W hitowym starciu 11. kolejki PKO BP Ekstraklasy Lech Poznań pokonał na wyjeździe warszawską Legię 1:0. Spotkanie to rozpoczęło się jednak już dużo wcześniej, niż w niedzielę o godzinie 17:30. W głowach członków sztabów szkoleniowych obu drużyn od dłuższego czasu pojawiały się różne koncepcje rozegrania starcia przy Łazienkowskiej, o czym świadczyć może wypowiedź trenera Lecha, Macieja Skorży, z przedmeczowej konferencji prasowej:
„Legia Warszawa w tym sezonie to drużyna o dwóch obliczach: Legii grającej w europejskich pucharach, zdobywającej ważne punkty dla polskiej klubowej piłki, wygrywającej z wyżej notowanymi przeciwnikami i Legii grającej w lidze, która w ośmiu meczach tylko trzy razy potrafiła wygrać. Nie mam natomiast wątpliwości, z którą Legią się zmierzymy – na pewno będzie to ta Legia z europejskich pucharów, w najsilniejszym składzie, umotywowana, zdeterminowana i walcząca na 120% (…). Czesiek Michniewicz [trener Legii] na pewno nie zapomni o niespodziankach i zaproponuje coś ciekawego. Ja spodziewam się przede wszystkiej takiej Legii jak w Moskwie i z Leicester [obydwa spotkania Ligi Europy warszawiacy wygrali 1:0]. Są to mecze, które przede wszystkim brałem pod uwagę przy analizie tego przeciwnika (…) W pierwszym mikrocyklu [w czasie przerwy reprezentacyjnej] pracowaliśmy szczególnie nad aspektami fizycznymi, przygotowania motorycznego (…). Zakończyliśmy ten mikrocykl grą z ŁKS-em [Łódź – sparing był zamknięty dla publiczności]. W tym meczu próbowaliśmy nowych rozwiązań, być może wdrożymy je już na Łazienkowskiej – po to ten mecz był rozegrany ”.
Oba wspomniane przez trenera Skorżę mecze Legii zespół z Warszawy rozegrał w systemie z trójką obrońców, co jednak nie uśpiło czujności szkoleniowca, który przygotował się na możliwość zmiany założeń przez rywali. Chwilę po zakończeniu spotkania ligowego Skorża wziął udział w programie Liga+ Extra stacji Canal+, gdzie uchylił rąbka tajemnicy, biorąc pod uwagę taktyczny kontekst zwycięstwa w Warszawie:
„Szczerze mówiąc, zastosowałem pewnego rodzaju grę [podczas przedmeczowej konferencji prasowej]. Chciałem, żeby Czesiek wyszedł dzisiaj na czwórkę [obrońców] (…). Wiedziałem, że zagrał w czwartek z juniorami czwórką [pierwszy zespół Legii pokonał drużynę do lat 18 4:1]. Uważałem, że nie do końca może to tak wyglądać, bo Czesiek lubi takie gierki, w związku z czym starałem się sprowokować, żeby Czesiek na tę czwórkę wyszedł, dlatego powiedziałem, że skupiamy się na tym, co Legia grała w Lidze Europy. Może to nie miało żadnego wpływu, bo Czesiek wystawił chyba najbardziej ofensywne zestawienie, było widać jakość tych zawodników na boisku i ten mecz mógł się różnie potoczyć”.
Trener „Kolejorza” dostał jednak od przeciwników to, czego najbardziej chciał: czwórkę, a nie trójkę defensorów, w związku z czym układ sił na murawie uległ zasadniczej przemianie. Jakie różnice występują pomiędzy oboma systemami? Z odpowiedzią przychodzi matematyka. Jest to zadanie proste, lecz odrobinę złożone, dlatego autor starał się wyjaśnić tę kwestię w artykule.
„To naprawdę coś. Mój nos. Zjadł mi go kos, co leciał na skos.”
Cytat z Więźnia Labiryntu Jamesa Dashnera celnie oddaje specyfikę ustawienia czterech obrońców wobec rywali, którzy przemieszczają się z boku boiska do środka. Temat ten został podjęty na forum publicznym w 2014 roku przez Rene Maricia, obecnego drugiego trenera Borussii Dortmund, który na swoim autorskim blogu „Spielverlagerung” (z j. niemieckiego „zmiana gry”) przybliżył charakterystykę miejsca na boisku, zwanego „półprzestrzenią”. Aby wytłumaczyć ten termin oraz kolejne zależności, niezbędne jest przedstawienie grafik.
