Od blisko dwóch tygodni cieszymy się wolnością od maseczek, zniesionymi obostrzeniami (to informacja dla tych, którzy nie wiedzieli, że w ogóle jakieś były) oraz ogólnym wyciszeniem związanym z pandemią koronawirusa. Czy to wynik faktycznego zniknięcia zarazy, czy dramatycznej sytuacji związanej z wojną w Ukrainie — tego najprawdopodobniej się nie dowiemy. Kultura popularna nigdy nie była oderwana od tego, co dzieje się na świecie. Zawsze stawała w obliczu wyzwania przedstawiania, opowiadania i komentowania tego, czym ludzie żyją. „Plaga” Bartłomieja Świderskiego to właśnie odpowiedź na przymus życia w izolacji. Czy jednak ta książka nie pojawiła się na rynku za wcześnie?
„Plaga” miała swoją premierę w czerwcu zeszłego roku. Pierwszy raz miałam okazję zapoznać się z tą historią w ciągu dwóch miesięcy od jej wydania. Muszę przyznać, że w tamtym czasie bardzo krytycznie podeszłam do tej lektury. Uważałam, że obraz świata owładniętego pandemią, izolacją, nakazem noszenia maseczek, szczepionkami, lekami na wirusa i teoriami spiskowymi związanymi z tym tematem był jeszcze zbyt świeży w naszych głowach i nie był gotowy na historię, którą tak mocno osadzono w tych realiach. Jednocześnie czułam, że ma ona duży potencjał, ale potrzebuje odrobiny dystansu do zrozumienia. Dlatego właśnie czas „zakończenia” pandemii uznałam za odpowiedni do ponownego zapoznania się z „Plagą”.
Trzyletni lockdown i nagłe wyjście
Prowadzącym historię jest Michał, który osiemset dwudziestego dnia lockdownu otrzymuje propozycję całkowitej zmiany swojego życia. Chłopak przed pandemią był scenarzystą filmowym, jednak z racji zamrożenia branży zajmował się tylko tworzeniem małoambitnych dzieł. Tego dnia od swojego starego znajomego Łukasza dostaje propozycję stworzenia scenariusza do ekranizacji „Dżumy”, która miałaby powstać po zakończeniu pandemii. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że Michał miał po raz pierwszy od tak długiego czasu opuścić swoje mieszkanie i pracować na barce zacumowanej na Zalewie Zegrzyńskim.
Chłopak boi się tego wyzwania, ponieważ jego jedynym żywym towarzystwem w ostatnim czasie była myszka Mini, którą traktował jak ludzkiego towarzysza. Michał po przypomnieniu sobie słów jego zmarłej na zarazę dziewczyny: Nie bój się!, postanawia wyruszyć w tę przygodę. Bardzo szybko zaczyna wątpić jednak w słuszność swojej decyzji, kiedy zauważa, że Łukasz i jego dziewczyna żyją niejako poza prawem i nie przestrzegają żadnych obostrzeń. Przed chłopakiem stoi podwójne wyzwanie. Nie tylko podejmuje trud napisania scenariusza, ale również poszukuje licznych odpowiedzi, które wyjaśniałyby wysoki status jego znajomego.
W tym miejscu zaczyna się niezwykła mieszanka ukrytych teorii spiskowych, niedomówień, pracy „dla rządu”, walki z systemem i internetowymi gigantami. Czy czytelnicy na pewno byli na to gotowi?
Odpowiedź jest bardzo prosta — nie byli. Bartłomiej Świderski stworzył świat niesamowicie przypominający naszą pandemiczną rzeczywistość. Domowa izolacja, wszechobecne maseczki, zakazy, praca zdalna, wirtualne spotkania i kontakty, dantejskie sceny ze szpitali i paraliżujący strach. Pisarz postanowił jedynie jeszcze bardziej wyolbrzymić te obrazy — straż na ulicach, zakupy wyłącznie wykonywane przez internet i dowożone przez kurierów, pozytywne testy ukazujące perłę w koronie, zamiast powitania wykonywano przy sobie testy na obecność wirusa. Dla czytelnika, który żyje w podobnej rzeczywistości, te wątki nie są ciekawe tylko niesmaczne i przypominają nieudaną karykaturę.
