Po dziesięciu latach od ostatnich wydarzeń, spokojne miasteczko Woodsboro znów nawiedza seria brutalnych morderstw. Ghostface powraca, jednak tym razem wszystko wydaje się inne. Czy bohaterom uda się powstrzymać zabójcę na czas? Czy twórcom udało się obronić tę część serii? – pierwszą bez legendarnego Wesa Cravena.
Krzyk Wesa Cravena – gatunkowy przełom
Niestety, w 2015 roku pożegnaliśmy się z reżyserem pierwszych czterech części franczyzy i jednym z twórców postaci Ghostface’a – Wesem Cravenem. Spod rąk ojca takich filmów jak „Wzgórza mają oczy” czy „Koszmar z ulicy wiązów” w 1996 roku wyszedł pierwszy „Krzyk”. Film okazał się gatunkowym przełomem w rozumieniu horrorów. Sarkastyczny wydźwięk, elementy pastiszu i dawka humoru, spięte klamrą drastycznych morderstw w jedną całość – kultowy slasher Cravena. Autotematyzm i odejście od klasycznej struktury horroru na rzecz zabawy formą stały się charakterystycznymi cechami serii. Czy Matt Bettinelli-Olpin i Tyler Gillett podołali zadaniu i udało im się obronić ten poziom?
Powrót do korzeni
Film zaczyna się znaną już każdemu „krzykowiczowi” sceną dzwoniącego telefonu stacjonarnego. Odbiera samotna nastolatka w wielkim, pustym domu – Tara (Jenna Ortega). Po chwili słyszymy słowa: „What’s your favorite scary movie?”. Oznacza to jedno: nad Woodsboro znów zawisła klątwa tajemniczego zabójcy. W miasteczku pojawiają się protoplasty obecnych bohaterów. Sidney Prescott (niezastąpiona Neve Campbell), dziennikarka Gale Weathers (Courteney Cox) i emerytowany szeryf Dwight Riley (David Arquette). Przyjeżdża także siostra zaatakowanej Tary – Sam (Melissa Barrera), która okazuje się spokrewniona z pierwotnym zabójcą z oryginalnego „Krzyku” – Billym Loomisem.
Dwa różne pokolenia, które wiążą te same wydarzenia, łączą siły, by wytropić bezwzględnego zabójcę. Aby to zrobić, muszą najpierw zrozumieć jego system. Korzenie Sam zaczynają budzić podejrzenia co do poczynań nowego Ghostface’a. W pewnym momencie bohaterowie zaczynają rozumieć, że morderca pisze historię sprzed lat na nowo – tworzy requel.
Czym jest requel?
Piąta część cyklu została wypuszczona do kin chwilę po 25. rocznicy premiery oryginału. Jej zamysłem był swoisty powrót do oryginału. Bardzo mocno bazujący na pierwotnym „Krzyku” para-horror jest tak naprawdę kolejną komiczną auto-analizą gatunku. Liczne odwołania do poprzednich części, cytaty z samej serii, ale także spoza (nawiązania do klasyków np. Psychoza) nadają produkcji metatekstowy charakter. Film jest stworzony tak, jakby sam pisał się na naszych oczach. Bohaterowie wraz z publicznością próbują dojść do tego, kim jest morderca. Odgrzewają podstawowe zasady przetrwania horroru („Krzyk” z 1996) i analizują mordercę na podstawie wydarzeń sprzed lat.
Pada hasło, że przestępca pisze requel. Jak mówi jedna z bohaterek: ani reboot, ani sequel, opowieść odwołująca się do oryginału, z nowymi bohaterami na pierwszym planie i kilkoma dobrze już znanymi twarzami w rolach drugoplanowych. Tym właśnie jest nowy „Krzyk”. Brak numeracji w tytule (co zostaje zresztą wyśmiane przez bohaterów), odwołanie do początków i podobna fabuła. Konwencja, którą znamy z „Przebudzenia mocy”, „Jurassic World” czy ostatniego „Halloween” sprawdza się także tutaj.
Wodzenie widza za nos i obsada nieraz dźgnięta
„Krzyk” bawi się z widzem na każdym kroku. Tworząca napięcie muzyka przy którymkolwiek otwarciu drzwi – jakby zaraz po ich zamknięciu miał pojawić się zamaskowany zabójca. Bohaterowie, którzy mimo znajomości jasno określonych zasad, popełniają największe błędy ofiary. Twórcom udało się utrzymać przy życiu charakterystyczne mruganie okiem do widza, które znamy z filmów Cravena. Jestem pewien, że gdyby reżyser jeszcze żył, byłby dumny z tego, co udało się osiągnąć w nowej wersji jego dzieła. Prawdziwe wykraczanie poza ramy gatunku jest naprawdę imponujące – właściwe dla serii.
O obsadzie nie trzeba dużo mówić. Śmietanka franczyzy: Campbell, Cox i Arquette, nieraz dźgnięci, wiedzą już doskonale, co robić. Marley Shelton, którą mieliśmy okazję zobaczyć w „Krzyku 4”, również pokazała, że rozumie slasherowy zamysł rzeczywistości. Nowymi postaciami w teatrze życia i śmierci Ghostface’a okazują się młodzi aktorzy znani i nieznani. Jenna Ortega (You) pojawia się na ekranie nie pierwszy raz. Podobnie Dylan Minnette, którego znamy jako Clay’a z serialu „Trzynaście powodów”, tutaj jako Wes Hicks – w hołdzie zmarłemu Cravenowi. Mikey Madison (Amber Freeman) znamy za to z „Pewnego razu w Hollywood”, gdzie zagrała „tę niezabijalną” członkinię gangu Mansona. Tutaj także ma swój mały moment nieśmiertelności – kolejne oczko puszczone do widza. Reszta obsady emanuje świeżością, ale w tym zdrowym wydaniu – amatorki nie da się wyczuć.
Krzyk – miejsce spotkania dwóch pokoleń
Muszę się przyznać, że jestem wielkim fanem serii. Mimo to staram się obiektywnie spojrzeć na produkcję i jakoś usytuować ją w rankingu wobec całego cyklu. Trzeba jednak szczerze przyznać, że w niczym nie ustępuje ona swoim poprzednikom. Producenci zrozumieli, że tworzenie kolejnej kontynuacji sensu stricto nie ma większego sensu i zabranie się za „requel” okazało się strzałem w dziesiątkę. Połączenie światów dwóch pokoleń pozwoliło na dobrą rozrywkę nie tylko tym, których „Krzyk” wychował, ale także młodemu pokoleniu. Być może film ten stanie się na tyle mocnym mostem międzypokoleniowym, że także dla dzisiejszych odbiorców stanie się „filmem młodości”. Wtedy pozostaje pytanie: what’s your favorite scary movie?
Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj -> meteor.amu.edu.pl/programy/kultura/