Plac gry w piłkę nożną można podzielić na pięć sektorów, patrząc na boisko zza bramki: sektor środkowy, dwa boczne i dwie półprzestrzenie, czyli strefy pomiędzy bokiem a centrum.
Drużyna białych gra w systemie 1-4-4-2 z czwórką obrońców (numery 3, 5, 4 i 2) i czterema pomocnikami (11, 8, 6, 7) przeciwko niebieskim w ustawieniu 1-4-2-4 z czterema napastnikami (7, 9, 10, 11). Jeśli oba zespoły zachowują symetrię w swoich formacjach względem długości i szerokości boiska, to każdy z napastników niebieskich znajduje się w linii prostej pomiędzy jednym obrońcą i jednym pomocnikiem białych. Rene Marić w swoim opracowaniu założył, że odległość pomiędzy obrońcami i pomocnikami białych wynosi dziesięć metrów, czyli są ustawieni względnie…
…siebie.
W związku z tym, jeśli napastnik niebieskich (9 i 10) znajduje się w połowie drogi pomiędzy nimi (między 5 i 8 oraz 4 i 6), jak wielokrotnie miało to miejsce w meczu Legia-Lech, to do każdego z nich ma pięć metrów.
Kiedy np. skrzydłowi niebieskich (7 i 11) przechodzą w kierunku osi środkowej boiska (patrząc zza bramki) dokładnie pomiędzy czterech białych, którzy tworzą wierzchołki kwadratu, odległość 7 i 11 do każdego z czterech najbliższych przeciwników wynosi już nie pięć, a 7.0710678 metra.
Odległość tę stanowi promień (R) okręgu opisanego na kwadracie. Długość R można obliczyć za pomocą ww. wzoru.
Wniosek: przemieszczenie się 7 i 11 w półprzestrzeń wydłużyło drogę obrońców białych do skrzydłowych niebieskich. Od tej pory defensorzy zmuszeni są podążyć w kierunku rywali nie po prostej, a po skosie, co wydłuża ich czas dotarcia do celu.
Z pewnością miał to na uwadze trener Maciej Skorża, co dodatkowo mogą potwierdzać akcje Lecha w meczu z Legią, rozrysowane na tablicach w szatni i zrealizowane na murawie.
Co autor miał na myśli?
Przyglądając się tablicy z lewej strony, można przypuścić, że sztab szkoleniowy „Kolejorza” w jednym ze sposobów rozegrania akcji ofensywnych pragnął, by niebiesko-biali posyłali podania prostopadłe sektorem bocznym w stronę bramki Legii. Było to możliwe dzięki dobremu wyszkoleniu technicznemu gracza numer 7 po stronie niebieskich, który skupił na sobie numer 3 białych i przekazał piłkę wyżej do „dziewiątki” schodzącej w sektor boczny. Rotacja ta skutkowała znacznym przesunięciem się wszystkich czterech obrońców białych, z których numer 3 „odpadł” i pozostał za linią piłki, w odniesieniu do własnej bramki. W związku z tym do „dziewiątki” niebieskich najbliżej miał numer 5 białych, który zmuszony był pokonać szerokość nie jednego, a dwóch sektorów boiska (ze środkowego, przez półprzestrzeń w boczny). W finalizacji akcji uczestniczyło ostatecznie czterech napastników niebieskich przeciwstawiających się zaledwie trzem obrońcom białych. Między nimi i obok nich niebiescy mogli korzystać z czterech korytarzy w stronę bramki białych. Sytuację tę należy określić jako bardzo komfortową z perspektywy niebieskich.
Ponadto w ostatnich latach za jeden z najbardziej popularnych futbolowych trendów należy uznać udział bocznych obrońców (2 i 3 czerwonych) w atakach swoich drużyn wysoko na połowie przeciwnika. Wobec tego, po stracie piłki, zespół uprzednio atakujący naraża się na kontrataki rywali, ponieważ często pod linią piłki pozostają wyłącznie dwaj środkowi obrońcy (4 i 5 czerwonych) odpowiadający za wszystkie pięć sektorów boiska. Na zaprezentowanej grafice zespół Wolverhampton w żółto-czarnych strojach wyprowadza szybki atak mniejszą liczbą, trzech zawodników (9, 10 i 10), jednak stanowią oni wystarczającą broń do stworzenia dużego zagrożenia bramki Manchesteru United, której dostępu, oprócz bramkarza, broni zaledwie dwóch środkowych defensorów. W takich warunkach spychanie żółto-czarnych do linii końcowej boiska jest dla duetu czerwonych zdecydowanie utrudnione, ponieważ tercet z Wolverhampton tworzy więcej linii podań.
