Golden State Warriors nie mają już czego udowadniać fanom koszykówki na całym świecie. W ciągu dekady sukcesów sześć razy dotarli do finałów ligi, wygrywając je czterokrotnie. Teraz jednak koniec epoki wielkich „Wojowników” jest widoczny bardziej niż wcześniej. Wszystko wskazuje na to, że dotychczasowa potęga stała się kolosem na glinianych nogach.
Do trzech razy sztuka
Drużyna z San Francisco nie jest organizacją pozbawioną wad. W trakcie trwania projektu Steve’a Kerra złoty ekspres potrafił boleśnie się wykolejać. Najbardziej pamiętnym momentem były finały w 2019 roku z Toronto Raptors, kiedy to Warriors zostali całkowicie zdziesiątkowani. Z powodu koszmarnej kontuzji Klay Thompson już nigdy nie odzyskał dawnego blasku, a Kevin Durant, również po urazie w finałach, postanowił przenieść się na Brooklyn. Zdjęcie osamotnionego Curry’ego, siedzącego i patrzącego w pustą przestrzeń nie tylko było świetnym kadrem, ale też pewnym zwiastunem nadchodzących czasów.
Już od tamtego momentu można było śmiało przypuszczać, że koniec wielkiego Golden State zbliża się wielkimi krokami. Kolejny sezon „Wojowników” należało wyrzucić z pamięci. Niedawni mistrzowie zajęli ostatnie miejsce w swojej konferencji, a później nawet nie dali rady wyjść z play-inów. Ostatecznie po tej katastrofie Curry w swoim trzynastym sezonie zdobył jeszcze jeden, czwarty pierścień, który chwilowo podkreślił status zespołu z San Francisco. Dziś można dyskutować o tym, czy nie była to ostatnia szansa na nomen omen „ostatni taniec”?
Stephen Curry nie jest gwiazdą
Dla takich koszykarzy, jak Kobe Bryant, Paul Pierce, Reggie Miller, Dirk Nowitzki czy Steph, powinno się ustanowić zupełnie nową nagrodę, wyróżniającą zawodników, dzięki którym organizacja koszykarska w NBA podtrzymuje swoją renomę. Miejsca Curry’ego w projekcie Warriors nie oddadzą dokładnie żadne statystyki, liczby czy rekordy. Rozgrywający „Wojowników” od feralnych finałów w 2019 roku samodzielnie wskrzeszał i pudrował żywego trupa, jakim odtąd jest drużyna z San Francisco.
Po pandemicznym sezonie w 2021 roku, w rozgrywkach zasadniczych, Chef miał dwa razy więcej zdobyczy punktowych niż drugi Wiggins, z dorobkiem 18 oczek na występ. W swojej mistrzowskiej kampanii również wypracował przewagę siedmiu punktów nad drugim Thompsonem, z imponującą średnią 22 punktów. Teraz ponownie jako lider dobił do różnicy 10 punktów, zdobywając średnio 26,5 oczek na mecz. Curry zaliczał blisko 35 minut w spotkaniach przez ostatnie sezony pozostając także w tej statystyce niekwestionowanym liderem. Jego wpływ na grę był kolosalny i niejednokrotnie w pojedynkę pchał zespół, gdy jego koledzy zmagali się z kontuzjami czy spadkami formy.
Grzech pierworodny
Stephen Curry po tym sezonie będzie mieć 37 lat. To nie najlepszy wiek dla sportowca, nawet gdy nazywasz się LeBron James czy Zlatan Ibrahimović. Warriors, jako czołowy klub musi mieć świadomość, że za niedługo czas legendy przeminie, a na jego miejsce pojawi się ktoś inny. Ktoś, kto przejmie pałeczkę po dotychczasowym liderze i tak będzie musiał odkryć własną drogę. Etap wymiany powinien nastąpić w taki sposób, aby najpierw takiego zawodnika wychować, a później w odpowiednim momencie wprowadzić w zespół. Golden State Warriors taką drogą najwyraźniej podążać nie chce. Wszystko wskazuje na to, że zarząd klubu chce wycisnąć z Curry’ego ile tylko się da, odraczając decyzje dotyczące nieuchronnej przyszłości.
Mimo względnie wysokich miejsc w lidze nie można powiedzieć, że brakowało utalentowanych rozgrywających. Będący dziś gwiazdą New York Knicks, Josh Hart, od razu został wymieniony do Los Angeles Lakers. Bogu ducha winnego Jordana Poola, będącego wyróżniającym się shooterem, na początku przygody w Warriors zesłano na banicję do tragicznie prezentujących się Wizards. D’Angelo Russell po licznych zakrętach w karierze, teraz pozytywnie szokuje w Los Angeles. Brandin Podziemski jest aktualnie naturalnym następcą Stepha, ale po transferach jego poprzedników nie możemy mieć pewności, co do jego przyszłości.
