Gorące, kwietniowe popołudnie. Na poznańskim Placu Wolności od kilku godzin tłoczą się spragnieni muzycznych wrażeń fani. Patrząc na ten tłum, ma się wrażenie, że na świecie istnieją tylko trzy kolory: czarny, czerwony i biały. Na ubraniach można przyuważyć paski i krzyże, które stały się nieodłącznym elementem wizerunku Mery Spolsky. Gdy zegar wybija godzinę dziewiętnastą, z głośników wybrzmienia elektroniczne intro. W rytm beatu w eter płyną pierwsze słowa: Kujonka, wariatka, suka… Po chwili ta wyliczanka przeradza się w pierwsze nuty Bigotki, a na scenie pojawia się Mery – od stóp do głów w odważnym lateksowo-skórzanym kostiumie. Tak rozpoczęła się jej EROTIK ERA.
Wszechobecna cielesność
Kiedy w latach 90. Madonna postawiła pomnik swoim seksualnym fantazjom, wzbudziła falę kontrowersji. Ociekający erotyką i sensualnością teledysk do singla Justify My Love został zablokowany w – wówczas tworzącym trendy – MTV, a artystka otarła się o zakończenie kariery przez bojkot społeczny. Dziś, cielesność nikogo nie dziwi. Zewsząd atakują nas nagie torsy, opięte prześwitującym materiałem idealne ciała i sceny, które balansują na granicy pornografii. Nieodłącznym elementem dzisiejszego popu stała się nagość – nagość, która w Polsce stanowi nadal temat tabu. Całun milczenia i strachu zrywa Mery Spolsky – jedyna w swoim rodzaju artystka, która już wcześniej udowodniła, że przeklina kulturalnie, a w swoich piosenkach lekceważy konwenanse. Tym samym, stała się pierwszą polską artystką, która z taką bezpośredniością mówi o seksie. Jednak czasem – ta bezpruderyjność wpada w nietakt.
Poliż mnie jak wolisz / tak mnie zadowolisz / A jak nie to peszek / Sama się pocieszę – słowa ociekające elektronicznym – nawet hyperpopowym beatem – zapowiadają, że nie będzie owijania w bawełnę. Maksymalistyczna, wielowarstwowa produkcja otacza słuchacza kakofonią dźwięków i efektów, tworząc ornamentalną, nieujarzmioną niczym całość. W ten sposób Mery po raz pierwszy rezygnuje z przywitania się z odbiorcami. Sakralny Dekalog Spolsky, czy rewerans w postaci Dzień Dobry Very Much, które wcześniej grały pierwsze skrzypce, wprowadzały stopniowo i delikatnie w wykreowany na albumie świat. Tym razem nie mamy przewodnika. Zostajemy rzuceni na głęboką wodę – w wir erotyki i cielesności. Wir, w którym albo przepadniemy, albo sami odnajdziemy odpowiedni kierunek.
Co poszło nie tak?
Jest to piosenka o poszukiwaniach miłości, które z biegiem lat wydają się coraz trudniejsze. Bo zaraz trzydziestka, bo presja społeczna, bo inne koleżanki już dawno się ustatkowały. Czasem stawiam sobie pytanie – „co poszło nie tak”? I szybko próbuję wrócić na ziemię powtarzając sobie, że każdy ma swoją drogę i jest inny.
Tym manifestem na dobre rozpoczęła się EROTIK ERA. Rave’owy kawałek przypominający brzmieniem imprezowe utwory z lat 2000. nie przebiera w środkach. Niekonwencjonalna budowa wyróżnia go na tle typowych singli opartych na klasycznym schemacie zwrotka – refren – zwrotka. Elektroniczne dźwięki płyną wartkim nurtem, zostawiając gdzieś na brzegu zmartwienia i oczekiwania społeczeństwa. SUKA stanowi most łączący poprzednie wcielenie Mery z jej najnowszą twarzą. Z jednej strony jest odważniej i mocniej niż zwykle, z drugiej zaś odnajdziemy klasyczne rozwiązania i zabawę słowem. Koleżanki wege, a ja rzucam mięsem to wers, który równie dobrze mógłby znaleźć się na Dekalogu. Na zupełną przemianę przyjdzie jeszcze czas. Z rave’owego, zatłoczonego parkietu Mery biegnie prosto przed ołtarz.
Niech to nie mija!
Brudna, mroczna SUKA stoi w kontrze do MARII PRZED OŁTARZEM. Skórzany kombinezon zmienił się w strój waginy a nieprzenikniona czerń w jaskrawy róż. To ten najprzystępniejszy, najgrzeczniejszy akcent na albumie. Popowa kompozycja (z kilkoma odważnymi elementami) świetnie odnalazłaby się w stacjach radiowych. Hipnotyzujący podkład zostaje w myślach na godziny. Trudno wyrzucić z głowy elektryzujący refren, czy porywający bridge: Ave Maria / Niech to nie mija! Mając jednak porównanie z wersją na żywo, nie sposób nie powiedzieć o MARII, że produkcyjnie wypada nieco płasko i jednotorowo. Wersja live uderza z podwójną mocą – szkoda, że w tej studyjnej zabrakło nieco pazura.
