Gdy przypominam sobie trasę „Helsinek” wydaje się, że od tamtego czasu dzieli nas epoka. Nie jest to spowodowane tylko przez pandemię, ale przez liczbę aktywności artystycznych, których podjęła się Daria Zawiałow.
Mnogość tych wydarzeń spowodowała, iż artystka jest bez wątpienia jedną z najbardziej rozpoznawalnych muzyków w tym kraju. Dwie orkiestry Męskiego Grania, różne poboczne projekty (chociażby ostatnie Serca Gwiazd) i oczywiście premiera trzeciej płyty artystki pt. „Wojny i noce”. I to właśnie japońską odsłonę Darii mogliśmy zobaczyć podczas wczorajszego koncertu, odbywającego się na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich.
Zanim na scenie pojawiła się Daria Zawiałow
Nim zobaczyliśmy występ wieczoru, jako support zaprezentowała się Ania Leon. Młoda wokalistka nie opublikowała jeszcze żadnego utworu w serwisach streamingowych, a jedynie gdzie mogliśmy ją usłyszeć to u boku Kuby Kawalca na jego solowej płycie w utworze Siódme Piętro. Cały występ był więc zagadką. Otrzymaliśmy dawkę klubowych brzmień połączonych z ładnym głosem Anii. Niestety występ ten nie wyróżnił się niczym szczególnym. Ani tekstowo, ani muzycznie nie zostało nam zaprezentowane nic, co mógłbym polecić. Nie chciałbym tutaj skreślać Anii, bo znam niejednych artystów, którzy potrzebowali czasu, aby wyrobić swój własny styl. Niemniej na ten moment nie widzę żadnego powodu, żeby pochwalić ten akt. Patrząc na reakcję publiczności, nie jestem odosobniony w swoich poglądach.
Japońska estetyka
Po dłużącym się wstępie nadszedł czas na właściwy koncert. No i początek spełnił wszystkie wymagania dobrego otwarcia tzn. mocno i efektownie. Umiejscowione w centrum japońskie logo, połączone z grą świateł oraz muzyką zapewniało iście imponujące wejście muzyków. Wojny i noce przywędrowały do Poznania. W tym miejscu należy się pochwała dla osób odpowiedzialnych zarówno za oświetlenie jak i scenografię. Całość sceny była zagospodarowana różnymi elementami związanymi estetycznie z kulturą wschodu. Wielkie płachty, charakterystyczne lampiony i świecące szyldy pięknie komponowały się z muzyką, przypominając o inspiracjach ostatniej płyty. Również praca oświetlenia zasługuję na pochwałę, ale w przypadku koncertów Darii Zawiałow to już standard. To naprawdę wielka przyjemność oglądać jak wizualia wzmagają muzyczne doznania.
Nie tylko Wojny i noce
Niezależnie od jakości oprawy wizualnej wiadomo, iż na koncercie najważniejsza jest muzyka. Zgodnie z nazwą trasy setlista składała się głównie z repertuaru z najnowszej płyty artystki. Publiczność licznie zgromadzona na terenie targowej hali mogła posłuchać największych przebojów jak i tych bardziej „schowanych” piosenek z Wojen i nocy. Ucieszyła mnie obecność takich utworów jak Fuzuki czy Serce. Powtórzę się, ale jeszcze raz zaznaczę fantastyczną oprawę w, nomen omen, Refletorach-snach. Nie mogło również zabraknąć największych przebojów wokalistki takich jak Malinowy chruśniak czy Hej! Hej!.
Sam zespół zaprezentował swój zwyczajowy, wysoki poziom i aż szkoda, że w tym programie nie otrzymali trochę więcej przestrzeni, aby wyjść trochę poza albumowe aranżacje. A szkoda, bo wciąż pamiętam dokonania Piotra Rubensa Rubika, gdy grał razem z Wojtkiem Mazolewskim i Johnem Porterem i brzmiało to naprawdę cudnie. Niemniej, udało mu się znaleźć taką przestrzeń i dał popis w utworze Metropolis wykonując absolutnie fantastyczne gitarowe solo. O energii rozsadzającej nie tylko publiczność może świadczyć spontaniczne jam session, które muzycy zaczęli wykonywać po piosence Nie dobiję się do Ciebie. Bardzo lubię takie akcje, bo sprawiają, iż występ nie jest sztampowym odgrywaniem setlisty.
Pewne niedociągnięcia
Przyznam, że jak do tej pory celowo omijałem temat samej Darii, bo niestety, ale nie był to jej najbardziej udany występ, jaki dane było mi usłyszeć. Powszechnie wiadomo, iż wokalistka mierzy się z trudnościami związanymi z własnym głosem, przez co musiała odwoływać/przenosić kilka koncertów w tym roku. Nie odmówię jej zaangażowania, ani charyzmy, bo Daria dobrze wie jak rozgrzać publiczność, ale pewne niedostatki w głosie były słyszalne. Najlepszym unaocznieniem tego problemu był Kaonashi i moment, w którym artystka przestała śpiewać a w tle można było usłyszeć refrenowe sample, które wspomagały ją podczas śpiewu. Myślę, że po zakończeniu trasy należy jej się długa przerwa tak, aby głos jej głos mógł się odpowiednio zregenerować. Sprawy nie polepszało nagłośnienie koncertu, które miejscami tłumiło brzmienie instrumentów. Niestety, ale z charakterystycznej rapowanej wstawki Metropolis nie dało się zrozumieć ani słowa.
Dobry wieczór
Pomimo wymienionych wyżej niedociągnięć, wieczór spędzony z Darią Zawiałow i jej zespołem uważam za dobrze spędzony czas. To wciąż mierzenie się z jedną z najbardziej rozpoznawalnych artystek w tym kraju. Byłoby dużym nadużyciem stwierdzenie, iż nie poleciłbym znajomym wybrania się na koncert. W takich przypadkach mamy do czynienia z profesjonalizmem najwyższego poziomu. Natomiast muszę powiedzieć, że zabrakło mi w tym wszystkim trochę energii i takiej naturalnej frajdy z grania. Czułem się jak widz oglądający ściśle wyreżyserowany spektakl, a nie energetyczny występ, do których przyzwyczaiła mnie wokalistka. Werdykt: solidny plus, ale drugi raz już bym nie poszedł. Czekam na nowe w 2022 roku.
Po więcej zdjęć zapraszamy do naszej zakładki „Meteor w obiektywie” oraz na naszego Instagrama.
Za współpracę dziękujemy organizatorowi wydarzenia firmie Good Taste Production.