Wiele form sztuki kojarzonych jest bezpośrednio z jej twórcami. Władca Pierścieni przywodzi na myśl Tolkiena, Pulp Fiction równa się Tarantino, a Wiedźmin 3…? No właśnie, wiedzieliście, że autorem gry był Konrad Tomaszkiewicz?
Autorzy gier wideo w toku istnienia medium, wokół którego kręci się ich twórczość, z reguły kryli się w cieniu swoich studiów. Gry kojarzymy nie z konkretnymi osobami, ale ze studiami. Idąc tym tropem: Blizzard stworzył Diablo III, Techland Dying Lighta, a Bioware ‒ Mass Effecta. Niemniej ile z nas tak naprawdę wie, że te tytuły wyreżyserowali kolejno Jay Wilson, Paweł Marchewka i Casey Hudson?
Osoby, które śledzą branżę, mogłyby teraz podnieść larum: „Co z Kojimą? Miyamoto? Howardem? Przecież wszyscy ich znają”. Jasne, są i tacy twórcy, którzy w gronie graczy są popularni. Właśnie – w gronie graczy będących entuzjastami tej formy sztuki. W kontrze do filmów nie musimy być wieloletnim kinomaniakiem, by choć kojarzyć takie osoby jak Christopher Nolan czy Steven Spielberg (nie wspominając o rzeszy aktorów, którzy nie siedzą za kamerą, ale przed nią). Dlaczego zatem twórcy działający w globalnie popularnej branży wciąż tak mało wiązani są z ich dziełami?
Teoria autora
Zacznę od dość oczywistego stwierdzenia, że zarówno filmy, jak i gry, nie są (na ogół) dziełem jednej lub dwóch osób. Udział w produkcji mają dziesiątki lub setki osób, bez których uwielbiane przez nas dzieła nigdy by nie powstały. Jednak każdy projekt ma swojego głównodowodzącego, osobę, która kreuje pierwotną wizję i odpowiada za całokształt. W przypadku wymienionych mediów będą to reżyserzy (lub niekiedy w grach producenci – nomenklatura bywa czasem mało precyzyjna).
W świecie filmów istnieje teoria autora (ang. auteur theory) wywodząca się z Francji z lat 50. (via Britannica). Pierwszy raz o autorze w kontekście filmowym mówiono w miesięczniku o filmach Cahiers du Cinéma w artykule François Truffauta o tytule Pewna tendencja we francuskim kinie. Opisywał on reżyserów Jeana Cocteau i Jacquesa Beckera, których pracę kontrastował z twórcami adaptacji literatury, ponieważ pracowali na oryginalnych pomysłach.
Tak oto w Cahiers du Cinéma zaczęła wytwarzać się wspomniana teoria autora, która to określa reżysera „autorem” filmu, ponieważ to jego wizję przekuwa się w dzieło i to on jest motorem napędowym całej produkcji. Swoje trzy grosze wtrącił również Alexandre Astruc wraz ze swoim konceptem „caméra-stylo” (pol. „kamera-długopis”). Mówił on o autorstwie reżysera w kontekście jego zaangażowania w każdy element filmu (np. oświetlenie czy umiejscowienie), przez które to realizowany jest jego zamysł.
Co autorzy gier wideo mają do teorii autora?
Jak pokazała Elaine Fiandra, dziennikarka oraz projektantka gier, to pojęcie można przełożyć na reżyserów gier. Za jeden z przykładów wzięła Shinjia Mikamiego, reżysera pierwszego Resident Evil (1996) oraz The Evil Within (2014). W tej drugiej grze Fiandra odnalazła kilka powracających elementów z jego reżyserskiego portfolio. Były to przede wszystkim:
- nadnaturalne potwory, z którymi mierzy się antagonista, stworzone w wyniku eksperymentów naukowców;
- futurystyczna technologia;
- specyficzne tempo gry, zakładające przeplatanie się bardzo wolnej akcji z groteskowymi czy przerysowanymi sekwencjami oraz humorem;
- istotne zarządzanie ekwipunkiem;
Dodatkowej głębi według dziennikarki dodaje fakt, że The Evil Within miał być ostatnią wyreżyserowaną przez Mikamiego produkcją. Stąd można by interpretować powracające motywy z pierwszego Resident Evil jako klamra jego działalności na polu reżyserskim, w której niejako powraca do swojego pierwszego dzieła.
