Fenriz Ty stary draniu, znowu to zrobiłeś…
Na samym początku muszę przyznać, że nie śledziłem zbyt mocno działań Darkthrone po wypuszczeniu już niemalże ikonicznego Transilvanian Hunger. Zawsze byłem twardym zwolennikiem ich rówieśników czyli Mayhem oraz Burzum, którym poświęcałem nieco więcej mojej uwagi. Jednak postać Fenriza oraz Nocturno Oculto są mi znane i darzone przeze mnie niesamowitym szacunkiem za to, co wnieśli do nurtu black metalowego. Nie zamierzam wam nawet ściemniać, że znam wydawnictwa, które pojawiały się po 1995 – tak niestety nie jest. Dlatego dziwnym dla mnie zjawiskiem okazał się być fakt, że dałem się przyciągnąć najnowszemu albumowi tego zespołu. Dlaczego? Sam do końca nie znam odpowiedzi na to pytanie. Być może to tęsknota za prawdziwym norweskim brzmieniem, które gdzieś tam niestety uciekło po śmierci Deada i Euronymousa? Może to chęć ucieczki przed mainstreamem? Absolutnie nie wiem i mam nadzieję, że dowiem się tego razem z wami podczas pisania tego tekstu.
Darkthrone powraca
Premiera albumu przypadła na 31 maja. Tego dnia black metal przeszedł chyba pewnego rodzaju renesans. Pierwsze riffy I Muffle Your Inner Choir spowodowały ciarki na moim karku, a zdarza mi się to wyjątkowo rzadko. Pół-growl Fenriza jak zwykle idealnie składał się z potężnymi gitarami. W samym kawałku bardzo dokładnie dało się usłyszeć inspiracje takimi kapelami jak Celtic Frost. Nawet nie wiecie jak bardzo mnie to ucieszyło, bo przenieśliśmy się w czasie do okresu A Blaze in Northern Sky. Mimo, że kapela dość mocno odeszła od swoich początków, dalej potrafi wzbudzić atmosferę niepokoju poprzez świetnie napisane riffy oraz genialne teksty. Jednak pierwszy kawałek okazał się być dopiero preludium naprawdę świetnie skomponowanego albumu. Następnym utworem okazał się być The Hardship of The Scots i tutaj zaczęły się moje obawy.
Nie oceniaj książki po okładce
Gdy usłyszałem początek utworu musiałem zerknąć na Spotify czy czasem nie włączyła mi się jakaś przypadkowa playlista. To co usłyszałem całkowicie nie pasowało brzmieniem do moich oczekiwań. Jeżeli miałbym przypisać ten riff jakiejś kapeli to kto wie, czy nie byłoby to Judas Priest. Jednak w 3 minucie nastąpiło olśnienie – po całkowitym wyciszeniu pierwszej części utworu nastąpiła zmiana i zostałem w końcu obdarzeni tym na co czekałem i myślałem, że nie może być lepiej. Nawet nie jesteście w stanie stwierdzić jak bardzo się myliłem. W późniejszej części utworu rozpoczął się chyba najlepszy temat gitarowy jaki usłyszałem w black metalu przez ostatnie 5 lat. Koniecznie zostawiam wam link do tego kawałka, abyście mogli sami sprawdzić o czym mówię. Jeżeli jesteście fanami cięższego brzmienia, to musicie wysłuchać go do końca. Od dobrych dwóch godzin miałem go na ciągłym powtórzeniu.
Kolejnym utworem na krążku okazał się być Old Star. Sam początek jest dość mocno melancholijny, przez co naprawdę całkiem nieźle buduje napięcie. Swoją drogą Old Star to najkrótsza kompozycja zawarta na albumie. Muszę przyznać, że kawałek ten niesamowicie błyszczy pod względem lirycznym, choć trochę odstaje w pozostałych aspektach. Tylko nie odbierzcie mnie źle, w żaden sposób nie mówię, że jest zły, po prostu jest inny niż reszta albumu. Co innego mogę powiedzieć o Alp Man, który jest niesamowicie dobrym utworem pod względem technicznym. Na samym początku dostajemy w twarz naprawdę mięsistym riffem, który przypomina początkowe lata działalności takich kapel jak Venom, bądź Candlemass. Klimat tak gęsty, że niemalże można przecinać go maczetą, Człowiek z Alp po prostu bardzo pozytywnie mnie zaskoczył.
Black z krwi i kości
Moim fawrorytem na krążku okazał się być Duke of Gloat. Po pierwszych nutach możemy się przenieść do mroźnej Norwegii lat 90, gdzie druga fala black metalu rozwijała się w najlepsze. Nie mamy tutaj do czynienia z żadnym przemieszaniem gatunkowym jak to miało miejsce na poprzednich pozycjach. Tutaj od samego początku wiemy co nas czeka. Wspomnieniami przeniosłem się do czasów dzieciaka, który po raz pierwszy usłyszał na kasecie Freezing Moon. Kompozycja doskonale przemyślana, pełna świetnie napisanych gitar oraz z genialnym tekstem. Z pełnym spokojem mogę stwierdzić po tym kawałku, że ten gatunek żyje i ma się dobrze.
Wszystko co dobre w końcu musi się skończyć. Darkthrone na sam koniec zostawił nam utwór Key Is Inside The Wall. Początek okazał się niesamowicie obiecujący, ponieważ oferuje nam bardzo ciężki i mroczny motyw gitarowy, który bardzo długo zostaje w głowie (potwierdzone), jednak w przypadku tego utworu duch całości gdzieś delikatnie ginie. Jest usilnie przykrywany nurtami charakterystycznymi dla innych gatunków, ale czy taki zabieg jest czymś złym? Nie powiedziałbym, ponieważ bardzo często muzyka metalowa cierpi na brak świeżości w swoich coraz to nowszych wydawnictwach. Widać, że Fenriz wraz z Nocturno starają się wyciągnąć ze swojego gatunku coś więcej niż dotychczas. Takie działania powinno się doceniać, ponieważ dzięki nim nurt, który przez wielu jest uważany za przestarzały cały czas może wyciągnąć swojego asa z rękawa.
Darkthrone odrodzony
Czy Darkthrone spełniło oczekiwania fanów swoim najnowszym albumem? Ze spokojem ducha mogę stwierdzić, że tak. Zapewnili nam niesamowitą podróż składającą się z 6 kompletnych historii, których słucha się z wielką przyjemnością. Jedynym moim problemem jest pewna nierówność. Niektóre utwory ewidentnie wybijają się przed szereg jak to miało miejsce z Duke of Gloats i The Hardship of The Scots. Odnoszę wrażenie, że twórcy cały czas czegoś szukają. Może inspiracji oraz formy w jakiej chcą wydawać swoje utwory? Jednak jeśli podczas tego poszukiwania będziemy dostawać takie albumy jak Old Star, to ja to kupuję w stu procentach.