W sobotę (5.11) w podziemiach Blue Note’a zagościł nietuzinkowy zespół – pochodzący z Białorusi Petlya Pristrastiya (ros. Петля́ Пристра́стия). Nazwa ta w naszym języku znaczy tyle co Pętla Uzależnienia. Jednak wsłuchując się w ich muzykę, trudno nie odnieść wrażenia, że owa pętla tak naprawdę odnosi się do trudnych postsowieckich realiów dzisiejszej Białorusi. Ciężkie brzmienia na ciężkie czasy.
Ci rasowi rockmani grają od 2004 roku, a na swoim koncie mają już sześć albumów studyjnych. Obecna trasa koncertowa promuje świeżo upieczony krążek Норма (Norma), który swoją premierę w streamingach miał pod koniec października tego roku. Poznań stanowił ostatni przystanek w Polsce podczas europejskiego tourné, tym bardziej cieszę się, że załapałem się jeszcze na ten koncert.
W internecie możemy znaleźć informację, że grupa zaliczana jest do nurtu post-punku. Jednak muzycy nie zgadzają się z tym twierdzeniem i jak sami o sobie mówią nie jesteśmy zespołem post-punkowym. Może 50 proc. naszej muzyki to post-punk, a reszta to grunge, post rock, generalnie ciężka muzyka, którą trudno sklasyfikować.
Niezależnie od tego, jak nazwiemy twórczość Białorusinów, jedno trzeba im przyznać. Jest to formacja bardzo klimatyczna, było to słychać już w rozpoczynającym koncert kawałku Хлор (Chlor), który wprowadził publiczność w brudny świat o jakim śpiewa frontman Ilya Cherepko-Samokhvalov.
Po czterech kawałkach z poprzednich płyt i rozruszaniu trochę publiczności, przyszedł czas na zaprezentowanie nowego materiału, który stanowił lwią część sobotniego repertuaru. Ja szczególnie dobrze bawiłem się przy szybkich i żywiołowyh kawałkach, jak: Природа дарит боль (Natura daje ból), Одиссея (Odyseja), Компаньеро (Compagniero) czy Зелёный коридор (Zielony korytarz). Białorusini przy tych kompozycjach wyciskali z siebie siódme poty. Na szczególne uznanie zasługuje tu śpiewający Ilya ze swoją charyzmą i tańcem, którego nie powstydziłby się Ian Curtis.
Oczywiście zespół dawał także publiczności momenty wytchnienia, w spokojniejszych balladowych utworach, jak Забыл (Zapomniałem) czy Пациент (Pacjent). Wszystko z klasą. Nie obyło się też bez dwóch bisów.
Dla mnie, Polaka, półtoragodzinny set był nad wyraz ciekawym, ale i intensywnym przeżyciem. Niskostrojone gitary i szorstki, ale hipnotyzujący głos wokalisty (momentami kojarzący się z Arturem Rojkiem) zabrał mnie do innego świata. Choć nie rozumiałem słów piosenek, zamykając oczy i płynąc z riffem, mogłem przenieść się do zupełnie innej, chociaż tak niedalekiej rzeczywistości.
Niewątpliwie świadczy to o sile przekazu, jaka drzemie w muzyce Petlyi, a nie jest to byle jaka formacja, gdyż stanowi bardzo ważny element rosyjskojęzycznej sceny muzycznej, jak i białoruskiej kontrkultury. W swoim rodzinnym kraju rockmani niestety nie mogą grać koncertów.
– Ostatni koncert na jakim mieliśmy zagrać wchodził w skład wydarzenia The Jäger Music Award – opowiadali muzycy w rozmowie ze mną przed koncertem. – Przyjechali jacyś ludzie, którzy powiedzieli, że jeśli zaraz zaczniemy grać, to przyjedzie 5 busów z oddziałami, które już czekają. Nie możemy teraz zrobić koncertu na Białorusi już nigdzie.
Z tego względu trasa obejmująca Polskę, Ukrainę i Rosję jest tak ważna, gdyż skierowana jest do tysięcy Białorusinów rozsianych po kontynencie, którzy byli zmuszeni opuścić swoją ojczyznę. Gdy cała publika skupiła się blisko sceny, czuć było jedność tego narodu, natomiast ze sceny oprócz posępnych riffów, sączyła się też dziwna aura nadziei i optymizmu.
Myślę, że wydźwięk całego koncertu najlepiej podsumują słowa lidera Petlya Pristrastiya. Na Białorusi (bycie antysystemowcem) jest trudne, tak w ogóle można powiedzieć, że wymaga… cierpliwości. Jesteśmy pewni zwycięstwa, ale nie wiemy kiedy ono nastąpi i ile jeszcze pochłonie to ofiar.