Upust tej plątaninie myśli Olivia Rodrigo daje na swoim drugim studyjnym krążku – GUTS. To prawdziwa kartka z pamiętnika amerykańskiej nastolatki – znajdziemy tu gorzkie łzy, przeraźliwą wściekłość, kwaśny smak zdrady, a to wszystko przeplatane momentami ekstatycznego szaleństwa. Ten miszmasz znajduje jednak punkty styczne – niesamowitą szczerość, którą w dzisiejszym popie tak trudno znaleźć.
Jak dorosła Olivia Rodrigo
Jestem lekka jak piórko i świeża jak podmuch powietrza – śpiewa we wstępie Olivia. Delikatnym brzmieniem i odniesieniami do kultowych momentów zachodniej kultury stara się przekonać słuchacza (a może samą siebie), że jest perfekcyjną Amerykanką. Gdy akustyczne muskanie zastępuje drapieżne szarpanie strun elektrycznej gitary, bańka tego idealnego wzoru pęka. W tej naszpikowanej symbolami piosence, artystka składa pokłon Joan Didion, Lanie Del Rey, rodzinie Kennedy a także Natashy Bedingfield (tak, tej od Pocketful of Sunshine). Zgoła każdy pochodzi z innego świata, a jednak wszystkie te postaci ukształtowały dziewczynę, która wreszcie uświadamia sobie, że nie musi ścigać ideałów, które nie istnieją. Ten odważny wstęp i balansowanie pomiędzy egzaltowaną balladą, garażowym rockiem a radiowym popem z lat 2000. wyznacza ton kolejnym czterdziestu minutom.
Rodrigo to nadal powiew świeżości – a co ważniejsze – autentyczności na wymuskanej i sztucznej scenie pop. Wdarła się na scenę szturmem, można powiedzieć, że przypadkiem. Wszystko za sprawą Internetu, który oszalał na punkcie jej singla drivers licence. W przeciągu dwóch lat nie tylko wydała doceniony przez krytyków debiutancki krążek, ale też zgarnęła trzy statuetki Grammy, zaśpiewała ze swoim największym idolem – Billym Joelem – i (przede wszystkim) nauczyła się parkować równolegle, o czym śpiewała w poprzednim openingu – brutal. Choć jej życie zupełnie zmieniło bieg, Olivia pozostała tą samą nastolatką, która trzyma serce na dłoni i mierzy się z tymi samymi problemami, co miliony innych nastolatek. Wcześniej rozliczała się z bolesnym rozstaniem, dziś – nieco starsza, nieco bardziej doświadczona – walczy z wygórowanymi wymaganiami stawianymi przez resztę i próbuje odnaleźć swoje miejsce w dorosłym świecie. Nie pozostaje jednak obojętna na miłość – a raczej jej dotkliwe konsekwencje – które znów grają pierwsze skrzypce.
Dwa single – dwa światy
Pierwszym zwiastunem drugiego rozdziału w jej karierze stał się singiel vampire. Zaczyna się niewinnie – jako senna ballada, która nagle zmienia tempo. Smutek i łzy ustępują miejsca złości, którą można wykrzyczeć w rytm hipnotyzujących gitar. To opowieść o wycieńczającej relacji, w której partner wysysa całą energię niczym tytułowy wampir. Pęd tejże piosenki zmienia się tak szybko, jak zmienia się dynamika toksycznych relacji. W mgnieniu oka euforia przeradza się w żal – tak jak pianino ewoluuje w gitary.
Tych drugich nie brakuje w kolejnym singlu. Po tym rozważnym i bezpiecznym rozdaniu kart nadszedł moment na odrobinę twórczego szaleństwa. Przy akompaniamencie energicznych bębnów rozpoczyna się punk-popowy kawałek bad idea, right? Jednak to nie one są tu najważniejsze, a słowo. Tak właściwie – zabawa słowem. To ironiczny utwór wręcz naszpikowany sarkazmem, który sprawia, że słuchanie tego utworu jest po prostu dobrą zabawą. W jednym z refrenów uważne ucho wyczuje dźwięk, który można by wziąć za jeden z instrumentów. Jest to jednak krzyk Olivii, który staje się głośniejszy i głośniejszy. Tworzenie tego singla rozpoczęło się jako żart – i tą ścieżką podążono aż do samego końca. Efekt? Żartobliwy, żywy utwór, który nadaje całemu krążkowi kolorów.
