Jak zobojętniała nam reprezentacja Polski?

Jednym ze smutniejszych zjawisk ostatniego czasu w polskim futbolu jest zupełne zobojętnienie na reprezentację Polski. Tkwimy w straszliwym marazmie, wciąż karmimy się wspomnieniami z czasów Adama Nawałki. Przez to powoli godzimy się z tym, że więcej takich sukcesów, takiej reprezentacji już nie będzie. Swoboda z jaką do strzałów dochodzili Litwini, buńczuczne kontrataki Maltańczyków prędzej doprowadzały nas do śmiechu niż żałoby.

Z jednej strony to dobrze, bo po co szargać sobie nerwy, czymś, co nie ma przełożenia na nasze życie. Z drugiej, widzimy gołym okiem, że ta reprezentacja nie generuje w nas żadnych emocji. Nie ma ani grama charakteru, ani żadnego znaku firmowego. Mamy reprezentację wycofaną, grzeczną i płochliwą. Biało-Czerwoni nie wchodzą w pojedynki, unikają dryblingów. Nawet przeciwko Malcie i Litwie.

Reprezentacja Polski na papierze vs. Reprezentacja Polski w przyszłości

Niby powinniśmy się cieszyć, bo przecież Polska wygrała oba mecze do zera, jest liderem w swojej grupie – zadanie niby zrealizowane. Patrząc czysto teoretycznie, ograniczając nasze spojrzenie do punktów i tabelek, rzeczywiście można stwierdzić, że jest dobrze. Jeżeli jednak pozwolimy naszym myślom wybiec nieco w przyszłość, z pewnością zauważymy, że tak pięknie wcale nie jest. Podopieczni Michała Probierza bardzo męczyli się przeciwko Litwinom. Niemałym problemem było wykreowanie groźnej sytuacji. W środku pola pojawiały się straty, które goście wykorzystywali. Bardzo chętnie penetrowali naszą połowę, tworząc sobie dogodne sytuacje. Wynik uratowali Jan Bednarek i Łukasz Skorupski.

Z kolei przed kompromitacją w ofensywie chronili nas: Jakub Kamiński, który jako jedyny starał się omijać rywali dryblingiem, Matty Cash jako jedyny nadawał sensowne tempo naszym akcjom i Robert Lewandowski, czyli autor jedynego gola.

Mamy same indywidualności. Odkąd Michał Probierz przejął kadrę, opieramy się wyłącznie na indywidualnej jakości. Kadra nie jest zespołem, lecz jedynie zbiorem piłkarzy grających na co dzień w różnych częściach świata. Zdaję sobie sprawę z tego, że ciężko jest nadać charakter drużynie oraz zgrać piłkarzy mając ich do dyspozycji raz na parę miesięcy. Inne reprezentacje, dysponując słabszymi graczami, potrafią jednak zadowalać swoich kibiców. Selekcjoner Probierz jest tym zadaniem wyraźnie przytłoczony.

Nie ma drużyny, nie ma tożsamości

Popatrzmy: przed Euro 2024 reprezentację w dużej mierze ciągnął Jakub Piotrowski. Wtórował mu Nicola Zalewski. W trakcie turnieju reprezentacji dawał najwięcej Piotr Zieliński. Natomiast w późniejszych zgrupowaniach najlepiej wyglądali Kacper Urbański, Piotr Zieliński i Nicola Zalewski.

Żaden z wcześniej wymienionej trójki nie znalazł się w składzie na mecz z Litwą. Pokazało to kompletny brak pomysłu na budowanie akcji piłkarzy reprezentacji. Czasami jest tak, że chęci są, ale umiejętności nie są wystarczająco wysokie, ale da się jednak zauważyć chęci do walki. Przeciwko Litwie naprawdę u niewielu graczy można było dojrzeć pragnienie wygrania meczu z dużo słabszym rywalem. Czy bez tego jest w takim razie jakikolwiek sens ubierania koszulki z orzełkiem na piersi i wychodzenia na płytę boiska? Ja nie widzę.

Nie ustawiamy autobusu w polu karnyn, nie bawimy się w gegenpress, nawet nie słyniemy z tworzenia zjawiskowych kontrataków. Zresztą, najstarsi górale nie pamiętają skutecznego pressingu reprezentacji Polski na połowie rywala. Nasza kadra naodowa nie ma ani jednej cechy, z którą będziemy ją utożsamiać. Nie generuje emocji i nie ma po swojej stronie żadnych argumentów.

Reprezentacja, która przestaje nas obchodzić

Oczywiście sam fakt, że grają chłopaki z orzełkiem na piersi, zawsze przyciągnie trochę kibiców na stadion, czy przed telewizory. Nie oszukujmy się, to część naszej kultury. Jest jednak spora grupa kibiców, której to nie wystarcza i pragną ujrzeć jedenastu chłopaków tworzących zespół z charakterem. A przynajmniej taki, który chce wygrywać mecze i strzelać gole. Tacy ludzie przestają odczuwać emocje związane z kadrą. Mają w nosie, czy trener powoła Mrozka czy Trelowskiego. Nie obchodzi ich, że Paweł Dawidowicz znowu dostał powołanie. Mają gdzieś, czy zagra Taras Romańczuk czy Jakub Moder. I mają racje, bo to nie ma żadnego znaczenia. Ta reprezentacja i tak skończy w najlepszym przypadku na fazie grupowej Mistrzostw Świata.

