Here It Is Christmastime — filmowe święta last minute

Okres przedświąteczny nigdy nie był szczególnie łaskawy dla odwiedzających kina widzów. Problem zwykle nie leży jednak w odzianych w mikołajowe czapki pracownikach multipleksów, czy mocno ograniczonym wyborze produkcji do potencjalnego seansu. Sytuacja prezentuje się tak dramatycznie z dokładnie przeciwnego powodu. Bożonarodzeniowych filmów jest współcześnie aż za dużo, szczególnie tych mocno wątpliwych jakościowo. Co zrobić, aby na sali kinowej nie natrafić na bryłkę węgla i wychodząc zejść po jej schodach równie tanecznym krokiem co Hugh Grant? Zapraszam na filmowe święta last minute.

To właśnie miłość
Źródło: today.com

Dla fanów polskiego kina

Aby poszukiwania idealnej produkcji z ośnieżoną choinką w roli głównej mogły zakończyć się pomyślnie, niezbędne będzie doprecyzowanie, co w ogóle sformułowanie „film świąteczny” dla nas oznacza? Jak bardzo świąteczny powinien on być? Czy jego akcja musi obowiązkowo toczyć się w Wigilię bądź Boże Narodzenie? Co z drugim dniem świąt? Grudniem? Zimą? Śniegiem? Jeśli do szczęścia wystarczą wam jedynie trzy ostatnie wyznaczniki, to możecie z miejsca sobie pogratulować.

Chrzciny, bo właśnie tę produkcję udało wam się wylosować, na papierze nie są może typowo świątecznym filmem. Również sam grudzień 1981 roku może kojarzyć się przynajmniej z kilkoma rzeczami absolutnie niezwiązanymi z rozpakowywaniem prezentów. Jednak jeżeli chcecie obejrzeć w kinie najlepszą aktualnie wyświetlaną produkcję, której akcja dodatkowo osadzona jest w zapierającej dech w piersiach zimowej scenerii, to nie mogliście lepiej trafić. Nie, żebym deprecjonował Wigilię, ale czy można wyobrazić sobie coś przyjemniejszego od spędzenia całego grudniowego dnia z Katarzyną Figurą?

Źródło: filmweb.pl

Święta z Karolakiem

Jeśli dobry film nie jest akurat tym, czego szukacie, a jesteście fanami polskiego kina uparcie twierdzącymi, że Wigilia jest w jego ramach prezentowana zdecydowanie zbyt rzadko, to pozostają wam dwie opcje. Pierwsza z nich to dołożenie swojej cegiełki do spektakularnego komercyjnego sukcesu Listów do M.5. Powoli zbliżają się do magicznej granicy milionowego widza. Jeżeli słyszeliście cokolwiek o tej serii, a istnieje duża szansa, że tak było, to najprawdopodobniej widzieliście którąś z poprzednich części. A jeśli widzieliście którąś z poprzednich części, to równie prawdopodobne jest to, że z przyzwyczajenia bądź przymusu obejrzeliście też pozostałe. A jeśli obejrzeliście już pozostałe… sami już chyba dobrze wiecie, do czego dążę. Przed Listami do M. 5 nie ma ucieczki.

Najnowsza produkcja z Tomaszem Karolakiem w roli niezadowolonego z życia Mikołaja z całą pewnością niczym was nie zaskoczy. Nie sprawi również, że seria powróci do poziomu znanego z pierwszej części. Z dobrych wieści — film jest nieco lepszy od pandemicznych Listów do M. 4 i ciut mniej przybijający. Czy sprawia to z miejsca, że jest też dobry? Bynajmniej, ale jestem świadom, że nikogo nie uda mi się odwieźć od seansu kolejnego już zbędnego sequela polskiej zrzynki To właśnie miłość. Ale wiecie co? Jeżeli zastanawiacie się, czy wydać swoje ciężko zarobione pieniądze na wsparcie rodzimej kinematografii, czy pływające niebieskie ludziki, to nalegam — utrzyjcie nosa Jamesowi Cameronowi. Sprawcie, żeby w Polsce to Listy do M.5, a nie Avatar stały się hitem zimy. Przynajmniej będzie zabawnie.