Wyznaniowe ballady – kartka z pamiętnika
Momentami te barwy tracą na intensywności. Mam na myśli delikatne ballady, których warstwa muzyczna opiera się na delikatnym brzdąkaniu gitar i chórkach na bazie prostych wokaliz. Lacy to ten utwór, w którym liczy się słowo. A słowem Rodrigo operuje z niesamowitą zręcznością i sprawnością. Wymuskane wersy balansują na granicy idei i konkretnej historii. Opiewana postać jest personifikacją najskrytszych myśli o ideale. Pojawia się zatem myśl – czy chce być z tą postacią, czy raczej się nią stać. Ze zgrabnymi, trafnymi zdaniami łatwo się utożsamić, a nadal przedstawiają jej historię. Jej lęki. W podobnym tonie pozostaje ociekające melancholią making the bed. Wyznaniowy styl artystki nadaje tym utworom intymności. To jak czytanie cudzej kartki z pamiętnika – z jednej strony ekscytujące, z drugiej zaś niepokojące. W końcu poznajemy czyjeś najskrytsze sekrety. Coś, co nie jest przeznaczone cudzym oczom.
Surowa i szczera do bólu ballada opisuje bolączki życia w świetle reflektorów i to, jak spełnienie marzeń może przynieść koszmarne konsekwencje. Wystarczy tylko jeden krok w złą stronę. Apogeum egzaltacji przypada na szczery do bólu pretty isn’t pretty. Za delikatnym, przyjemnym brzmieniem ukrywa się przejmujący tekst o dążeniu do perfekcji. Perfekcji, która nigdy nie nadejdzie. Olivia ma dar do opisywania wielkich problemów w prostych słowach. Na próżno szukać tu opasłych porównań, poetyckich metafor, czy złotych ozdobników. Prostota jej tekstów stanowi jej największą siłę. To uniwersalność, która trafi do milionów nastolatków, lecz nadal odnajdziemy w niej autorski sznyt młodziutkiej wokalistki, nad którym nieustannie pracuje. Muzycznie, czasem pozostaje w tej strefie, którą dobrze znamy z SOUR. Tekstowo – wzniosła się poziom wyżej.
Jak Olivia wraca do korzeni pop-rocka
Jednak nie wszystkie utwory to melodramatyczne kawałki, którymi oczarowała publikę dwa lata wcześniej. Te najjaśniejsze, najciekawsze momenty odnajdziemy w jej muzycznych zabawach. Nie dajcie się zwieść pozorom – ballad of a homeschooled girl wcale balladą nie jest! To garażowy rock w czystej postaci. Ze wszystkimi swoimi mankamentami, głośnością i energią. Energią, która porywa do krzyczenia razem z Olivią. W podobnym tonie utrzymany jest najsilniejszy akcent GUTS. Get him back! to znów tytuł, który niekoniecznie oddaje ducha tej piosenki. To powrót do najlepszych pop-rockowych momentów lat 2000. Znów śledzimy zabawę formą i słowem, a tych gitar pozazdrościłaby jej sama Avril Lavigne. To ten rodzaj utworu, który im głośniej włączony, tym lepszy się staje. Z tego artystycznego obłędu wychodzimy jednak spokojnym tonem. Teenage dream stanowi słodko-gorzkie zakończenie, które w jakiś sposób rezonuje ze wszystkimi utworami. To spokojne wyjście wypełnione jest jednak nadzieją – a więc lepiej nie da się zakończyć tego rozdania.
Olivia Rodrigo zaprezentowała się z nieco innej strony, momentami pozostając jednak zranioną nastolatką, która przeżywa swoje pierwsze rozstanie. Blokada twórcza sprawiła, że była zmuszona nieco poeksperymentować – a te eksperymenty wyszły zaskakująco dobrze. Energiczne brzmienia ociekające młodzieńczym gniewem to gatunek, w którym jej głos błyszczy najmocniej. W balladach zaś chwali się tym, jak zręcznie operuje słowem, którym potrafi oczarować słuchacza. Balansując pomiędzy tymi dwoma gatunkami, trudno znaleźć złoty środek. Eklektyczny świat GUTS przedstawia chaos, który odnajdziemy w jej głowie. Ostatecznie to krążek poprawny – ze wszystkimi swoimi blaskami i cieniami – ale jeszcze nie przebojowy. Nie sposób go jednak traktować jako starszej siostry SOUR i niewinnego kroku, by wyjść ze swojej strefy bezpieczeństwa. Na to wyjście z niecierpliwością czekam!
Po więcej świetnych artykułów ze świata muzyki zapraszamy na stronę Radio Meteor!