Przez co najmniej dwa lata ta reprezentacja będzie tak samo jałowa jak przy okazji tego zgrupowania. Nadal będziemy uzależnieni od obecności Zielińskiego i Zalewskiego. W dalszym ciągu, jedynymi piłkarzami, którzy potrafią dryblować będą Kamiński i Cash. Ta reprezentacja będzie jedynie zbiorem indywidualności, które czasem pociągną reprezentacje, może wypracują okazje strzeleckie albo i gola, ale perspektyw na rozwój nie ma i nie będzie. Bo nie ma drużyny.

Reprezentacja bez przyszłości

Zresztą na horyzoncie nie ma absolutnie nikogo, żadnego kandydata, który miałby zbawić tę kadrę. Nie mamy ani utalentowanych juniorów, ani dużo dobrych polskich piłkarzy w Ekstraklasie. Co więcej, Cezary Kulesza nie umie obsadzić stanowisko trenera. Dotychczasowi szkoleniowcy w meczach o punkty pokonywali: Albanię, Wyspy Owcze, Estonię, Walię (po rzutach karnych), Szkocję, Litwę i Maltę.

W ciągu dwóch lat największym powodem do radości dla kibica polskiej reprezentacji było pokonanie Walii po karnych. I to nie był wybitny mecz naszej kadry. To były znowu indywidualne popisy. Świetny Wojtek Szczęsny, kapitalny Nicola Zalewski. W dalszym ciągu nie było drużyny. Dalej nie ma i nic nie wskazuje na to, że będzie.

Żyjemy cały czas w trochę złudnym przekonaniu, że my wciąż mamy reprezentację, która jest gotowa powtórzyć sukces z 2016 roku. Potrzebujemy do tego jedynie lepszego prezesa PZPN i lepszego trenera. Fakt, potrzeba nam lepszego selekcjonera, potrzeba nam lepszych działaczy, ale w tej dekadzie nie powtórzymy sukcesu z Mistrzostw Europy z 2016 roku. Dlaczego? Jesteśmy za słabi.

Dziś trzon naszej kadry zachwyca w lidze tureckiej. 9 lat temu nasi reprezentanci grali w Borussii Dortmund, AS Monaco, Bayernie Monachium, Sevilli czy Napoli. Dzisiaj podniecamy się golami Krzysztofa Piątka z rzutu karnego w Super Lig, czy też szukamy alternatyw w lidze szwajcarskiej, bo Łukasz Łakomy gra solidnie w Young Boys. W rozgrywkach na papierze gorszych od PKO Ekstraklasy. Zaliczyliśmy ogromny upadek.

Przerwa reprezentacyjna wysysa z nas chęci do życia

Z polską piłką między 2016 a 2025 rokiem stało się dużo bardzo złych rzeczy. Nie potrafimy przekuwać naszych sukcesów w coś, co przyniesie długofalowe korzyści. Pamiętamy Legię Warszawa w Lidze Mistrzów. Sezon 2016/2017. Fenomenalna przygoda, duża kasa, „Wojskowi” mieli zdominować Ekstraklasę i zbudować sobie pozycje i markę w Europie. Nie wyszło. Analogicznie reprezentacja Polski po Mistrzostwach Europy we Francji. Wszystko wyglądało świetnie. Mieliśmy przekonanie, że ta reprezentacja ma jakąś przyszłość. Młodych talentów nie brakowało. Dziś mamy 2025 rok, selekcjonerem jest Michał Probierz. Trener solidny, ale dla średniaka PKO Ekstraklasy. Z wielkim trudem pokonujemy Litwę, działacze, trener i piłkarze jeszcze każą nam się z tego cieszyć. Ich wypowiedzi emanują haniebnym brakiem ambicji.  

https://twitter.com/fandomowka/status/1903193306529665274

Sentymenty z 2016 roku powinniśmy zostawić za sobą. Reprezentacja Polski przez najbliższe, co najmniej kilka lat nie zbliży się do tego poziomu. Jest jednak z pewnością w stanie pokonywać po 5-0 Litwę i Maltę. Do tego potrzeba nadać tej ekipie jakiś charakter. Wprowadzić do sztabu ludzi z sukcesami. Dokonać czystek w PZPNie. Nie musimy nastawiać się na wielkie sukcesy, ale na miłość Boską, zbudujmy reprezentację Polski w taki sposób, by przerwa na kadrę dla polskiego kibica nie była szlabanem na miły dla oka futbol. W Polsce są ludzie, którzy potrafią to zrobić.

Ziemowit Dziopa

Po więcej ciekawych tekstów ze świata sportu zapraszamy tutaj –> Planeta Sportu