Zwycięski Lech. Co wiemy lub czego jeszcze się nie dowiedzieliśmy po inauguracji sezonu?

fot. Adam Jastrzębowski

W niedzielne popołudnie ruszyła „najlepsza” piłkarska liga świata, czyli PKO BP Ekstraklasa. W pierwszej kolejce zmagań Lech Poznań pokonał 2:0 Górnika Zabrze. Bramkę dla „Kolejorza” w 30 minucie z rzutu karnego zdobył Mikael Ishak, a w doliczonym czasie gry prowadzenie podwyższył Dino Hotić. Wynik wskazuje jedno, ale jak było naprawdę?

Mecz dwóch połów

To było spotkanie, które miało dwa różne oblicza. Trener Frederiksen zapowiadał od pierwszej konferencji prasowej, że Lech ma grać na większej intensywności. I tak rzeczywiście było. Szczególnie było to widoczne w pierwszych 45 minutach. Podopieczni duńskiego szkoleniowca pewnie wychodzili do pressingu, mocno naciskając na podopiecznych Jana Urbana.

Dziś przebiegliśmy 118 kilometrów. Średnia z poprzedniego sezonu wynosiła 110. 8 kilometrów to jest naprawdę dużo

powiedział Frederiksen na konferencji prasowej.

Moją uwagę szczególnie przykuł środkowy pomocnik, Jesper Karlström, oraz Antoni Kozubal, którzy byli bardzo zaangażowani w grę zespołu, nie tylko w defensywie, ale i w grze pod bramką rywali. Wychowanek Lecha już w 5. minucie mógł wpisać się na listę strzelców, świetnie wbiegając w wolną przestrzeń w polu karnym Górnika, jednak za bardzo podszedł pod piłkę. Cały zespół wyglądał na bardzo zmotywowany. W porównaniu do tego, co widzieliśmy na wiosnę – to było niebo a ziemia. Drużyna miała pomysł na grę. Widać było ćwiczone zagrania, które miały zaskoczyć rywala. Duża część akcji była rozgrywana także przez kapitana, Mikaela Ishaka. „Papa” Ishak wykorzystywał swoje warunki fizyczne, dzięki czemu grą plecami do bramki znacznie przyczyniał się do wyprowadzania akcji ofensywnych.

W drugiej połowie gra „Kolejorza” wyglądała gorzej. Moim zdaniem jest to wytłumaczalne, gdyż nie da się fizycznie być na pełnych obrotach przez 90 minut. Sam Jan Urban poczynił trzy zmiany w przerwie meczu, co pomogło zabrzanom rozbudzić grę. Bazując na statystykach, Górnik nie stworzył sobie żadnej sytuacji, jednak patrząc na pozostałe parametry między częściami spotkania, widać, że coś się zmieniło po wyjściu z szatni. W pierwszej połowie posiadanie Lecha Poznań wynosiło 54%. W drugich 45 minutach już 43%. Statystyka liczby podań wygląda to podobnie: 67 – o tyle mniej podań wymienili niebiesko-biali w drugiej połowie względem pierwszej. Taki obraz pokazał, że Lech nauczył się gry z piłką, mając pomysł na zdobycie bramki, a nie ograniczając się jedynie do bezmyślnych wrzutek Joela Pereiry. Do tego widać było pewność w obronie. Mimo że Lech spuścił z tonu, Górnik nie był w stanie znaleźć drogi do bramki, a dogodne sytuacje mieli Zielonka czy Podolski. Dobre spotkanie rozegrał debiutujący w barwach Lecha Alex Douglas. Środkowy obrońca, mimo paru mniejszych błędów w końcówce spotkania, ma za sobą naprawdę dobre zawody. Widać było, że jest w trakcie sezonu, ponieważ przed przeprowadzką do Polski, rozegrał 12 spotkań w szwedzkiej Allsvenskan.

Kolejny poznański „wunderkind”

Wobec Antoniego Kozubala przed sezonem było wiele oczekiwań. Po imponującym wypożyczeniu do GKS-u Katowice, z którym awansował do Ekstraklasy, w 33 spotkaniach 1. ligi 5 razy wpisał się na listę strzelców i 10 razy jako ostatni dogrywał do strzelca bramki. Przez rozwiązanie kontraktu z Niką Kvekveskirim oraz nie sprowadzenie nowego pomocnika do zespołu, wiele mówiono o tym, że to właśnie gracz z rocznika 2004 będzie wyjściowym zawodnikiem w kadrze Nielsa Frederiksena. Ten filigranowy, jak na swoją pozycję, pomocnik wszedł w mecz z Górnikiem bez żadnych kompleksów. Wcześniej już wspomniałem o dogodnej sytuacji na samym początku meczu. To było imponujące. Bardziej jednak gra Kozubala mógł podobać się w defensywie. Zawodnik wracał za akcjami ofensywnymi gości, nie odstawiał nogi oraz popisywał się efektownymi interwencjami. W skrócie, robił wszystko, czego wymaga się od defensywnego pomocnika. W ofensywie pokazywał się do gry. Widać było, że z piłką przy nodze czuł się swobodnie i każdą akcję chciał ciągnąć w stronę bramki strzeżonej przez Michała Szromnika.