Światełko w tunelu
Podziemski jest obecnie jedynym, godnym uwagi elementem pod jasną przyszłość „Wojowników”. Dziewiętnasty wybór draftu zajmuje ósme miejsce w głosowaniu na najlepszego pierwszoroczniaka w lidze, jednak wobec filozofii Kerra wydaje się nieoceniony. To piąty najskuteczniejszy gracz Warriors i czwarty najlepszy asystujący. Co więcej, tylko Green i Looney mają więcej zbiórek od niego. Sam Draymond chwali go za postawę, co nie jest w jego przypadku codziennością:
Uczy się gry. Zadaje milion pytań. Nieważne czy do mnie, czy do CP3, czy do trenera, zawsze pyta. Podejdzie, usiądzie obok o posłucha. (…) Za każdym razem, gdy jest wywoływany jego numer, on jest gotowy na wyzwanie. Czyta grę, jest solidny. Nie popełnia błędów, a to objawia się tym, że nie psuje zagrywek. Debiutanci rozwalają zagrywki. Debiutanci p* zagrywki, a on tego nie robi.
Jak to jednak zwykle bywa – diabeł tkwi w szczegółach. Podziemski jest wyróżniającą się postacią. Sam mówi o tym, że to Curry zajął się nim osobiście po przyjściu do drużyny, wziął go pod skrzydła i chował na swojego następcę. Przypomnijmy jednak, że Jordan Poole, mimo gorszych statystyk od Podziemskiego, w swoim debiutanckim sezonie był ochrzczony mianem „trzeciego splash brothers”! Sama współpraca ze Stephem układała się wybornie, a Kerr mówił o nim w taki sposób:
Jest jednym z głównych powodów, dla których wygraliśmy mistrzostwo w tym roku, więc mamy wielki szacunek dla Jordana i tego, co dla nas osiągnął. Jest świetnym młodym facetem. Naprawdę chcę, żeby osiągnął swój potencjał i dotarł do miejsca, w którym znów gra na wysokim poziomie. Jak powiedziałem, widzieliśmy to, więc wiemy, że jest do tego zdolny (…).
Absolutnie nie oznacza to, że nie należy chwalić zawodnika, ani też nie cieszyć się z jego sukcesów. Przeciwnie – należy docenić. Jednak równocześnie chyba można stwierdzić, że to co jest teraz, jest chwilowe a łaska trenera i managera na pstrym koniu jeździ. Brandin Podziemski liczbowo wygląda lepiej od swoich poprzedników. Mało tego! Stał się pierwszym rookie od czasów Chrisa Webbera, który zdobył ponad 200 punktów oraz zaliczył 100 zbiórek i 75 asyst w pierwszych 25 meczach! Mimo to nie ma gwarancji, aby sądzić, że to akurat ten zawodnik będzie fundamentem przyszłości Warriors.
Chichot historii
Kiedy Krause podejmował decyzję o rozwiązaniu 'dynastii’ Bulls, Michael Jordan miał 35 lat, Pippen 33, a Rodman 37. Wszyscy inni czołowi zawodnicy byli już po trzydziestce i zgodnie z logiką, lepszego czasu na przebudowę nie można było sobie wymarzyć. Ta mimo wszystko kontrowersyjna decyzja, jak się okazało zszargała nazwisko managera do tego stopnia, że wściekli fani wychowani „bykach” wybuczęli jego nazwisko w trakcie prezentacji „Ring’s of honor: Chicago Bulls”. Tak właśnie zakończyło się kierowanie wyłącznie interesem klubu, a nie kibiców.
Golden State Warriors mieli szansę pójść dokładnie tą samą ścieżką, ale nikt nie zdecydował o przebudowie. Bob Myers pomimo negatywnych przesłanek, na ostatni rok swojego 'panowania’, pozostawił w klubie 35-letniego Curry’ego, 40-letniego Andre Iguodalle oraz 33-letniego Daymonda Greena i Klaya Thompsona. Jakby tego było mało, jako partnera (a raczej pasażera na gapę) dobrano prawie 40-letniego Chrisa Paula.
Wyłączając Stepha, cała czwórka miała kartotekę kontuzji, grubości książki telefonicznej. W San Francisco CP3, zdążył złamać rękę, a wcześniej miał aż jedenaście urazów tej kończyny (sześć prawej i pięć lewej). Green natomiast ma regularne problemy z kostką i kolanami, zaś Thompson po kontuzji zaczął notować najniższe statystyki w swojej karierze. Jego praca w defensywie także zaliczyła regres. Na podstawie tego ciężko nie mieć wrażenia, że Myers zmarnował szansę na solidną przebudowę w nadziei na szklane domy.
Kapitan (nie) idzie na dno ze statkiem
Dotychczasowy manager Golden State Warriors, Bob Myers, był człowiekiem, który de facto odpowiadał za organizacje klubu od 11 lat. To on przyciągnął najlepszych zawodników i zatroszczył się, aby jego wielki projekt zachował ciągłość. Niestety, mimo iż do ligi wszedł drzwiami, z powodu braku odwagi skazał swoich dawnych pracodawców na obecny upadek.
Jasną przyszłość Golden State strawiło, to co powołało klub do życia – empatia i relacje międzyludzkie. Aspekty te zmusiły do odejścia Myersa, który, jak sam przyznał, nie był w stanie dawać z siebie 100% w roli managera. Przywiązanie do dawnego trzonu, a szczególnie Klay’a Thompsona, które górowało nad zdrowym rozsądkiem nie wpłynęło dobrze na biznes. Mimo świadomości swojej przyszłości w San Francisco, Myers nie pomógł Warriors w realizowaniu planu B. Zamiast tego umył ręce i pozostawił klub samemu sobie.
Schedę po managerze przejął jego uczeń – Mike Dunleavy Jr. On także problemów kadrowych nie rozwiązał, a biorąc pod uwagę bierność wobec Thompsona, odejście Poole’a i przyjście Paula można dywagować, czy tylko sprawy nie pogorszył.
Don’t trust the process
Kolejnym powodem do niepokoju względem Golden State Warriors jest regres rozwoju koszykarzy. Dynamiczny wzrost formy niedocenianych szerzej graczy był wizytówką „Wojowników” i stanowił o renomie klubu. Ostatecznie i ten atrybut drużyny wraz z odejściem Myersa przeszedł do historii.
Kevon Looney dziś jest 57. zbierającym w lidze. Sezon temu był na 10. miejscu w tej statystyce, wciąż mając o połowę więcej zbiórek niż obecnie – aż 10 na mecz! Andrew Wiggins posiada najmniej zbiórek w lidze od czasu swojego trzeciego sezonu w NBA. Od drugiego sezonu w Warriors nie miał też równie złego wskaźnika celności rzutów za trzy i dwa. Moody i Payton II wciąż nie wnieśli wiele jakości z ławki.
Sytuacją w zespole nie jest zachwycony także jeden z najbardziej obiecujących graczy Warriors i całej ligi – Johnatan Kuminga. Kongijczyk po ostatnim meczu z Nuggets miał pretensje do swojego szkoleniowca o brak zrozumienia w drużynie. Było to spowodowane m.in. sytuacją, gdy Kerr ściągnął go po 18-punktowej serii dającej zespołowi prowadzenie. „The Athletic” podało, że Kuminga stwierdził, że nie wierzy w swojego trenera, bo… nie pozwala rozwinąć mu skrzydeł! Parę dni później pojawiły się pierwsze informacje, o tym, że Warriors są skłonni oddać Wigginsa, by zatrzymać niedawnego rookie. Chaos i rozgoryczenie młodych graczy tylko podkreśliło, że Kerr powoli zaczął się gubić na własnym 'podwórku’.
Tasiemiec to nie przynęta
Draymond Green często przyrównywany był do Dennisa Rodmana. Nie tylko z racji ośmiokrotnego tytułu all-defensive czy zaszczytu bycia all-starem. Podobnie, jak on był niezastąpiony w zbiórkach i w ogólnej grze w defensywie dla swojej drużyny. Była tom nawiasem mówiąc, także zasłona dymna, przykrywająca jego kontrowersyjne zachowania. Obecnie zdaje się, że ta kurtyna definitywnie opadła a o Draymondzie już nie mówi się głośno, jak o świetnym obrońcy i liderze zespołu. Green aktualnie odznacza się na parkiecie niemal nieskrępowaną agresją oraz toksycznym oddziaływaniem na atmosferę w szatni.
Popularny „robal”, przez niemal całą swoją karierę, przyklejał się do rywali i wysysał z nich piłki, ale i samą chęć gry. Sam o sobie mówił, że był jak wysypka, której nie można było się pozbyć. Draymond Green zamiast powtarzać ten trend zaczął wysysać życie… z własnej drużyny i przyczyniać się do powolnego osłabiania organizmu Golden State Warriors. To jest właśnie ta rzecz, której Rodman nie uczynił, tzn. mimo swojej kontrowersyjności nigdy tak jawnie nie szkodził własnej drużynie.
Drugi najwyższy wynik wyrzuceń w historii ligi i próby obrony Greena przez Rasheeda Wallace’a warto pozostawić bez komentarza. Natomiast wpływu tego typu ekscesów na grę Warriors nie da się w żaden sposób pominąć. Pobicie na treningu na oczach całego świata Jordana Poole’a, doprowadzenie Stepha Curry’ego do łez i błagań by Green przestał osłabiać drużynę, duszenie innych zawodników na parkiecie, kopnięcie rywala w krocze w następnym meczu po uprzednim zawieszeniu… taki przykład nowym, bądź młodszym graczom daje center Warriors. Nie wspominając o psuciu szyków swojemu trenerowi w momencie, gdy zostaje wyrzucony z boiska już w pierwszych minutach spotkania. Wszystko to tyczy się gracza, który zdobywa średnio 8 punktów i 7 zbiórek na mecz. Dodatkowo w pierwszej piątce znalazł się 45 razy z 48 rozegranych spotkań.
Play-in niczym respirator
Przedłużenie sezonu dla Warriors będzie tak naprawdę tylko teoretycznym argumentem świadczącym o tym, że ta kampania nie został zmarnowany . Statystyki zespołu pokazują, że problemy drużyny z Chase Center to nie tylko kwestia wymiany poszczególnych organów, a całkowitej transfuzji krwi:
– Myślę, że w tej chwili brakuje nam pewności siebie. Doszliśmy do takiego momentu, gdzie straciliśmy wiarę w siebie. Straciliśmy ducha i pewność siebie, która mecz po meczu musi nieść drużynę w starciu z utalentowanymi zespołami – komentował trener.
Choć „Wojownicy” utrzymali poziom średnio 118 punktów (taki sam jak w zeszłym sezonie), spadli na siódme miejsce wśród najlepiej punktujących ekip. Za dwa, jako 15 drużyna w tabeli, rzucają ze skutecznością 47%, podczas gdy wcześniej w tej statystyce byli na miejscu trzynastym. Oznacza to nic innego, jak stopniowy powolny rozkład zespołu z sezonu na sezon.
Warriors nie udało się utrzymać prestiżowego, pierwszego miejsca w celnych rzutach trzypunktowych. Panowanie to oddali swoim naturalnym następcom – Bostonowi, notując 14 trójek na mecz, o dwie mniej niż rok temu. Różnica procenta skuteczności zza łuku doprowadziła w ich przypadku również do spadku z drugiej lokaty na… dziesiątą w lidze! Ich filozofia gry bazująca na szybkich, krótkich podaniach i licznych asystach także zaliczyła regres. Choć liczby pozostały takie same, inne zespoły się rozwinęły, a to sprawiło, że osiągnięcie takich samych wyników, dało obecnie Warriors czwarte miejsce w lidze!
Pantha rei
Już sam Machiavelli pisał w „Księciu”, że na porażkę skazany jest ten władca, który pełen pychy cieszy się tym co ma i nie kontroluje ewoluującego otoczenia. Przytoczone statystyki pokazują, że projekt Warriors pozostaje samotną wyspą na osi czasu. Boston poprzez rozwój koszykarzy i duże transfery stał się silniejszy, młodzi gracze Pacers i OKC dojrzeli. Nawet tacy Pelicans pokazują, że po gruntownej przebudowie są jeszcze lepsi. Tymczasem Mike Dunleavy realnie nie podąża za osiągnięciami innych licząc, że jak za dotknięciem różdżki Warriors raz jeszcze zszokują świat koszykówki.
„The Atletic” w styczniu podało, że wszyscy poza Currym, Podziemskim i Jacksonem-Davisem mogą zostać wytransferowani, ale… co to teraz da? Klay Thompson po tym sezonie będzie formalnie niezdatny do wymiany. Nikt nie jest na tyle szalony, by chcieć pozyskać do swojej drużyny Greena, a spekulanci sugerują, że nadchodzący draft będzie jednym z najsłabszych. Za swoje niedawne gwiazdy Warriors nie będą w stanie pozyskać nikogo sensownego. Natomiast usilne, ponowne wymiany względnie przyszłościowych graczy, jak Wiggins, czy Looney są bezcelowe.
Poza Greenem trudno mieć pretensję do zawodników Golden State za obecny stan rzeczy. Tak samo, jak nie sposób winić samochód za to, że szwankuje, gdy od dekady nie był na przeglądzie. Pretensje można mieć do zarządu za brak konsekwencji. Myers nie zapewnił swojej drużynie żadnej polisy ubezpieczeniowej po swoim odejściu. Może bezpieczniej było pogrzebać ten wielki projekt wraz z nim i zejść ze sceny niepokonanym?
***
Michał Korek
Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj -> Planeta Sportu