Niemniej w recenzjach znacznie częściej spotkamy wyrażenie „gra studia X”, aniżeli „gra reżyserii Y”. Choć słusznie można porównywać kolejne produkcje spod tego samego szyldu, to w taki sposób znika w tym człowiek. Jak słusznie powiedział Jeremiah Slaczka (Scribblenauts) w wywiadzie z Patrickiem Klepkiem, to nie studia tworzą gry, a ludzie. Przypisywanie autorstwa bezosobowemu tworowi, jakim są studia, sprawia, że o nich zapominamy. Nie wspomnę już o tym, że na przestrzeni kolejnych tytułów tego samego studia mogą pracować zupełnie inne osoby. W takim przypadku pojęcie „autorstwa” rozmywa się jeszcze bardziej.
„A Hideo Kojima Game”
Opisywana kwestia wpływa także na to, w jaki sposób reklamowane są gry. Dość rzadko zdarza się, by w przekazach reklamowych wszelkiej maści widniało nazwisko reżysera. Bodaj najpopularniejszym przykładem jest Hideo Kojima, którego niektóre Metal Gear Solid w zwiastunach miały dopisek „a Hideo Kojima Game”. Było to spójne z jego mocno artystyczną osobowością, którą da się zauważyć w jego dziełach.
Również od pewnego momentu tytuły Slaczki były sygnowane jego nazwiskiem. We wspominanym wywiadzie argumentował tę decyzję tym, że dzięki temu odbiorcy mogą łączyć dane dzieło (oraz samo studio) z jego autorami. Podkreśla to również wizję, która pochodzi od niego samego, choć oczywiście uwzględniał też pomysły innych twórców, z którymi pracował.
Może to pomóc na wielu płaszczyznach: po pierwsze, w budowaniu relacji z samymi twórcami – sygnalizujesz im, że u nas ceni się ludzi i ich pracę (co w przypadku obecnie trapiących branżę masowych zwolnień nabiera dodatkowej głębi). Po drugie, pozwala łączyć grę z twórcą w taki sam sposób, jak np. J. K. Rowling z Harrym Potterem i w następstwie łatwiejsze zbudowanie relacji twórca – odbiorca, niż studio – odbiorca. Po trzecie, jeśli spodobały nam się gry danego autora, to być może kolejna również przypadnie nam do gustu (gdzie trudniej jest takowego znaleźć gdy np. nie pracuje już w znanym nam studiu).
Slaczka zwrócił uwagę również na jeden problem, który w pewnych przypadkach może wiązać się z tym podejściem do autorstwa. Przede wszystkim taki reżyser, biorąc dużą odpowiedzialność na siebie, powinien potrafić zdrowo zarządzać zespołem. Jeśli tak nie jest, to gdy gra łączona jest właśnie z nim, tworzy problem w przypadku ewentualnego zwolnienia go. Trudniej jest ci się pozbyć człowieka, który samym sobą skutecznie reklamował twoją produkcję.
„And the award goes to…”
Co ciekawe, autorzy gier wideo nie są także zbytnio widoczni, jeśli chodzi o branżowe nagrody. W przypadku Oscarów bez problemu znajdziemy na dedykowanej im stronie pod każdym z tytułów nazwisko twórcy, który przy nim pracował. Nie dotyczy to niestety części statuetek dedykowanym grom wideo. Próżno szukać na witrynie The Game Awards nazwisk zwycięzców w kategoriach takich jak „najlepsze udźwiękowienie”, „najlepszy kierunek artystyczny” czy „najlepsza narracja”.
Podobnie sprawa ma się w przypadku innych nagród. Na transmisji ubiegłorocznej gali rozdania Golden Joystick Awards nie pokuszono się o dodanie belek z nazwiskami osób, które obierają statuetkę. Owy brak jest zauważalny także w przypadku Game Developers Choice Awards, gdzie również na ich stronie nie doszukamy się żadnych twórców.
Szczęśliwie nie jest to reguła – D.I.C.E Awards ma zarówno na witrynie internetowej, jak i podczas samej gali nazwiska reżyserów, producentów i głównych animatorów czy programistów. Podobnie jest z nagrodami BAFTA dla gier – tutaj także wyszczególniono nazwiska twórców, którzy współtworzyli warstwę dźwiękową czy graficzną.
