Stracili tytuł, ale zdobyli serca! Knicks i Pacers znów na ustach wszystkich

źródło: sny.tv

Tegoroczne, widowiskowe mecze play-off zostały zmonopolizowane przez zachodnią konferencję. W drugiej części kraju Boston Celtics zgodnie z oczekiwaniami weszło do finałów ligi, krocząc dumnie jak po czerwonym dywanie. Nie oznacza to jednak, że wschód został odarty z wyjątkowości. Historia rywalizacji Pacers i Knicks w rozgrywkach dała kibicom nie tylko chwile wzruszenia, ale i nadzieję na piękną przyszłość dla obu tych drużyn.

W starym stylu

Pacers, jak i Knicks, łączy wielka przeszłość i rozczarowująca teraźniejszość. Oba kluby trzy dekady wstecz, w play-offach, były swoim nemezis, rozgrywając między sobą aż sześć starć w ciągu dziesięciu lat. Trzy pojedynki stoczyły w finałach konferencji, a w bezpośrednich walkach o tytuł meldowały się także trzykrotnie. Mimo panowania Chicago Bulls Jordana, Pacers i Knicks również świadczyli o potędze wschodu. 

Ostatnie dziesięć lat nie było dla obu ekip łaskawe. Choć jeszcze w 2014 roku Indiana potrafiła dostać się nawet do finałów konferencji przeciwko Miami, nigdy później nie powtórzyła tego sukcesu, odpadając w pierwszych starciach play-off. Od czterech lat na dobre przestała w nich uczestniczyć. Knicks natomiast z symbolu ligi przeobraziło się w jej pośmiewisko, uczestnicząc w zaledwie… siedmiu meczach play-off na przestrzeni 15 lat! 

Koniec przygody Carmelo (z lewej) w Knicks i George’a (z prawej) w Indianie w praktyce zamknął rozdział poważnej rywalizacji ich drużyn w play-off/ źródło: sportsnet.ca

Ludzie z misją

Tegoroczny szokujący awans obu, do niedawna upadłych drużyn, nie był wcale przypadkiem. Budowa zespołów, które zagwarantowały im półfinały konferencji, trwała od blisko trzech lat. Obecni pierwsi trenerzy to ludzie, którzy zaczynali swoją przygodę z ligą NBA właśnie w tych klubach.

Rick Carlise spędził w Indianapolis dziewięć lat. W trakcie trzech sezonów poprowadził Pacers do finałów konferencji, jako asystent, i raz jako pierwszy trener. Staż Toma Thibodeau wynosi aż jedenaście lat, i podobnie jak Carlise, był odpowiedzialny za doprowadzenie do finałów swojej ekipy – New York Knicks. Jakby tego było mało obaj panowie zdążyli także zdobyć mistrzostwo przed 2024 rokiem. Carlise dokonał tego z Dallas Mavericks, a Thibodeau z Boston Celtics. Nic dziwnego, że ich bogate historie w Pacers i Knicks, przy świetnym resumem, poskutkowały odrodzeniem obu organizacji.

Carlise (z lewej) i Thibodeau (z prawej) są doskonałym przykładem tego, że choć wszystko płynie, można wejść dwa razy do tej samej rzeki/ źródło: nypost.com

Przypowieść o zaufaniu

Są takie drużyny, których siła w sezonie bazuje na efekcie „wow” a ich wysoka dyspozycja na przestrzeni miesięcy okazuje się być anomalią. Najświeższym przykładem takiego zjawiska było Sacramento Kings pod batutą coacha Browna. Jednakże tegoroczna nadzwyczajna dyspozycja Knicks i Pacers to nie niespodzianka, a wypadkowa ciężkiej pracy i przemyślanego procesu.

Thibodeau to najdłuższy stażem trener w Maddison Square Garden od czasów Mike’a D’Antoniego. Rick Carlise spędził w Fieldhouse łącznie najwięcej sezonów spośród wszystkich trenerów Indiany w XXI wieku. Czołowi koszykarze Pacers także byli mocno zżyci ze swoją ekipą. Super-rezerwowy TJ McConnel i nieodzowony center Myles Turner grali tu kolejno pięć i dziewięć lat. Sam Haliburton aktualnie już trzy. W Knicksach zaufano za to generalnemu managerowi, który wokół weteranów z Nowego Yorku (np. Randle’a czy Robinsona) zbudował niemal zupełnie nowy skład z Brunsonem, Hartensteinem, Hartem, czy DiVincenzo.

Jeszcze parę lat temu niewielu mogło się spodziewać, że to 24- letni Haliburton (z lewej) i 27-letni Brunson (z prawej) będą stanowić o odrodzeniu dwóch legendarnych organizacji/ źródło: athlonsports.com

„Plan Kamerun”

Pamiętacie strategię psychologiczną „Profesora” z „Domu z Papieru”, polegającą na nakłonieniu ludzi do kibicowania słabszym, z góry skazanym na porażkę? Była ona znana jako: „Plan Kamerun”. Wydaje się, że Pacers i Knicks mimowolnie dokonały podobnej sztuki, wykorzystując rolę underdoga do pozyskania przychylności zwykłych kibiców.

