Halsey to artystka niezwykle silna i stale prąca do przodu. Dowody na to występują zarówno w jej muzyce jak i życiu prywatnym. W ciągu kilkuletniej kariery udowodniła, że jej umiejętności muzyczno-kompozytorskie zasługują na czołówki list przebojów zarówno w radiach jak i sercach słuchaczy. Już ubiegłoroczny album Manic zachwycił krytyków i pomógł zdobyć nową publikę. Czy tak samo sprawdzi się, pisany w wyjątkowym dla Halsey czasie ciąży, If I Can’t Have Love, I Want Power?
Halsey obrazem kobiecej siły
Biografia artysty najczęściej jest kluczem w zrozumieniu i podkreśleniu jego twórczości. If I Can’t Have Love, I Want Power to idealny moment żeby bliżej poznać Halsey. Wiele można o nim powiedzieć, ale przede wszystkim jest to album o kobiecej sile. I to właśnie taką sylwetkę prezentuje Halsey. Wczytując się w słowa z dawnych wywiadów i utworów, układa nam się całość, która tłumaczy dużą część tego, czego słuchamy.
Halsey otwarcie przyznała się do próby samobójczej w wieku 17 lat. Później zaczęła brać aktywny udział w kampanii uświadamiającej problemy ze zdrowiem psychicznym. W niedalekiej przyszłości wygłosiła swój wiersz podczas Marszu Kobiet, w którym poruszyła historiami o nadużyciach seksualnych doświadczanych przez kobiety, w tym również przez siebie. Otwarcie przyznała się także do choroby afektywnej dwubiegunowej i endometriozy. Bez wstydu mówi o swoich dolegliwościach i przeżyciach, a na celu ma przede wszystkim uświadamiać i przestrzegać. Podzieliła się również historią niespodziewanej ciąży i poronienia, które miało miejsce kilka lat temu. Halsey jest aktywną feministką i aktywistką.
If I Can’t Have Love, I Want Power
Czwarty album Halsey został wydany przez Capitol Records. Za jego produkcję odpowiadają Trent Reznor i Atticus Ross, dobrze znani z zespołu Nine Inch Nails i tworzenia ścieżek dźwiękowych do filmów. Ich soundtracki można było usłyszeć m. in. w Zaginionej dziewczynie, Dziewczynie z tatuażem czy oscarowym Co w duszy gra. Okładkę tworzy fotografia Lukasa Garrido, inspirowana fragmentem Dyptyku z Melun, przedstawiającego Maryję z dzieckiem. Premierze albumu towarzyszył godzinny film pod tym samym tytułem, wyświetlany w wybranych miastach Stanów Zjednoczonych. Odpowiadał za niego Colin Tilley, z którym Halsey współpracowała już na planie kilku teledysków. Łącznie składa się na niego trzynaście utworów, trwających przeszło 40 minut.
Otwierające The Tradition wprowadza zimny, renesansowy klimat, na którym wyraźnie zależało Halsey. Kluczowym elementem jest tu pianino, którego efekt pogłębiają dodatkowe głosy w tle. Tematem zwrotek stają się historia kobiety traktowanej jak przedmiot i tak samo sprzedawanej i kupowanej. Refreny okazują się krzykiem w jej kierunku, każą jej walczyć o swoje i ocierać łzy. Bohaterka jednocześnie ukazuje swoją kruchość i siłę. Istnieją teorie, że utwór jest metaforą sławy.
Kolejne Bells in Santa Fe to zapadająca w pamięć elektroniczna ballada z krótkim refrenem i analogiami do Jezusa. W skrócie, wszystko jest krótkotrwałe i niełatwo o dobre zakończenie. Już w kolejnym Easier than Lying Halsey uwalnia swoją bardziej punkową stronę. Szybko pulsująca i rytmiczna perkusja przypomina brzmieniem o utworach producenckiego duetu i kojarzy się momentami z dawnymi singlami Avril. Jak sama przyznała w jednej z wypowiedzi, utwór ma w sobie gniew skierowany w ludzi, którzy stwierdzili, że nie odpowiada im osoba, w którą sami cię zamienili.