Jest to pokłosie faktu, że autorzy gier wideo nie są tak mocno eksponowani, jak w innych dziedzinach sztuki. Z drugiej strony jednocześnie przyczynia się to do podtrzymania tego stanu rzeczy. W końcu nagrody i gale ich rozdań są okazją do pokazania się szerszej publiczności. Tymczasem w przypadku niektórych z nich, przez brak nazwisk, trudniej jest wyszukać informacji na temat danej osoby. Choć dodam, że w takich przypadkach można posiłkować się stronami takimi jak internetowa baza gier wideo igdb.com. Tam w większości przypadków przy każdym tytule znajdziemy zakładkę z nazwiskami z ich napisów końcowych.
Gadające głowy
Mimo że autorzy gier wideo nie zawsze są kojarzeni ze swym dziełem, to na szczęście wciąż mają gdzie się pokazać. W wielu redakcjach regularnie pojawiają się wywiady z twórcami. Jeśli chodzi o polskie media, mamy cykl podcastów od Polskigamedev.pl z przeróżnymi osobami oraz jego Hall of Fame poświęcone weteranom branży. Również w papierowym CD-Action co numer możemy przeczytać rozmowy z autorami gier.
Zdecydowanie rzadziej mamy okazję obejrzeć reportaż lub film dokumentalny na temat gier i ich twórców, niemniej te też da się znaleźć. Prawdopodobnie najbardziej popularnym w tej materii jest kanał na YouTube NoClip. Znajdziemy tam przede wszystkim kulisy powstawania poszczególnych produkcji, ale także wywiady. Lata temu powstał Indie Game: The Movie ściśle powiązany z twórcami gier niezależnych. Mamy również polski dokument Wszystko z nami w porządku Borysa Nieśpielaka o powstawaniu Lichtspeera.
Coraz częściej również ukazują się książki o tematyce gier i ich autorów. Warto tu wspomnieć o pozycjach Jasona Schreiera, ale też o Masters of Doom czy Nie każda bajka dobrze się kończy. Wzlot i upadek Sierra On-Line. I tu również mamy polski akcent w postaci Legend gier wideo Bartłomieja Kluski o utytułowanych twórcach wirtualnej rozrywki.
Wspomniane materiały są zdecydowane mniej popularne w stosunku do wywiadów i filmów dokumentalnych o reżyserach, aktorach i muzykach. Można to jednak uzasadnić tym, że gry są w stosunku do innych form sztuki dość młode (około 50-60 lat, w zależności od którego momentu to policzymy). Z drugiej strony już od lat przestały być niszową rozrywką, co pokazuje chociażby popularność ich filmowych i serialowych adaptacji czy twarde liczby.
Poznaj swoich autorów gier wideo
Autorzy gier nie wybijają się może tak samo, jak reżyserzy czy pisarze. Niemniej z wielu powodów warto poznawać osoby, które stoją za naszymi ulubionymi produkcjami. Może dobrym pomysłem byłoby tu prześledzenie napisów końcowych po ich ukończeniu, lecz realia są takie, że i tak siada do nich garstka entuzjastów. Wywiady i dokumenty są za to kopalnią wiedzy, która pozwala lepiej nam zrozumieć zarówno twórców, jak i ich dzieła.
Z tego też powodu uważam, że powinniśmy częściej mówić o grach w kontekście realnych osób, a nie tylko o studiach, w których pracują. Ma to sens zarówno od strony recenzenckiej, ale także przeciętnego odbiorcy. Wiązanie określonego typu gier z daną firmą jest oczywiście prostsze, ale przez to trudniej dostrzec w ogrywanym tytule odpowiedzialnych za niego twórców. Dlatego też należy im się chociaż minimum w postaci przypisania ich nazwisk w kategoriach nagród, do których zdobycia się przyczynili.
Powtórzę tutaj słowa Jeremiaha Slaczki – gry tworzą ludzie, a nie studia. Akcentowanie ich autorstwa ma wymiar nie tylko praktyczny, ale także symboliczny. Ponadto uwrażliwia nas w tym sensie, że patrząc na grę, wiemy, że stał za nią człowiek. Jest to istotne zwłaszcza w momencie, gdy projekt nie udał się nie z ich winy, a przez np. bat ponaglającego wydawcy czy toksyczne szefostwo. Wylewanie pomyj na twórców mogłoby choć trochę zelżeć, gdybyśmy mieli większą świadomość ich istnienia.
Po więcej artykułów i newsów ze świata gier odsyłamy tutaj –> meteor.exe