„Demon Slayer” to jedna z najgłośniejszych marek na japońskim rynku mangi i anime ostatnich lat. Kinowa kontynuacja zmagań Tanjirou i spółki okazała się wielkim hitem również poza krajem kwitnącej wiśni. Między innymi w Stanach Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii. W końcu, po dwóch latach oczekiwania, ta produkcja pojawi się również na ekranach polskich kin. Czy warto wsiąść do tego pociągu, w którym panują demony, nawet bez znajomości oryginalnego serialu anime?
Akcja filmu rozgrywa się zaraz po zakończeniu pierwszego sezonu „Demon Slayera”. Po tym, jak Tanjirou wraz ze swoją siostrą Nezuko oraz Inosuke i Zenitsu ukończyli trening rehabilitacyjny, otrzymują kolejną misję od korpusu zabójców demonów. Tym razem mają dołączyć do Rengoku — filara ognia i najlepszego wojownika w całej organizacji. Mężczyzna jest na tropie demona, który porywa pasażerów pociągu. Młodzi adepci machania kataną mają mu w tym pomóc. Zadanie jednak nie jest takie proste, jakie się wydaje, a zabójcy demonów wpadają w nietypową pułapkę zastawioną na nich przez demona wyższej rangi.
Fabuła wywołuje we mnie ambiwalentne odczucia. Z jednej strony nie hamuje ona niepotrzebnie akcji, a sceny ekspozycji są sprowadzone do minimum. Skupiamy się tutaj cały czas na akcji. Z drugiej strony osoby niezaznajomione z oryginalnym serialem mogą mieć problem, jeśli chodzi o wskoczenie do tego świata, pomimo wyjaśnienia kilku istotnych kwestii w trakcie seansu. Dlatego jednak zalecam seans osobom, które pierwszy sezon „Demon Slayera” mają już za sobą, bo to one najwięcej wyciągną z kinowego seansu.
Demony oraz wojownicy dostają, poza tym jednak dość czasu ekranowego. Szczególnie ci drudzy zostają interesująco podbudowani w scenach snu, gdzie muszą się zmagać ze swoimi koszmarami. Jest to bardzo dobry zabieg, który wspiera rozwój bohaterów poprzez wydarzenia na ekranie, a nie tylko puste dialogi.
Jedzie pociąg z daleka…
Film kontynuuje rozwój głównych bohaterów zapoczątkowany w serialu z 2019 roku. W większości jednak mamy do czynienia z tymi samymi archetypami co w pierwszym sezonie. Tanjirou to nadal pracowity młody zabójca demonów, który stale chce się uczyć i rozwijać. Rengoku do dla niego idealny nauczyciel, którego podziwia na wielu płaszczyznach. W krytycznych chwilach daje z siebie wszystko i pokonuje swoje kolejne granice. Postać ciekawie ukazuje, ile daje samorozwój i że warto na niego postawić dla osiągnięcia swoich celów.
Inosuke oraz Zenitsu również niewiele różnią się od tego co zobaczyliśmy w serialu. To duo niezmiennie drażni się wzajemnie w każdym możliwym momencie. Poza tym jednak nadal najciekawiej z tej dwójki prezentuje się wojownik z łbem dzika na głowie, ponieważ jego prymitywne spojrzenie na świat jest bardzo specyficzne. Bawi, kiedy na przykład pierwszy raz widzi on pociąg, który nazywa „stalową bestią” i zastanawia się czemu ludzie dobrowolnie wchodzą do jego wnętrza. Zenitsu też ma swoje momenty w filmie, jednak jest ich zdecydowanie mniej niż Tanjirou czy Inosuke, co niestety działa zdecydowanie na niekorzyść tej postaci.
Do bardziej rozbudowanych postaci można zaliczyć jeszcze Filara Ognia, czyli Rengoku. Zaraz obok młodego Kamado jest to drugi główny bohater w filmie. Fabuła skupia się na jego nie zawsze łatwej przeszłości oraz wytrwałości. Doprowadziła go do perfekcyjnego opanowania stylu oddechu. Ten zabieg to zdecydowanie strzał w dziesiątkę. Stanowi do dobrą przeciwwagę do wcześniej wymienionej trójcy i pokazuje kim mogą się stać w miarę rozwoju.
…na demony nie czeka
Oprawa graficzna produkcji to zdecydowanie jej najlepszy aspekt. Wręcz znak rozpoznawczy dzieła studia Ufotable. Akcję ogląda się bardzo przyjemnie, a w dodatku jest ona bardzo efektowna. To zdecydowanie trzeba zobaczyć na wielkim, kinowym ekranie. Kolory są przepiękne, a wiele kadrów można by wydrukować i bez żadnego wstydu powiesić na ścianie w pokoju. Szczególnie mam tutaj na myśli finałową walkę, która powoduje opad szczęki u widza. To zdecydowanie najlepszy wizualnie fragment tej produkcji. Jeśli do czegoś można się przyczepić w tym filmie to do fragmentów animacji 3D w walkach z demonami. Te dziwne macki niezbyt mi się podobają i psują wizualny odbiór „Demon Slayera”. Po prostu kłócą się bardzo z fenomenalną oprawą graficzną, którą zafundowało studio.
Muzyka to typowa ścieżka dźwiękowa dla tego typu produkcji anime. Świetnie podbija emocje u widza, czy to w scenach walki czy tych bardziej intymnych. Nie jest to niestety nic nadzwyczajnego i brakuje utworu, który wpadałby w ucho niczym opening do pierwszego sezonu „Demon Slayera”.
Ostatnia stacja?
„Demon Slayer: Mugen Train” to film, który z pewnością warto zobaczyć na wielkim ekranie. Nawet jeśli nie jest się fanem japońskiej animacji. Studio Ufatable wykonało po raz kolejny kawał dobrej roboty i zaserwowało oglądającym niezykłe widowisko. Postacie rzucone w wir akcji da się polubić oraz miejscami nawet utożsamiać sie z nimi, co działa pozytywnie w kontekście produkcji. Jedyny mankament jaki to fabuła oraz fakt, że jest to część większej całości, a nie samodzielna produkcja. Może to być problemem dla nowych widzów, którzy chcieliby wskoczyć do tego wspaniałego wizualnie świata. Jednak, przymykając ocko na te niedociągnięcia, kinowy Zabójca Demonów jest wart obejrzenia na dużym ekranie.
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura