Top Boy w Progresji – relacja z koncertu Skepty

Przez długi czas grime był muzyką podziemia i zerkając na ociekającego złotem i dolarami starszego brata zza oceanu, stał z boku i się nie wyrywał. Jednak od pewnego czasu za sprawą legend takich jak Dizzie Rascal,  Wiley lub Skepta cień, w którym stał grime zaczął zanikać, a muzyka ta z opuszczonych fabryk, tuneli i garaży przeniosła się na salony. Właśnie na działalności ostatniego z wymienionych artystów chciałbym się w tym artykule skupić, a to za sprawą trasy koncertowej “Ignorance Is Bliss”, w ramach której Skepta odwiedził Warszawę i Kraków.

Początki

Brytyjska scena grime’owa jest swego rodzaju fenomenem na skalę światową. Gdy wsłuchamy się w utwory rapowe zza oceanu i porównamy je z brzmieniem z UK, to można by pokusić się o tezę, że w zasadzie hip-hop i grime to jedno i to samo, no może poza akcentem. Jest to jednak stwierdzenie dalekie od prawdy biorąc pod uwagę fakt, że brytyjski “brud” był od zawsze gatunkiem mocno związanym z kulturą rave’u. MC’s zgromadzeni na nielegalnych imprezach słysząc energiczne drum and bass’owe lub garage’owe bity, łapali za mikrofon i rzucali prosto z serca fristajlami tak gorącymi, że publiczność długo nie mogła złapać oddechu.

Różnica z każdą sekundą się zwiększa

Współzałożyciel labelu Boy Better Know jest obecnie najbardziej rozpoznawalną postacią sceny grime’owej, w czym na pewno pomogła mu kolaboracja z gwiazdami amerykańskiego rapu, wśród których znaleźli się tacy artyści jak Riff Raff, Drake, czy A$AP Rocky. Choć Skepta często był krytykowany za skomercjalizowanie muzyki grime, nie zapomniał on o swych korzeniach i w 2015 roku zorganizował nielegalny koncert na jednym z londyńskich parkingów, co obiło się szerokim echem w mediach i przyczyniło się do świetnej sprzedaży albumu “Konnichiwa”. Za sprawą tego projektu raper z Tottenhamu wypłynął na szerokie wody i stał się rozpoznawalny nie tylko w Europie, ale i w USA. 3 lata później, raper wypuszcza album “Ignorance is bliss”, który jest o wiele bardziej dojrzałym projektem, a sam MC przez doświadczenie ojcostwa jest już innym człowiekiem. Właśnie w ramach promocji tego albumu 23 października Skepta zawitał w warszawskiej Progresji.  

Fot. Follow The Step

Support

Najnowsze dzieło Skepty zrobiło na mnie nieziemskie wrażenie, szczególnie pod względem warstwy lirycznej, dlatego bilety na wydarzenie kupiłem z dużym zapasem czasowym. Możecie wyobrazić sobie jak wielki uśmiech pojawił się na mojej twarzy, gdy zaledwie tydzień przed koncertem podano do wiadomości, że do rapera z północnego Londynu dołączy równie ciekawa postać brytyjskiej sceny – AJ Tracey. Przed samym supportem rozgrzewkę miał zapewnić i kolektyw Czeluść. No właśnie miał zapewnić, ponieważ czas jaki dostali panowie z Krakowa był w praktyce o wiele krótszy niż podany na rozpisce. Dodatkowo organizatorzy spóźnili się z otwarciem bramek o około 15 minut, co spowodowało, że przez pierwszy kwadrans panowie grali dla pustego klubu. Większość osób, nie miała okazji usłyszeć nawet jednego kawałka od tych wave’owych świrów. I tu niestety pierwszy minus dla organizatorów… 

Who is this guy?

Po małej rozgrzewce spowodowanej raczej gęstą atmosferą w klubie niż warm upem Czeluści, nadszedł czas na niespodziankowy support. Stojąc w kolejce do klubu usłyszałem rozmowę grupy nastolatków, z której wynikało, że kompletnie nie kojarzą AJ-a, co pokrywało się z moimi spostrzeżeniami na temat rozpoznawalności rapera w Polsce. O tym jak błędne było to myślenie, miałem przekonać się już za chwilę, gdy z minuty na minutę przybywało osób pod sceną, a przestrzeń pomiędzy ludźmi zdawała się zanikać.  

Pierwszą rzeczą, która przykuła moją uwagę była sama akustyka Progresji. Z rapowymi koncertami często bywa tak, że bas, który aż czuć w klatce piersiowej, tłumi pozostałe dźwięki w tym wokal. Tutaj nie było tego problemu, a sam dźwięk pięknie roznosił się po sali rozświetlonej niebiesko-czerwonymi lampami. Występ AJ Tracey’a był około 45-minutowym pokazem dobrego vibe’u. Sam raper na scenie był raczej stonowany i zamiast wykorzystywać energię i powietrze do skakania z publicznością, skupiał się na rapowaniu z jak największą precyzją i nieskazitelną dykcją. Za sprawą kawałków takich jak “Fashion Week” oraz “Floss” zebrana publiczność odwdzięczyła się setkami uśmiechów i toną ruchów biodrami w rytm muzyki. Momentem przełomowym było jednak podpalenie publiczności grając hit Sheck Wesa “Mo Bamba”. Nie jestem zwolennikiem grania przez raperów nie swoich kawałków, ale w tym przypadku zdziałało to cuda, a sama publika oszalała i fantastycznie wpłynęło to na atmosferę. Rozgrzana do czerwoności widownia była już gotowa na hity rapera takie jak “LO(V/S)ER” i “Ladbroke Groove”, które jako jedne z nielicznych kawałków były znane na pamięć przez większości zgromadzonych. Spodziewałem się, że koncert ten będzie interesujący, jednak to co przeżyłem przeszło moje najśmielsze oczekiwania i uświadomiło mi jak bardzo raperzy z Wysp stawiają na techniczne aspekty w muzyce. Chyba właśnie ten “skill” jest powodem, dla którego podbijają serca fanów na całym świecie. Wielkie brawa za ten występ dla zaledwie 25-letniego rapera, któremu wróżę wielką karierę i górne miejsca na listach przebojów 

Fot. Follow The Step

Main Event

Główna gwiazda wieczoru na całe szczęście dała publiczności złapać trochę tlenu i uzupełnić płyny. Na szczęście, bo koncert AJ’a był dopiero preludium do totalnego szaleństwa jakie zaserwował Skepta. Występ był oczywiście oprawiony specjalną scenografią i wizualizacjami w klimacie “Ignorance Is Bliss”, a motywem przewodnim były obrazy stylizowane na termowizję. Dość sporym zaskoczeniem było występowanie bez hypeman’a, jednak nie musiałem długo czekać, żeby Skepta udowodnił, że nie potrzebuje pomocy nikogo oprócz DJ-a. Przez ogromną popularność headliner’a znajomość tekstów była świetna i tłum wykrzykiwał za raperem całe refreny, a niekiedy i zwrotki. Reprezentant BBK chyba ulubił sobie nasz kraj i temperament polskiej widowni, ponieważ w tym roku zaplanował u nas aż 3 koncerty. Publiczność również pokazała, że uwielbia Skeptę i to właśnie pozytywna energia wpłynęła na świetny klimat podczas występu. Większość utworów pochodziła z najnowszego albumu, jednak nie zabrakło miejsca dla takich bangerów jak “Praise The Lord”, “Shutdown”, czy chyba najgłośniej wykrzyczany przez tłum utwór – “It ain’t safe”. Artyści z tak ogromnym bagażem doświadczenia scenicznego doskonale radzą sobie z wyczuciem widowni, i gdy Skepta widział, że potrzebne jest troche oddechu i przerwy od mosh pitów, zmieniał klimat na spokojniejszy jak w “What Do You Mean?” lub “Energy”. Gdy z kolei potrzebne było dorzucenie do pieca przechodził do hitów jak na przykład utwór Octaviana “Bet” z gościnnym udziałem rapera z Tottenhamu, co zdecydowanie rozbudziło tłum. Na rozluźnienie po ponad godzinnej wrzawie zagrał “Love Me Not”, które było piękną wisienką na tym bajecznym torcie. Nie zabrakło też oczywiście miejsca na wyznania ze strony headliner’a i podkreślania jak bardzo kocha Polskę, to akurat część, którą moim zdaniem mógłby sobie podarować, ale najwyraźniej na ludzi w klubie to zadziałało, bo za każdym razem odwdzięczali się gromkim aplauzem. Jedynym brakiem jaki mógłbym wypunktować wydarzeniu, to brak tlenu w płucach moich i pozostałych fanów Skepty, jednak trudno się dziwić, skoro w dniu imprezy wyprzedano wszystkie bilety, a sam klub zbudowany jest w taki sposób, aby dźwięk zatrzymać w środku.  

Należy przyznać Skepcie, że na żywo brzmi niemalże identycznie jak w wersji studyjnej. Jest to niewątpliwie techniczna maszyna do wypluwania rymów z dykcją godną Tomasza Knapika z ogromnym zasobem wigoru i gigantyczną wiedzą na temat muzyki. Będąc równocześnie producentem, zdaje sobie sprawę z prostoty bitów, które perfekcyjnie dopełnia swoją nieziemską nawijką. Muszę też pochwalić AJ Tracey’ego, ponieważ poziomem wcale nie odstawał od Skepty, a jego popularność wciąż wzrasta i coś mi mówi, że wkrótce zbierze fanbase w kraju nad Wisłą i powróci ze zdwojoną energią.