Ta sekwencja świetnie odnosiła się do serii nowojorczyków z sixers, gdzie nomen omen pewien Kameruńczyk, wydatnie przyczynił się do tego, że Knicks zyskali w oczach. Brudne zagrywki Embiida i jego kontrowersyjne wybory szybko sprawiły, że Philadelphia traciła poparcie fanów NBA. Indiana Pacers w serii z Bucks także zdawała się być ulubieńcami tłumów, mierząc się z krnąbrnymi koszykarzami pokroju Patricka Beverley’a, Bobby’ego Portisa Jr lub Jae Crowdera.

Ciężko było nie kibicować Knicksom przy tak brutalnych faulach lidera Sixers

Koszykówka jakiej nikt nie oczekiwał, lecz każdy potrzebował

Bezpośrednia seria między Knicks a Pacers była jak pojedynek z innej galaktyki. Na pierwszy rzut oka statystyki wskazywały na bezsprzeczną, bezpośrednią rywalizację Haliburtona z Jalenem Brunsonem. W jednym meczu lider nowojorczyków potrafił rzucić 43 punkty, żeby potem Tyrese odgryzł się w dwóch pojedynkach dorobkiem 30 'oczek’. Tak naprawdę był to jedynie wierzchołek góry lodowej. 

Pod liczbami liderów kryła się nieprawdopodobna intensywność w obronie i w ataku w obu zespołach. Choć na pierwszym planie byli Haliburton i Brunson, przebieg meczów wyglądał, jak walka młodych watah – każdy chciał coś udowodnić. Serię charakteryzowało naprzemiennie to co najlepsze w koszykówce: agresywna i nieustępliwa obrona, przy zaciekłych pojedynkach pod koszem, a także błyskawiczne poruszanie się z piłką i swobodna wymienność pozycji. To właśnie uniwersalność w sposobie gry sprawiła, że seria dawała przykład kompletnej koszykówki.

źródło: draftkings.com

We are all witnesses

Niesamowity wzrost formy wśród poszczególnych indywidualności w obu organizacjach były widoczne gołym okiem. Myles Turner osiągnął w tym sezonie drugie najwyższe wskaźniki punktów i zbiórek w całej historii swoich występów dla Pacers. Pascal Siakam pobił rekord kariery w celnych rzutach za trzy oraz zanotował drugie najwyższe średnie zbiórek na mecz – średnio 7.8. Powrócił także do tej samej celności rzutów z gry, co w swoim sezonie mistrzowskim w Raptors. Bohater drużyny, Tyrese Haliburton, został liderem asyst w całej lidze, notując ich po 10 na mecz, a także zrewolucjonizował szybką grę Indiany.

Popularni „młodzi wilcy” z Nowego Yorku również zaliczyli wyraźny progres. Donte DiVincezo stał się czwartym najskuteczniejszym graczem zza łuku w lidze, co jest jego osobistym rekordem. Josh Hart, jako rozgrywający ze 190 cm wzrostu, znalazł się w pierwszej dwudziestce najlepiej zbierających w sezonie, a w samych play-offach był na czwartym miejscu. Absolutnie zachwycający Jalen Brunson pobił rekord kariery w punktach notując ich średnio 28.7, stając się tym samym czwartym najskuteczniejszym koszykarzem NBA. Tylko w play-offach zyskał drugi najwyższy wynik 32.2 punktów na mecz i jako rozgrywający stał się szóstym najlepiej zbierającym graczem.

Win-win

Złośliwi powiedzą: „po co poświęcać czas drużynom, które poważną rywalizację skończyły na drugiej rundzie?”. Ich siedmiomeczowa seria pokazywała, że razem zasługiwali na finały wschodniej konferencji. Chociaż Knicksi polegli na półmetku rozgrywek, a Pacers zostali rozjechani sweepem na ostatniej prostej przez Boston, absolutnie nie mają się czego wstydzić. 

Nowojorczycy to w większości gracze przed trzydziestką, którzy już udowodnili, że wspólnymi siłami, w obecnym składzie, mogą sięgnąć po najwyższe cele, jeśli tylko nie przeszkodzą im w tym kontuzje. Przypomnijmy, że w pewnym momencie w składzie brakowało aż sześciu graczy! W Indianie sytuacja ma się podobnie bowiem po trzydziestce z liderów są tylko McConell oraz Siakam, a zatem Pacers mają na czym budować przyszłość. Czy trudno o piękniejszą zapowiedź małych dynastii na wschodzie?

Michał Korek

***

Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj -> Planeta Sportu