Bliźniaczo podobne sytuacje miały miejsce również w Warszawie. Legia, starająca się odrobić jednobramkową stratę, tym bardziej angażowała swoich bocznych obrońców (2 i 3) w akcje ofensywne. Kiedy traciła posiadanie futbolówki w okolicach środka boiska, kontrataki Lecha automatycznie stawały się groźne, nawet jeśli bezpośrednio brało w nich udział nie czterech, a trzech graczy niebieskich (7, 10 i 11) – tylu, co po stronie Wolverhampton w poprzednim przykładzie. Do gracza Lecha z numerem 11, biegnącego sektorem bocznym, doskakiwał numer 4 Legii, ustawiony wcześniej w sektorze środkowym, w związku z czym musiał on pokonać dwa sektory boiska, by dobiec do skrzydłowego z Poznania. „Czwórka” białych zmuszona była dodatkowo przewidywać ruchy innych graczy za swoimi plecami, co wymuszało obroty wokół własnej osi i przyjęcie odpowiedniej pozycji ciała. Sytuację tę, z punktu widzenia numeru 4 białych, należy określić jako trudną do rozwiązania.
Na tablicy w szatni po prawej stronie widoczne były z kolei dwie strzałki wychodzące z sektora środkowego w obie półprzestrzenie. Podobny schemat można było dostrzec, kiedy numer 10 Lecha obniżał swoją pozycję i skupiał na sobie numer 5 Legii. Za linią piłki pozostawało wtedy trzech obrońców białych skierowanych twarzą do futbolówki pośrodku nich, dlatego w sektory pomiędzy trzema defensorami Legii – w półprzestrzenie – mogli wbiec dwaj skrzydłowi niebieskich (7 i 11). Po raz kolejny, sytuacja ta stała się niebezpieczna dla białych i pożądana przez niebieskich, którzy w tworzeniu tej szansy nie użyli wcale wielu wyszukanych środków.
Biorąc pod uwagę dane matematyczne dotyczące przestrzeni, powód powstania dobrej okazji w ataku niebieskich jest bardzo prosty. Czterej obrońcy białych, nawet jeśli poruszaliby się wyłącznie w poziomie, mieliby do pokrycia sześćdziesiąt osiem metrów boiska, czyli całą jego szerokość. Zakładając, że odległość pomiędzy każdym z defensorów wynosiła równe dziesięć metrów, pozostawało jeszcze dodatkowych dziewiętnaście niepokrytych po obu stronach placu gry.
Takich dwóch, jak nas trzech, to nie ma ani jednego
Jeśli Legia wystąpiłaby w tym spotkaniu w swoim poprzednio używanym systemie z trójką środkowych defensorów (2, 5 i 3) i dwoma graczami wahadłowymi (7 i 11), to linia obrony złożona z pięciu zawodników (z zachowaniem 10-metrowych odstępów pomiędzy obrońcami) pozostawiłaby czternaście, a nie dziewiętnaście wolnych metrów po obu stronach formacji.
Pięciu obrońców obstawiłoby pięć sektorów boiska, co ułatwiłoby doskok do najbliższych przeciwników najkrótszą drogą – w linii prostej, np. numer 2 białych do 11 niebieskich. Ponadto ścisłe pilnowanie 7 i 11 niebieskich mogłoby spowodować konieczność obniżenia pozycji przez 9 i 10 z tej samej drużyny, którzy „nadrabialiby” stracone linie podań w związku z kryciem 7 i 11 i podtrzymywali szanse na rozwój ataku. Ponadto „dwójka” i „trójka” białych byłyby ustawione w półprzestrzeniach, skąd miałyby równie daleko do sektora bocznego oraz środkowego, w przypadku konieczności udzielenia wsparcia partnerom w obu tych miejscach. Można to uznać za dość komfortową sytuację z perspektywy numerów 2 i 3 białych.
