Pedro Almodóvar jest uznawany za mistrza melodramatu, a jedną z charakterystycznych cech jego twórczości są silne kobiece postacie w rolach głównych. Dokładnie tak można by opisać jego najnowszy film „Matki równoległe”. Trzeba jednak przyznać, że coraz bliżej mu do dramatu, który momentami zahacza o kino dokumentalne.
Matki, czyli kto?
W nowym dziele Almodóvara nie mogło zabraknąć jego wieloletniej muzy, którą jest oczywiście Penélope Cruz. Gra ona postać Janis, która świadomie decyduje się na samotne macierzyństwo z myślą o tykającym zegarze biologicznym. Drugą z tytułowych matek jest Milena Smith, wcielająca się w postać Any. Aktorka dopiero rozpoczyna swoją przygodę w pracy z Pedro. Patrząc na fabułę filmu, takie połączenie nie wydaje się przypadkowe. Młodość i doświadczenie, pamięć i beztroska splatają się w nim bowiem w niezwykle interesującą opowieść.
Jednak główne bohaterki to nie jedyne matki, jakie poznamy podczas seansu. Teresa, matka Any, nie jest przykładną rodzicielką. Jak sama przyznaje, nie ma instynktu i zupełnie nie odnajduje się w tej roli. Matka Janis jest natomiast przedstawiona jako wolny duch, którego macierzyństwo nie było w stanie spętać czy okiełznać.
Kolor, słowo i dźwięk
Osoby, które po raz pierwszy zetknął się z twórczością Almodóvara, mogą poczuć się nieco zbite z tropu. W „Madres Paralelas” można bowiem zobaczyć wszystkie tak charakterystyczne dla niego elementy. Mamy zatem niemalże przeładowaną barwami scenografię i stroje, z jednoczesnym ograniczeniem do kilku scenografii, które są tłem dla toczącej się akcji. Czerwień to jeden z przewodnich kolorów w filmach hiszpańskiego mistrza, w przypadku najnowszego filmu pojawia się już na promującym go plakacie.
Jaskrawe tło pięknie kontrastuje z długimi i sprawiającymi wrażenie niezwykłej stateczności dialogami. Długie rozmowy, na których opiera się fabuła, to zdecydowanie element, który nie każdemu przypadnie do gustu. W zestawieniu z feerią barw mogą wręcz sprawiać wrażenie mało realistycznych czy wręcz przesadzonych.
Przygotujcie się również, że muzyka nie zagra tutaj pierwszoplanowej roli. Cudowne kompozycje Alberto Iglesiasa zdecydowanie zasługują na oskarową nominację, którą zdobyły. Jednocześnie jednak podążają za toczącą się akcją, a nie ją prowadzą. Można powiedzieć, że fabuła i muzyka splatają się w spójny taniec, tworząc niepowtarzalny nastrój.
Wojna, która trwa
Pedro Almodóvar po raz pierwszy w swojej twórczości postanowił pochylić się nad polityką oraz trudną historią Hiszpanii. W poprzednich produkcjach umyślnie starał się unikać tematu dyktatury Franco, która odbiła się głębokim piętnem na wielu hiszpańskich rodzinach.
„Matki równoległe” to film, który mówi nie tylko o macierzyństwie. To głównie dzieło o prawdzie. Rozumianej jednak tak szeroko, że wkracza na grunt prawdy historycznej. Fabuła ciągle krąży wokół odkrywania i demaskowania kłamstw. Dotyczą one zarówno aktualnych sytuacji, z jakimi mierzą się bohaterki, jak i wydarzeń, w których nawet bezpośrednio nie uczestniczyły. Dlatego że w tle wciąż majaczy zarysowany na początku filmu temat odkopania grobu pradziadka Janis.
Nie jest to jednak pojedynczy pochówek, a masowa nieoznakowana mogiła z początku wojny domowej poprzedzającej dyktaturę Franco. Co fascynujące okazuje się, że jest to miejsce nigdy wcześniej nieprzebadane archeologicznie. Jednocześnie jednak zna je każdy mieszkaniec wioski, a każda rodzina kultywuje pamięć o pogrzebanych w niej przodkach.
Mocno odbija się tutaj teza wojny nigdy niezakończonej. Ponieważ ta walka wciąż trwa w ludziach, którzy w jej czasie żyli lub wyrośli na opowieściach o niej. Jednocześnie Almodóvar pięknie pokazuje dysonans między pokoleniami i ich spojrzeniem na przeszłość oraz historię.
Dlaczego „Matki równoległe”?
Czasem ma się ochotę wyjść do kina na lekki i zwyczajnie przyjemny film. Jeśli taki właśnie macie plan to zdecydowanie odłóżcie wypad na nowy film Pedro Almodóvara na inną okazję. Jak większość jego dzieł jest to bowiem produkcja, z której wyjdziecie z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Nic nie zostaje podane na przysłowiowej tacy, a po seansie głowa jest pełna przemyśleń.
Nie jest to produkcja, którą łatwo zaszufladkować. Czy to film o pomyłce, która potrafi zdeterminować dalsze życie? Zdecydowanie. Czy fabuła opowiada o dążeniu do celu i realizowaniu go? Owszem. Posiada wątek rodzicielskiej miłości, ale także jej braku? Tak. Mówi o poszukiwanie siebie i swojej tożsamości? Jak najbardziej. Mogłabym tak wymieniać całkiem długo, jednak nie o to tutaj chodzi. Podejrzewam, że każdy widz odbierze ten film nieco inaczej. Co innego zwróci jego uwagę, zupełnie inne aspekty będą dla niego kluczowe.
Oczywiście mamy przewodnią historię, którą jest nieco abstrakcyjna historia dwóch matek – Any i Janis, których losy splatają się w dosyć pokrętny sposób. Jednak ilość wątków pobocznych, jakie serwuje widzom hiszpański reżyser, daje ogromne pole do przemyśleń.
Czy to dobry film? Moim zdaniem zdecydowanie tak. Czy ma swoje minusy? A jakże! Choć znów, nie dla każdego będą to jednakowe aspekty. Czy warto wybrać się na „Matki równoległe” do kina? Owszem, choćby z ciekawości i żeby samemu wyrobić sobie zdanie. Być może to będzie miłość od pierwszego wejrzenia, która sprawi, że zaczniecie pochłaniać filmy Almodóvara. Może się też zdarzyć, że zupełnie do was nie przemówi. Zdecydowanie jest to warte sprawdzenia!
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj ->meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/