All-in 2 Jazz: Niechęć | 2progi, 17.10.2025 [RELACJA]

Na wstępie muszę zaznaczyć jedno: otwarcie przyznaję i kajam się – jestem (byłem?) jazzowym ignorantem. Nie chciałbym zostać źle zrozumianym, bo wielokrotnie dawałem szanse, próbowałem znaleźć punkt zaczepienia podchodząc od różnych stron barykady. Szczerze chciałem się polubić z klasykami jak Kind of Blue czy A Love Supreme. Sięgałem też po polskie pozycje jak Astigmatic i Winobranie, czy nieco młodsze, zyskujące coraz większą popularność Błoto, Niechęć, albo Kosmonautów. I nic. Znaczy – niby coś, bo na ogół mi się podobało i przy odsłuchach co jakiś czas nachodziły mnie myśli typu: o, ta trąbka fajna, albo ten zabieg z saksofonem faktycznie ciekawy, ale właściwie nic poza tym. Praktycznie wszystkie projekty jazzowe odbierałem umiarkowanie pozytywnie – gdyby ktoś kazał mi wystawić ocenę w szkolnej skali, odparłbym „mocne 4”. Jednocześnie nigdy nie przeszło mi przez myśl, żeby do tego jakoś regularniej wracać. Po prostu parafrazując Jerzego Brzęczka, coś w głowie nie mogło „przeskoczyć”.

Z drugiej strony festiwale showcase’owe sprawiły, że polubiłem chodzenie na koncerty trochę „w ciemno”. Bez głębszej znajomości muzycznego dorobku, bez konkretnych oczekiwań i też, co za tym idzie, bez żadnej, podyktowanej sympatią taryfy ulgowej. Tylko ja i muzyka, której doświadczam, i którą oceniam wyłącznie przez pryzmat tego, co dociera do moich uszu – bez osobistej relacji z artystami ani irracjonalnego sugerowania się recenzjami innych, czy liczbą słuchaczy (w końcu hej, skoro ktoś ma TYLU odbiorców, to musi coś w tym być, nie?).

I tak znalazłem się na zeszłotygodniowym gigu Niechęci w ramach cyklu All-in 2 Jazz w poznańskich 2progach. Z jednej strony osoba lubiąca odkrywać, z drugiej zaś ktoś, kto najzwyczajniej w świecie nie potrafi załapać jazzowego bakcyla. I nie zgadniecie, wyobraźcie sobie, że faktycznie coś „kliknęło”. Minęło już parę dni, a u mnie coraz poważniej kiełkuje myśl, że to jeden z najlepszych koncertów, na jakich byłem. Ale zacznijmy od początku.

fot. Zuzanna Oleszczak

Jeszcze dobrze nie nacieszyliśmy się Reckless Things, a nowe już w drodze

W teorii Niechęć to pięciogłowa hydra, która na świat przyszła już w 2007 roku. W praktyce w ostatnich latach skład zespołu znacznie się zmienił, a jedyny, trwały fundament stanowi gitarzysta Rafał Błaszczak. Na ten moment Niechęć współtworzą więc saksofonista Alex Clov, perkusista Dominik Mokrzewski, basista Maciej Szczepański oraz odpowiadający za wszelakie instrumenty klawiszowe Michał Załęski.

Ich muzyczny dorobek liczy sobie EP i cztery albumy, w tym wydany w lutym bieżącego roku Reckless Things. Wcześniej przerwy wydawnicze trwały po kilka lat, więc wybierając się do 2progów spodziewałem się głównie materiału z najnowszego krążka. Ku mojemu zaskoczeniu, koncert otworzyły trzy kompozycje, roboczo zatytułowane Rozstrojenie, Opium i Mefedron, które dotychczas nie ujrzały światła dziennego. Według słów Błaszczaka, odświeżenie składu, a zwłaszcza dołączenie Alexa Clova, całkowicie zmieniło nastawienie do gry, a praca twórcza nigdy wcześniej nie była równie łatwa.