Znaczna ilość jego asyst z poprzedniego sezonu to były stałe fragmenty gry. Już w pierwszym spotkaniu dostał szansę i spróbował swojego szczęścia z rzutu wolnego. Dokładając kolejnego zawodnika, który dysponuje dobrze ułożoną nogą, Lech znowu będzie mógł siać zagrożenie ze stałych fragmentów gry. W poprzednim sezonie nie wyglądało to najlepiej. Joel Pereira nie był tym samym zawodnikiem, co z mistrzowskiego sezonu za czasów Macieja Skorży, czy sezonu pucharowego z Johnem van den Bromem za sterami. Teraz Portugalczyk może być odciążony z tego obowiązku, a zespół jest w stanie przygotować inne rozwiązania, aby zaskoczyć rywali. Bartosz Salamon czy Antonio Milić nie raz wpisywali się na listę strzelców po dośrodkowaniach. Bardzo skuteczny w tym aspekcie gry od zawsze był kapitan zespołu, Mikael Ishak. Wystarczy przypomnieć jego bramki z sezonu mistrzowskiego z Legią Warszawa na Łazienkowskiej, czy bardzo ważnego gola z Piastem Gliwice – oba na wagę zwycięstwa.

fot. Przemysław Szyszka

Jednak pojawia się jedno pytanie: na ile młodemu zawodnikowi starczy siły? W poprzednim sezonie, gdy Mikael Ishak i Artur Sobiech byli poza grą, rolę pierwszego napastnika, od 1. do 90. minuty, pełnił Filip Szymczak. Po paru spotkaniach „Szymi” wyglądał na przemęczonego. W interesie trenera jest zatem, by teraz nie dopuścić do podobnego zdarzenia. W pierwszym meczu Kozubal został zmieniony w 73. minucie. Na bardzo zmęczonego wyglądał również drugi ze środkowych pomocników, Jesper Karlström. Duński szkoleniowiec zdecydował się jednak ściągnąć młodszego zawodnika. Zapytany o taką decyzję na konferencji prasowej trener odpowiedział.

Tak szczerze. Gdybym mógł, to bym chciał zastąpić obu zawodników. Zapytałem Jespera, czy da jeszcze zagrać te 10-12 minut. Odpowiedział, że da radę. W takim razie zdecydowałem, że Kozubal wygląda na bardziej zmęczonego

Tutaj pojawia się pytanie: czy nie będzie potrzebny jeszcze jeden zawodnik do rotacji w środku pola? Odbywa się ona aktualnie między trójką Karlström, Kozubal, Murawski. W przypadku, gdy jeden np. będzie zmuszony pauzować za kartki, a trener będzie chciał pozostać w takim ustawieniu taktycznym, pojawi się duży problem. Okienko transferowe w Ekstraklasie kończy się 9 września. Do tego dnia jest jeszcze trochę czasu. Lech powinien sprowadzić kogoś do środka pola, tym bardziej że nie wiadomo, co z Kristofferem Velde czy Filipem Marchwińskim.

Last dance?

Czy w niedzielę mogliśmy po raz ostatni oglądać Kristoffera Velde w barwach „Kolejorza”? Być może, Norweg jest bardzo bliski transferu do greckiego Olympiakosu. Taką informację jeszcze przed meczem z Górnikiem Zabrze podał za pośrednictwem platformy X Tomasz Włodarczyk.

Temat jest bardzo gorący. Na pytanie, czy to był właśnie ostatni mecz „Krzycha”, trener nie był w stanie odpowiedzieć twierdząco bądź przecząco. Końcówki poprzedniego sezonu nie miał najlepszej, ale trudno wskazać zawodnika, który był w dobrej dyspozycji pod wodzą trenera Rumaka. W ten weekend Norweg był w formie jak za Johna van den Broma. Wchodził skutecznie w dryblingi, wygrywał pojedynki jeden na jednego. Brakowało jedynie zwieńczenia – umieszczenia piłki w siatce. Nie wiadomo, czy skrzydłowy zagra w sobotę z Widzewem. Jeśli w ciągu najbliższych dni rozwiąże się kwestia odejścia Velde do Grecji, a zarząd nie sprowadzi zastępstwa, trener Frederiksen będzie musiał szukać innego rozwiązania. Ali Gholizadeh i Dino Hotić nie są zawodnikami tak dynamiczni jak Velde. Są to gracze bardziej do gry kombinacyjnej, przez co istnieje prawdopodobieństwo zobaczenia innego Lecha w ofensywie, niż było nam to dane w niedzielę.

Inną sprawą jest również odejścia Filipa Marchwińskiego. Od jakiegoś czasu mówi się o zainteresowaniu Anderlechtu Bruksela młodym wychowankiem Lecha. W poniedziałek pojawiła się informacja o pierwszej ofercie belgijskiego klubu. Odejście dwóch, tak ważnych zawodników, znacznie zasili konto bankowe klubu, jednak osłabi drużynę, która niekiedy polegała na indywidualnościach. W przypadku odejścia dwóch mocnych ogniw, będzie potrzeba wzmocnień na „cito”.

Jest nadzieja

Po długiej przerwie kibice wreszcie mogli cieszyć się z oglądania swojej ulubionej drużyny, sympatycy innych klubów nie mieli pożywki do szydzenia z niebiesko-białych. Patrząc na to, jak pozostali rywale do walki o mistrzostwo wzmocnili się przed sezonem oraz jakie wyniki uzyskali, podopieczni Frederiksena będą musieli wykrzesać z siebie jeszcze więcej. Są powody do optymizmu. Widać było, co trzeba poprawić, lecz zapowiada się ciekawy sezon ekstraklasowy.

***

Mieszko Grabowski

Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj -> Planeta Sportu