Plaga niewykorzystanych pomysłów
Świata wykreowanego przez Świderskiego nie można jednak całkowicie przekreślać. W bardzo ciekawy sposób opisał uczucia bohatera, który po zamknięciu musi na nowo zacząć funkcjonować w „normalnej” rzeczywistości. Reakcje na obecność i bliskość drugiego człowieka, stały dostęp do świeżego powietrza, nawet wizyta w tradycyjnym sklepie przyprawia bohatera o szybsze bicie serca i zdecydowany opór przed taką, wydawałoby się naturalną, czynnością. Jego lęk, przyzwyczajenia nabyte podczas lockdownu, problemy w komunikacji interpersonalnej — to naprawdę silna strona tej książki.
Ciekawym elementem jest również podział społeczeństwa jakby na trzy warstwy w zależności od tego, jaki ma się status i pozycję. Ta klasyfikacja wiązała się z pewnymi przywilejami jak, chociażby dostęp do lepszego jedzenia, bardziej zaawansowanej techniki i wyższej jakości produktów. Mimo to uważam, że ten wątek został zdecydowanie za mało opisany i jego potencjał nie został wykorzystany.
Chybionym pomysłem było również posługiwanie się cytatami z „Dżumy”, które wytrącało z biegu historii. Niesmaczny był również wydźwięk przekształconych teorii spiskowych o „fałszywej/zaplanowanej” pandemii, która była podtrzymywana w celu uzależnienia ludzi od siebie, aby internetowi oligarchowie mogli stworzyć na tym swój biznes, o wynalezionym leku, którym miał być po prostu skondensowaną witaminą C czy o walce „buntowników”, czyli tych niewierzących w pandemię z tymi, którzy panicznie się jej bali.
Postaci ukryte za maską
Kolejnym problemem są bohaterowie tej historii. Świderski stworzył ich bardzo prostolinijnie. Michał jako ten pokrzywdzony przez los i brak informacji, ale jednak bohater sytuacji i honoru, który nie ustaje w drodze do prawdy. Łukasz jako ten, który „sprzedał duszę” oligarchom, a jego dziewczyna Ola jako famme fatale, o czym główny bohater ciągle przypomina. Do tego dochodzi oczywiście „ten zły”, który myśli jedynie o zyskach, całkowicie nie licząc się z ludźmi dookoła i „ten dobry”, który jest głosem ludu i który potrafi zmobilizować masy do rewolucji. Humor i sarkazm tych postaci również jest płytki i jakby wymuszony. Jest to kolejne niewykorzystane pole w tej opowieści, mimo że Świderski miał ogromne zaplecze dla tych postaci.
Czy jeszcze potrafimy żyć offline?
Mimo tych bardzo poważnych niedociągnięć myślę, że Świderski zasługuje na uwagę. Tematyka książki zdecydowanie nie pasowała do czasu, w którym się ukazała. Autor miał jednak na nią pomysł i to pomysł na dobrą akcję. Książkę napisał bardzo dobrym językiem. Świderski ma lekkie piórko, które przekłada się na to, że historię czyta się szybko i z zainteresowaniem. „Plaga” jest lekturą na jeden dzień, która, mimo że treściowo, kolokwialnie mówiąc, leży, to jej przesłanie daje do myślenia.
Ostatnie strony książki są poświęcone myśli o tym, czy potrafimy żyć bez internetu. Czy potrafimy przywrócić telefonom tylko funkcję dzwonienia i czy możemy wrócić do słuchania radia i czytania gazet. Czy potrafimy żyć offline?
Świderski pyta o sens zasilania przez nas internetowych imperiów. Zastanawia się, czy potrafimy wchodzić jeszcze w normalne interakcje międzyludzkie, czy potrafimy rozmawiać. Czy faktycznie jesteśmy na dobre uzależnieni od zdobyczy technologii? Te pytania zastawiam każdemu czytelnikowi, aby w przerwie między scrolowaniem facebooka a odpisywaniem na wiadomości w messengerze, zastanowił się: A może warto umówić się z kim na kawę?
Był Dzień Zamkniętych Drzwi, nadchodzi Noc Otwartych Głów.
Bartłomiej Świderski – „Plaga”
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj ->meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/