Ostatnią zapowiedzią EROTIK ERY był singiel POLSKIE CHŁOPAKY. Singiel, który stanowi swego rodzaju oczko puszczone w stronę kolegów Mery po fachu. Płytki, powtarzalny refren sprawia wrażenie, jakby był to utwór skrojony pod TikToka, który stał się machiną promującą krótkie fragmenty piosenek. Osobiście, nie kupuję tej banalności. Szczególnie dlatego, że Mery wielokrotnie udowodniła, że stać ją na wiele więcej niż tekst: Problem mam taki / Jaki? / Lubię polskie chłopaky.
Mroczne beaty EROTIK ERY
Im dalej w las, tym większe czekają nas wrażenia. SKORPION ze swoją klubową otoczką pasowałby do najlepszej house’owej imprezy. Muzycznie, to prawdziwy majstersztyk. Producent albumu – niezastąpiony NoEchoes – wykonał kawał dobrej roboty. Niestety, jest to utwór bardzo nierówny. Zwrotki nie wyróżniają się niczym szczególnym, za to refren sprawia, że chce się więcej i więcej. Samo outro piosenki to dowód na to, że nikt na polskiej scenie nie ma tak poprawnej dykcji jak Mery. W podobnym tonie pozostaje DISKO IN MY PUSSY. Elektryzujący beat i efekty nałożone na wokal sprawiają, że piosenka ta brzmi jak ze snu. Szczególnie instrumentalny break, który przenosi myślami na imprezowy parkiet. Gdyby tylko tekst był bardziej angażujący… Na prowadzenie wysuwa się LATEKS. Synth-popowy utwór, który opiewa miłość do samego siebie. Mroczne syntezatory hipnotyzują z taką mocą, jakiej nie ma żadna inna piosenka.
Mimo że tytułowy utwór znajduje się bliżej finału, niż startu albumu – nie da się do niego mentalnie przygotować. To ten najbardziej wyuzdany, skandaliczny moment albumu. Kiedy nie chcesz mi włożyć / Serce mi zdycha / Lubię twój dotyk / Serce nie pika. Jeszcze nigdy nie było tak dosadnie, tak bezpośrednio. Nasuwa się zatem pytanie: czy to dalej sensualność i erotyka, czy już pewien rodzaj pornografii? Przez cały album Mery balansuje na linii dobrego smaku, którą bardzo łatwo przekroczyć. Prowokatorskie wersy wywołują na twarzy grymas niechęci, niżeli skinięcie aprobaty i zachwytu.
Mocny finisz EROTIK ERY
Mocny start EROTIK ERY zwiastuje również mocny finisz. Wypełniony gniewem i frustracją utwór SMUTASY I KUTASY emanuje negatywnymi emocjami. Oczyszczające zakończenie płyty to po raz kolejny manifest niezależności i nieliczenia się ze zdaniem innych. Tym samym, zamykający wers: Walę prosto w samo sedno / I to jest prawdziwe piękno stanowi klamrę i częściowo oddaje ducha całego albumu. Częściowo – bo tylko w połowie. Faktycznie, Mery nie przebiera w środkach i nie potrzebuje eufemizmów. Na próżno szukać tu półsłówek i niedopowiedzeń. Nie znajdziemy tu też pięknych metafor, czy odcieni szarości. Artystka serwuje czarno-białą, erotyczną rzeczywistość na tacy.
Z wielkim trudem przychodzi mi podsumowanie tej płyty. Przede wszystkim, Mery należą się ogromne brawa za odwagę. Za to, że nie boi się iść pod prąd i doprowadziła do końca tak naszpikowany kontrowersjami projekt. Z drugiej zaś, kompletnie nie kupuję konceptu pisania o sensualności wprost. Wówczas wspomniana wcześniej sensualność zostaje wyprana ze swojego „sensu”. Pozostaje jedynie „seksualność” – i tak już wszechobecna.
To, co zawsze najbardziej doceniałem w twórczości Mery to ironiczne, rezolutne teksty oraz jej sposób zabawy słowem. Nowatorskie rozwiązania, gry słowne i bycie krok przed innymi polskimi tekściarzami odeszły w zapomnienie. Nowych piosenek nie sposób odczytywać i analizować – zwyczajnie dlatego, że pozbawione są drugiego dna. Po tak udanych projektach jak solowe krążki i audiobook, EROTIK ERA jest dla mnie regresem artystycznym w twórczości Mery. Nierównym projektem, który mimo wszystko ma w sobie więcej „koszmarków”, niż faktycznie mocnych akcentów. Czy to budowanie kontrowersji dla czystej kontrowersji, czy faktyczne wyrażanie samej siebie? Na to pytanie odpowiedzcie sobie sami.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki, zapraszamy tutaj: https://meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/