I właściwie od samego początku gigu, bo już od otwierających Rozstrojeń, stałem jak wryty podziwiając Clova w akcji. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z projektem, w którym nieformalną rolę frontmana (mimo że nie śpiewa) pełniłby saksofonista. Totalny szok – wynikający po części zapewne z mojego braku dostatecznego obycia z tego typu muzyką, przez co zaszufladkowałem saksofon jako instrument, łagodnie mówiąc, niezbyt ciekawy (jeny, jakże się myliłem!), ale też z tego, jaką sceniczną bestią jest Alex. Człowiek z duszą showmana, porywający tłumy wrodzoną charyzmą. A przy tym dmuchający w saksofon z podobną intensywnością i zaangażowaniem, jak Polacy pod narty podczas Małyszomanii. Absolutna poezja. Zresztą wymowny w kontekście tego, jak ważny dla Niechęci stał się Alex, jest sam fakt, że spośród dziewięciu utworów z Reckless Things, aż sześć to w całości jego kompozycje. Zwłaszcza mając na uwadze to, że dołączył do zespołu ledwie dwa lata temu.

Wynaturzona muzyka do tańca

To, co wywarło na mnie największe wrażenie, to autentyczność, naturalność i luz. Przyznam szczerze, że trochę się obawiałem jakiejś takiej wyimaginowanie napiętej, wyniosłej atmosfery i przekonania o swojej wyższości, bo zamiast standardowego zestawu śpiewaka, dwóch szarpidrutów i garowego, mają saksofonistę i keyboardzistę. Tymczasem przez cały koncert relacja na linii artysta-odbiorca utrzymywała wręcz kumpelską relację. Zarówno podczas gry, jak i podczas krótkich pogawędek w przerwach. Jak sam Błaszczak podkreślił: Niechęć to wynaturzona muzyka do tańca, a nie jazz dla bufonów. I faktycznie, znalazło to odzwierciedlenie w reakcjach publiki.

A i po samym zachowaniu scenicznym wykonawców czuć było, że czerpią z grania kawał frajdy – w końcu keyboardzista, który w nagłym ataku dopaminy decyduje się na granie stopami, to całkiem niecodzienny widok. A Załęski po szalonym solowym intrze do Śladów był tak wczuty, że w trakcie Noumen całkowicie odpiął wrotki. Inni członkowie kapeli też mieli swoje pięć minut. Dodos Mokrzewski zaraz po zagraniu Nowych Płuc, dał takie solo, że głowa mała. Świętej Pamięci Joey Jordinson by się nie powstydził, a to o czymś świadczy. Nieziemską satysfakcję dawało obserwowanie, jak każdy z „komponentów” Niechęci dostaje swój czas antenowy i wymiata.

Kontrasty, kontrasty i jeszcze raz kontrasty

Idąc na koncert, nie byłem przygotowany na jeszcze jedną rzecz: zakładałem, że to będzie szybka akcja, godzina z hakiem i do domu. Tymczasem Niechęć brylowała przez prawie trzy godziny, w trakcie których zaprezentowali parę całkowitych nowości, prawie cały materiał z Reckless Things, a nawet sięgnęli po parę starszych, kultowych już utworów. Gdyby mogli, to zapewne graliby jeszcze dłużej. Na sam koniec, w ramach bisu, na scenę najpierw wrócił Szczepański, który wyszedł do publiki i stamtąd zagrał soczysty, groove’y jam basowy. Chwilę później dołączyła do niego reszta kompanii i na ostateczne pożegnanie zagrali niezapomniany Atak.

Energia w 2progach była tego wieczora wprost nie do opisania. Jednocześnie intensywnie i melancholijnie, równolegle mrocznie i jaskrawo, przez moment subtelnie i refleksyjnie, by chwilę później było głośno i surowo. Niechęć to projekt pełen kontrastów, ale takich, które intrygują, pasjonują i pochłaniają słuchacza bez reszty.

O czymś to zresztą świadczy, że kupili nawet takiego ignoranta, jak ja. W każdym razie coś wreszcie „kliknęło”, a ja już przebieram nogami myśląc o pozostałych koncertach z cyklu All-in 2 Jazz. W końcu skoro muzyka Błota podobała mi się w wersji studyjnej, to na żywo, musi smakować jeszcze lepiej, czyż nie?

Więcej relacji z koncertów przeczytasz tutaj!