Kiedy biali atakowaliby, najprawdopodobniej wahadłowi (7 i 11) wyszliby jednak z linii obrony złożonej wcześniej z pięciu graczy i ustawiliby się dużo wyżej na połowie niebieskich. W przypadku straty piłki, za linią futbolówki pozostawałoby minimum trzech obrońców białych (2, 5 i 3). Okupowaliby oni trzy sektory – środkowy oraz obie półprzestrzenie, dlatego niebiescy z wolnych miejsc do zagrania piłki mogliby skorzystać wyłącznie z któregoś z dwóch sektorów bocznych. Futbolówka wylądowałaby w punkcie w czerwonym okręgu. Kto najszybciej dotarłby do piłki: atakujący niebieskich czy broniący białych?
Z pomocą przychodzi układ współrzędnych. Oś y odpowiada długości boiska, czyli 105 metrom, a oś x szerokości – 68 metrom.
Założenia:
- Piłka znajduje się na 7 metrze osi x i 11 osi y,
- Drogę do piłki najbliższą linii prostej pokonywałby numer 2 niebieskich, znajdujący się w punkcie ‘x=5, y=43’,
- Najbliższy piłce obrońca białych, numer 3, znajduje się w półprzestrzeni w punkcie ’22, 25’.
Odległość między dwoma punktami, czyli w tym przypadku zawodnikami i piłką, można obliczyć za pomocą powyższego wzoru.
Wyniki:
- Gracz numer 2 niebieskich ma do pokonania 32,062439083763 metra,
- Gracz numer 3 białych jest oddalony od piłki o 20,518284528683 metra.
Wniosek: nawet jeśli gracz numer 2 niebieskich osiągnie szczytową prędkość biegu 35 km/h, a gracz numer 3 białych pobiegnie najszybciej 30 km/h, różnica odległości jest zbyt duża, by „dwójka” dotarła do piłki szybciej. W tej sytuacji ustawienie z trójką obrońców sprawdziłoby się lepiej do przerwania ataku niebieskich, niż zestawienie z czwórką defensorów. W tym kontekście, gdyby Legia Warszawa w meczu z Lechem Poznań zagrała w takim samym systemie, co w spotkaniach w Moskwie i przeciwko Leicester, miałaby ułatwione zadanie w odpieraniu ataków „Kolejorza”, który najprawdopodobniej w akcjach ofensywnych zarówno bokiem, jak i środkiem boiska nie przechodziłby z piłką z taką łatwością w okolice pola karnego Legii. W konsekwencji szanse strzeleckie Lecha z tego meczu, według danych firmy InStat, uzyskały wartość 3.28 gola oczekiwanego (xG – w j. angielskim expected goals), co wskazuje, że poznaniacy mogli wygrać spotkanie przy Łazienkowskiej w stosunku wyższym niż 1:0.
Warto dodać, że ustawienie z trójką obrońców wykorzystywane jest również przez trenera Paulo Sousę od początku jego pracy w reprezentacji Polski. Diagonalna (po skosie) orientacja przestrzenna defensorów w tym systemie sprawia, że nawet jeśli gracze numer 2 i 3 przemieszczają się za piłką do boku boiska i nie znajdują się w półprzestrzeniach, to są w stanie odciąć linie podania w ten sektor boiska.
Z przedstawionych przykładów płyną następujące konkluzje: system z trójką obrońców pozwala na skuteczniejsze obstawienie wszystkich sektorów boiska i w konsekwencji pokrycie znajdujących się w nich przeciwników. W 11-osobowej piłce nożnej rzadko zdarza się, by zespół atakujący formował linię ataku złożoną z ponad pięciu zawodników, a jeśli to czyni, pozbawia się linii podań w niższych strefach. Ponadto z półprzestrzeni jest równie daleko do środka oraz do boku boiska. Obrońcy numer 2 i 3 w systemie z trójką defensorów zaopatrzeni są zatem w skuteczniejsze narzędzia do przerywania rywali atakujących przestrzenią, niż obrońcy w systemie z czwórką. W większym stopniu od samych 2 i 3 zależy czy po ich stronie szklanka jest do, nomen omen, połowy pełna, czy pusta.
Źródło zdjęcia wyróżniającego: oficjalna strona internetowa Lecha Poznań/fot. Przemysław Szyszka
*
W przygotowaniu artykułu pomocy pod kątem matematycznym udzielił Stanisław Janiak, a wsparcie w tworzeniu grafiki okazał Mateusz Mikulak.