Papa Roach – Ego Trip [RECENZJA]

Z pewnością wielu z was zna Papa Roach. Kapela z Kaliforni swojego czasu zaskarbiła sobie serca wielu młodych fanów ze względu na styl i teksty. Mimo odejścia od korzeni, do dziś tworzą ciekawą muzykę z pogranicza metalu alternatywnego, a 8 kwietnia ukazała się nowa płyta spod ich szyldu. Mowa oczywiście o Ego Trip, o którego premierze nie było jakoś specjalnie głośno.

Cover z okładką, Fot.: Facebook Grupy Papa Roach

Coś nie siedzi

Nie będę ukrywał, o premierze Ego Trip dowiedziałem się zupełnie przypadkowo, czytając komentarze pod Last Resort. Nie wiem czemu, o tym albumie nie było jakoś głośno, zważywszy na pozycję Papa Roach. Chociaż z drugiej strony poprzednia płyta też nie miała jakieś ogromnej kampanii reklamowej. Może jednak ta kampania miała dotrzeć tylko do fanów.

Nie będę tu słodził kapeli ze względu na mój sentyment do nich. Kompozycyjnie płyta wypada bardzo średnio. Jak wiadomo, zespół swój największy boom miał na początku XXI wieku wraz z wydaniem płyty Infest. Wtedy mieliśmy czysty nu metal, który kupował większość ówczesnych zbuntowanych dzieciaków. Absolutnie nie mam zamiaru zarzucać im tego, że zeszli z tej drogi, ponieważ zespół ewoluuje z płyty na płytę, co naprawdę wychodzi im super.

Jednak Ego Trip wyjątkowo mnie nie porwało, wyjątkiem jest numer Swerve z udziałem Sueco i Fever 333. Z drugiej strony, nie wykluczam tego, że płyta mogła się spodobać wielu osobom. Może też być tak, że piosenki będą brzmieć lepiej na żywo. Pożyjemy, zobaczymy.

Papa dla robali

Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, czemu zespół wrócił do motywu robala na okładkach albumów. Wystarczy jeden karaluch w logotypie. Niemniej, chcę powiedzieć dwa słowa o okładce, która jest po prostu brzydka. Przy aktualnych możliwościach mamy możliwości, aby tworzyć realistycznie wyglądające smoki czy innych kosmitów, a tutaj mamy CGI rodem z filmów o kosmitach z lat 80. W ogóle motyw wielkiej głowy mrówki na tle czegoś, co było kiedyś wesołym miasteczkiem, jest dla mnie czymś zupełnie niezrozumiałym.

Kilka słów o trackliście

Na duży plus zasługuje fakt, że mamy sporo utworów (aż 14!) na płycie, która trwa trochę ponad 40 minut. Zapewnia nam to brak zmęczenia tematem i możliwość skupienia się na samej płycie (Iron Maiden uczcie się). Płytę otwiera numer Kill The Noise, który mniej więcej nadaje płycie tempa i wydźwięku. Generalnie ktoś, kto słucha Papa Roach trochę dłużej, już po pierwszym numerze będzie wiedział, jak cała płyta brzmi.

Podszedłem do płyty z założeniem, że jaki pierwszy numer, taka cała płyta i w sumie się nie pomyliłem. Dalsze kompozycje, takie jak Bloodline, Killing Time czy tytułowe Ego Trip mają mniej więcej podobny wydźwięk, niemniej jest to coś, czego się spodziewałem.

Czy warto?

Tutaj odpowiedź jest bardzo niejednoznaczna. Płyta ma mocniejsze, jak i słabsze momenty. Nie powiem, że ta płyta jest zła, bo nie jest, jednak mnie po prostu nie kupiła. Może za jakiś czas się to zmieni, ale wcale nie musi. Myślę jednak, że warto się zapoznać z płytą, chociażby po to, aby wyrobić sobie własną opinię. Nie powiem, abym wrócił do tej płyty w całości, ale jeżeli na mojej playliście pojawi się kawałek z tej płyty, to raczej go nie pominę.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata muzyki zapraszamy tutaj –> https://meteor.amu.edu.pl/programy/magmuz/