Niespodziewane emocje i ciary, czyli Xiu Xiu w Pawilonie

Wybierając się na koncert amerykańskiego zespołu Xiu Xiu do poznańskiego Pawilonu 14 marca, nie do końca wiedziałam czego oczekiwać. Wynikało to z tej prostej przyczyny, że poza trzema, może pięcioma utworami z najnowszej płyty, styczności z ich twórczością nie miałam wcale. Namówiona przez Milenę z nieukrywaną ekscytacją wybrałam się na koncert.

 

Jak wiadomo, na kilka dni przed występem w Poznaniu, zespół zmuszony był zmienić skład z powodu rezygnacji Jordana Geigera z udziału w trasie. Skutkowało to koniecznością odwołania koncertów w min.: Łodzi i Warszawie. Na całe szczęście poznański klub przyjął, tym razem rozszerzony o Christophera Pravdica ze Swans, zespół z otwartymi ramionami.
Jak wspomniałam wcześniej, nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Znałam już nieco dość nietypowy wokal Jamiego Stewarta, ale najciekawszego dopiero miałam doświadczyć. Oczekując, że usłyszymy utwory promujące najnowszy album, „A Girl With Basket of Fruit”, który przypadł mi do gustu, zostałam nieco rozczarowana. Jednak przez cały czas trwania koncertu zawód był mi rekompensowany i tym sposobem po raz pierwszy doznałam starszych owoców twórczości tego osobliwego zespołu. Nietypowe, bardzo teatralne ruchy wokalisty doskonale oddawały chaotyczny, nieprzewidywalny charakter utworów i pomimo uczucia niemałego dyskomfortu, chociażby na donośny dźwięk gwizdka, bywały momenty, gdy w ogóle zapominałam w jakim miejscu się znajduję.

 

Szczególnym doświadczeniem były dla mnie dwa utwory – doskonale znane fanom „I Luv The Valley OH!” i „Get Up” z albumu „Forget”. Pierwszy nie wywarł na mnie aż takiego wrażenia w pierwszej chwili, w moim odbiorze był to po prostu następny numer. Bardzo przejmujący, nostalgiczny, ale nie różniący się wiele od pozostałych. Dopiero w połowie wbił mnie w ziemię. Być może to przez ciągle narastające w głosie wokalisty napięcie, które wręcz rozdzierało słuchaczy. Zahipnotyzowani chętnie wieńczyli każdy utwór gromkimi oklaskami. Jednak to drugi numer, „Get Up” okazała się być dla mnie najbardziej pamiętnym momentem całego występu. Spokojnie zaczynająca się melodia od samego początku zwróciła moją uwagę. Gdy próbowałam się delektować melodyjnością, utwór kompletnie zmieniał bieg. Jednak w tym przypadku narzekać nie mam absolutnie zamiaru. Mało tego, zachęcam serdecznie do przesłuchania tego kawałka. W dość niespodziewanym momencie nagle rozbrzmiała fala gitar i wiedziałam już, że będzie to pierwsza „pamiątka” z koncertu, którą dodam do swojej playlisty na Spotify. Niesamowita surowość brzmienia zapadła mi w pamięci, zaraz obok widowiskowego wyskoku Stewarta. Tą wisienką na torcie zespół prawie dotarł do mety, powracając jednak na scenę by zagrać, spokojny już i stonowany bis.

 

Warto wspomnieć, że pomimo zróżnicowania pod względem instrumentalnym na przestrzeni całej twórczości, tym razem trio na scenie postawiło głównie na bardziej klasyczne instrumenty – gitarę basową, rozbudowaną i przystrojoną w dodatkowe talerze perkusję i gitarę elektryczną. U boku Jamiego znajdował się też syntezator i kilka „przeszkadzajek”, jednak frontman używał ich głównie do chaotycznego prezentowania swojej wizji. Czy mogło się bez nich obejść? Być może. Uważam, że niektóre dźwięki były zbyt agresywne, ale jestem w stanie zrozumieć, że w zasadzie taki był zamiar.
Na pewno wokal Jamiego Stewarta nie jest dla każdego i początkowo nie był też dla mnie. Zachęcam jednak do obycia się z nim, szczególnie, mając okazję doświadczyć go na żywo.
W trakcie trwania samego koncertu nie byłam aż tak zafascynowana występem. Dopiero po jego zakończeniu dotarło do mnie, że chciałabym przeżyć go jeszcze raz. Im dłużej też rozmawiałam o nim z Mileną, tym bardziej obie utwierdzałyśmy się w przekonaniu, że było to nietuzinkowe, ale jakże warte zapamiętania przeżycie.

 

Ze swojej strony mogę bardzo serdecznie polecić nie tylko twórczość Xiu Xiu, ale też doświadczenie ich na żywo. Zdecydowanie rzuca to inne światło na dość trudną momentami w odbiorze twórczość. Mam nieco żalu o skąpą prezentację najnowszego albumu, bo skrywa on wiele „smaczków” instrumentalnych, jednak uważam, że moja ciekawość została do syta zaspokojona.

 

Marta Nowak, Milena Dryja