Halsey pomiędzy brzmieniami
Czwarte pojawia się Lilith, które swoim tytułem skłania się mocno w stronę religii. W wierzeniach Lilith jest zarówno porywaczką dzieci, pierwszą żoną Adama jak i zagrożeniem dla kobiet w ciąży. Sam utwór jest jednym z mniej zapadających w pamięć. Girl is a Gun to z kolei drum’n’bassowa podróż, której celem jest prowadzić na parkiety, a You asked for this to poprockowa ballada o obwinianiu samego siebie i braniu życia we własne ręce. Darling pozwala w końcu złapać głębszy oddech i swoim spokojnym, folkowym brzmieniem tworzy pełną miłości kołysankę na trudne chwile.
Najbardziej przepełnione emocjami okazuje się być 1121, które prezentuje nam Halsey w najczystszym i najszczerszym wydaniu. To dosłowne odniesienie do 21 listopada, czyli dnia, w którym dowiedziała się o swojej ciąży. Strach towarzyszący odpowiedzialności za innego człowieka, ogrom siły i miłości, to wszystko towarzyszyło Halsey w tym okresie i przyczyniło się do powstania kolejnego dziecka – If I Can’t Have Love, I Want Power.
W kawałku honey towarzyszy nam nie tylko znowu szybsze tempo i więcej energii, ale także sam Dave Grohl odpowiedzialny za perkusję. Poprockowe brzmienia uzupełniają tekst o kobiecie słodkiej jak miód, która namieszała w jej życiu. Uparci stwierdzą, że każdy album Halsey musi posiadać swój bisexual anthem, i honey to zdecydowanie jeden z tych utworów.
She got the power
Whispers to zdecydowanie jeden z najlepszych momentów na całym albumie, chwilami dający mi vibe Jessie Reyez. Opowiada o trudach problemów emocjonalnych i chorób psychicznych oddziałujących na relacje międzyludzkie. Uczucie pustki i głosy towarzyszące codzienności wkradają się, budują mury zamiast mostów i nie pozwalają normalnie funkcjonować. Szept odgrywa tu kluczową rolę i dzięki temu Whispers okazuje się być jednym z najlepiej brzmiących utworów.
I’m not a woman, I’m a god odzwierciedla dwubiegunową naturę Halsey i przeskakuje z lirycznej skrajności w skrajność. Towarzyszy mu elektroniczny beat i stopniowe budowanie napięcia. Zaciekawia nie tylko brzmieniem, ale też tekstem.
Przedostatnie już, The Lighthouse znów emanuje rytmicznym klimatem Nine Inch Nails. W tle możemy usłyszeć nawet fragment wyśpiewywany przez samego Reznora. Utwór powstał w oparciu o legendy o syrenach uwodzących marynarzy, aby sprowadzić na nich śmierć.
Album zamyka Ya’aburnee, w tłumaczeniu oznaczające „pochowaj mnie”. Track odzwierciedla strach przed śmiercią drugiej osoby, tu dziecka albo partnera. Halsey wolałaby umrzeć pierwsza niż musieć zmierzyć się ze stratą i żyć bez najbliższych. Wszystko w otoczeniu delikatnej muzyki i pobrzękiwań brzmi dużo spokojniej i radośniej niż można było oczekiwać.
Dzięki If I Can’t Have Love, I Want Power Halsey po raz kolejny udowadnia wielowymiarowe zdolności. Ze spokojem udało jej się utrzymać poziom znany z Manic i zadowolić bardziej wymagających fanów. Z równie dużą pewnością mogę nazwać ten album jednym z najciekawszych w tym roku. A to wszystko bez wspominania o dopracowanej i pięknej warstwie wizualnej, która mu towarzyszy.