John Legend powraca ze swoim dziewiątym albumem, który jednocześnie jest jego najdłuższym krążkiem w karierze. Czy za sprawą LEGEND piosenkarz faktycznie stanie się legendą?
John Legend i początki
Myślę, że większość z was zna Johna Legend z kultowego już kawałka All of Me, który wyniósł go na szczyt w 2013 roku. Piosenkarz ma na swoim koncie dużo więcej hitów m.in. Love me now z Darkness and Light czy Bigger Love z albumu o tym samym tytule. John to bardzo aktywny artysta i w tym roku wydał już swój dziewiąty album, który jednocześnie jest jego najdłuższym krążkiem w karierze. A jak dobrze wiemy – długie płyty zazwyczaj nie są udane. Jak jest w jego przypadku i czy za sprawą albumu LEGEND faktycznie stanie się legendą? Zdecydowanie skradnie serca fanów jazzu, funku i rapowych kolaboracji!
LEGEND
LEGEND to w gruncie rzeczy dwie płyty po dwanaście piosenek. I spróbuję właśnie tak je potraktować – jak dwa osobne dzieła. Moje podejście jest motywowanie również tym, że już na pierwszy rzut oka widać, że tylko nieliczni dotarli do drugiej części albumu. Albo porostu nie dotrwali. Myślę, że dużo osób się ze mną zgody, że wydawanie tak długiego projektu w czasach, w których piosenki czasami nie maja nawet dwóch minut, to zwykłe szaleństwo.
Moje podejście okazuje się słuszne, jeśli jednak uda nam się przesłuchać całości dzieła. Część pierwsza albumu LEGEND, czyli od piosenki Rounds do piosenki All she wanna do (feat. Saweetie) to pewnego rodzaju eksperyment. Natomiast część druga – od piosenki Memories do piosenki Home – to już typowe wcielenie Johna Legend, które dobrze znamy.
Część pierwsza
Pierwsze dwanaście utworów na albumie to kompozycje z pogranicza jazzu czy funku. Jest to również najbardziej kolaboracyjna część krążka. Goście są idealnie dobrani do klimatu, który stworzył artysta. Również między innymi dzięki temu, kawałki wydają się weselsze od tych z drugiej części. Sami artyści, którzy pojawiają się na albumie już powinni sugerować jego charakter, a mamy tu np. Jazmine Sullivan czy Jhene Aiko.
Ta część albumu jest pewnym eksperymentem, w którym John pokazuje słuchaczom coś, czego wcześniej u niego nie słyszeli. Dobrym przykładem na tego typu utwór jest Dope (feat. JID). Przez dobór artystów i pewną elastyczność piosenkarza, odbiorcy są w stanie kupić tego typu kompozycje. Moim faworytem zdecydowanie jest najnowszy singiel z LEGEND, czyli kawałek All she wanna do. Występuje on w dwóch wersjach – osobiście lubię obie. Ta druga, czyli z udziałem Saweetie trochę przypomina mi jej współpracę z Doją Cat i kawałek Kiss me more. Uważam, że All she wanna do mógłby zająć jego miejsce na radiowych playlistach!
Część druga
Jeśli komuś jednak nie przypasuje wesoła, funkowo-jazzowa wersja Johna Legend, to zapraszam do przesłuchania drugiej części albumu. Tutaj John popisuje się swoim głosem, śpiewa nostalgiczne piosenki i gra na pianinie. Czyli wszystko to, za co go pokochaliśmy. Tutaj również znajdziemy idealnie dobrane kolaboracje. A jedną z piękniejszych piosenek jest Speak In Tongues z Jadą Kingdom. Moim faworytem okazała się kompozycja Nervous.
Dwie twarze
To, co zrobił John Legend wydając album LEGEND przypomina mi to, co zrobił Taco Hemingway wydając Jarmark oraz Europę. Czyli – jedna płyta dla was – jedna płyta dla mnie. I to właśnie emanuje z najnowszego projektu Johna. Jeśli podzielimy LEGEND na dwa osobne albumy to powstaną nam dwie przepięknie skomponowane płyty, które w swojej strukturze są spójne. Tak, jak wspomniałam wcześniej – część ludzi nawet nie dotarła do drugiej części albumu.
Moją receptą jest słuchanie tego krążka w zależności od humoru. Jeśli mamy dobry dzień i chcemy posłuchać czegoś żywszego, to z pewnością sprawdzi się pierwsza część LEGEND. Jeśli jednak mamy ochotę na coś nostalgicznego to zostaje nam druga część. Obie są równe, nie odstają od siebie poziomem przygotowania. Widać, że artysta włożył w stworzenie tego krążka całego siebie. LEGEND to album, na którym wychodzą na jaw dwie całkiem różne od siebie twarze Johna Legend i obie są interesujące.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/