Mrozu, czyli Łukasz Mróz to artysta, którego muzyczną metamorfozę możemy obserwować od 2009 roku, kiedy to ukazał się jego debiutancki album Miliony Monet. Teraz powraca z nową, jeszcze bardziej konsekwentną płytą, pokazując, że można połączyć polski hip-hop z soulowo-funkowym brzmieniem i nie przesadzić.
Rozgrzewa, nie mrozi
Mrozu już od momentu wydania swojej trzeciej płyty – Rollercoaster, pokazuje nam, że w jego żyłach płyną klimaty soulowo-funkowe. Nie inaczej dzieje się na Złotych Blokach, które to równomiernie dawkują nam porcje jakościowego popu i hip-hopu przeplatanych z rytmicznym funkiem. Album promują cztery single: „Złoto”, „Galácticos”, „Palę w oknie” oraz „Za daleko”. Wszystkie cztery utwory wpasowują się w muzyczną koncepcję krążka, mimo, że nie wszystkie są jego najmocniejszymi punktami. Zarówno utwór „Za daleko”, jak i „Galácticos” prezentują nam to co charakteryzuje muzykę Mroza. Są energiczne, taneczne i w zestawieniu z innymi singlami artysty, spójne. Dodatkowo w pierwszym z nich możemy usłyszeć płynącego na fali popularności Vito Bambino, którego obecność jest gwarantem sukcesu. Pozostałe single, a zawłaszcza otwierający płytę utwór „Złoto”, ukazują nam Mroza w bardziej zawadiackiej i retro odsłonie. Nie da się ukryć, że to właśnie one najbardziej zachęcają do dalszego przesłuchania albumu. Tak jak „Złoto” pozwala nam pomyśleć o piosenkarzu, jak o artyście z musicali lat 60 i 70., tak w utworze „Palę w oknie” Mrozu pokazał nam się zadziorny i w pełni sił swojego głosu. Wszystko to dopełniając wszystko surowym brzmieniem gitary. A to dopiero single.
Funky Town
Pisząc o tej płycie nie można nie poruszyć tematyki utworów, które się na niej znalazły. Mimo że nie jest to album koncepcyjny, Mrozu oparł tematykę całej płyty o swoje wspomnienia z okresu dorastania, a dokładnie młodości wśród blokowisk osiedli wielkich miast. Rozpoczynając od okładki, a kończąc na tym, że wszystkie utwory mają bardzo miejski klimat, idealnie pasujący do nocnych przejażdżek samochodem, można odnieść wrażenie, że artysta chciał, abyśmy poczuli się jak w „Betonowym Lesie”. To właśnie ten utwór charakteryzuje płytę najmocniej. Jest lekko tajemniczym, ale bardzo dobitnym akcentem, który wybrzmiewa i tłumaczy nam o czym są Złote Bloki. Oprócz tego możemy usłyszeć niezwykle zbuntowany i uliczny „Poligon” we współpracy z Donguralesko. Na płycie możemy usłyszeć także Jareckiego, którego gościnny występ w utworze „Nogi na stół”, sprawia, że poziom funku osiąga apogeum.
Mocne inspiracje latami 60. W pomieszaniu z wielkomiejskim stylem pozwalają nam usłyszeć, że na scenie swojej kariery Mrozu jest Danny’m Zuko. W przeciwieństwie do tego jak przedstawiali nam miasta inni artyści, miasto Łukasza Mroza jest jego królestwem. Zaś on sam jest Midasem w tej historii. Zamienił w złoto, to co każdy z nas uważał za szarą strefę krajobrazu. Ponownie ozłocił swoją karierę, trafiając na szczyty list przebojów.
Im dalej w osiedle, tym więcej chilloutu
Cztery ostatnie utwory na tej płycie to zdecydowane naciśnięcie hamulca. Funkowy początek, bardziej soulowo-bluesowy, intymny koniec. Mrozu ponownie, tak jak na poprzednich płytach, prezentuje nam utwory przepełnione romantyzmem. Nagły przeskok klimatyczny nie jest szokujący, mimo to, zdecydowanie lepiej słuchać Złotych Bloków na dwie tury. Zwolnienie tempa nie jest przypadkowe, da się odczuć podział tej miejskiej płyty na wieczorną – imprezową i nocną-nostalgiczną. Artysta ponownie pokazuje nam swoją emocjonalną stronę, śpiewając o miłości. Najbardziej wrażliwym punktem jest tu utwór „4 dni”. Oprócz bardzo intymnej, romantycznej aury góruje w nim świadome użycie głosu artysty. Ten jeden utwór przywodzi na myśl to, co zaprezentował nam już na płycie „Aura”, czyli bluesowe wyznania wrażliwego mężczyzny. W tekście istotne jest jednak nawiązanie do obecnego stanu świata, przez co brzmi to jak muzyczny wehikuł czasu, a przynajmniej jak zaproszenie do wolnego tańca.
Mimo, że płyta Złote Bloki nie jest najbardziej wyróżniającą się płytą artysty, to niewątpliwe pokazuje nam, że Mrozu to jeden z najbardziej konsekwentnych i kreatywnych artystów na polskiej scenie muzycznej, a sam krążek udowadnia nam, dlaczego był tak bardzo wyczekiwany.