Listy do M. 5 - święta
Źródło: wyborcza.pl

Opcją nieco mniej mainstreamową, ale nadal narodową pozostają Święta inaczej. Największym problemem produkcji jest fakt, że nikt jej nie oglądał. Ja także. Na Filmwebie obraz może poszczycić się zwalająca z nóg liczbą ocen — dokładnie 693. Dla porównania nieszczęsne Listy do M.5 oceniło niemal 5000 internautów. Jestem naturalnie świadom, że żadna z tych dwóch produkcji nie jest targetem mniej lub bardziej domorosłych znawców sztuki filmowej. Ale mimo wszystko liczby mówią same za siebie. Jeżeli chcecie iść pod prąd wbrew szeroko pojętemu konformizmowi, to macie moje błogosławieństwo. Pamiętajcie o tym, że ktoś musiał. Padło na was.

Dla najmłodszych

Jeżeli w te święta chcecie wybrać się do kina razem z jakimkolwiek małym człowiekiem, to nie ważne jakbyście się nie starali i tak zabierzecie pociechę w przymusową podróż do mroźnej Skandynawii. Do najmłodszych skierowana jest Świąteczna niespodzianka o mówiącym ludzkim głosem misiem gardzącym proletariatem w roli głównej. Zaś dla nieco starszych Świąteczny cud, opowiadający o pochodzącym z uprzywilejowanej warstwy społecznej nastolatku, który z okazji zbliżających się świąt postanawia przychylić nieba ubogim. O dziwo, żadnego z tych obrazów nie wyreżyserował Ruben Östlund. Najprawdopodobniej są to produkcje dubbingowane, więc bez obaw — obejdzie się bez przyspieszonego kursu szwedzkiego. Gdybyście bali się pomylić filmy to spieszę donieść, że ten drugi w oryginale nazywa się Sagan om Karl-Bertil Jonssons julafton. Może pomóc.

Świąteczna niespodzianka
Źródło: filmweb.pl

Dla wielbicieli mocnych wrażeń

Pozostały jeszcze dwie produkcje, o których nie wypada nie wspomnieć. Obie przeznaczone raczej dla dorosłego widza. Pierwsza z nich o wdzięcznym polskim tytule Dzika noc jest krwawym i niczym niekrępowanym filmem akcji ze Świętym Mikołajem w roli głównej. Kreatywność ekranowych sposobów zadawania śmierci plasuje obraz znanego z Zombie SS Tommy’ego Wirkoli niebezpiecznie blisko slasherów. Ale rosnący balonik przemocy niemal za każdym razem przebijany jest przy pomocy poczucia humoru. Równowaga sił w przyrodzie zostaje zachowana. Nie mam pojęcia, jakie procesy myślowe musiały zajść w czyjejś głowie, aby tak szalona produkcja mogła ujrzeć światło dzienne. Ale mam nadzieję, że owa osoba znajdzie w tym roku pod choinką wymarzony prezent. Najlepiej dwa. Dla fanów nowej fali kina akcji i produkcji takich jak John Wick i Nobody z całą pewnością jest to pozycja obowiązkowa. Dla ich babć już ciut mniej.

Dzika noc - święta
Źródło: primemovies.pl

Święta z dreszczykiem

 Już 23 grudnia, tuż przed świętami, na ekrany kin zawita sequel pochodzącego z 2016 roku Terrifiera. Tym razem z niebywale wymownym podtytułem Masakra w święta. Już pierwsza część obrazu Damiena Leone nie miała sobą do zaoferowania nic poza serią ultrabrutalnych (i ultrazbędnych) scen gore. Fabuła wołała o pomstę do nieba, zaś morderczy klaun Art był jednym z najbardziej irytujących zabójców w historii kina grozy. Terrifier 2 nie zapowiada się niestety lepiej. Zwiastun nie pokazał na razie niczego, co nie sugerowałoby, że jest to po prostu bezmyślna kalka części pierwszej. Jakimś nie do końca zrozumiałym dla mnie sposobem, obraz będzie trwać niemal 2,5 godziny. Czyli niemal 60 minut dłużej od i tak wypranej z logiki i sensu poprzedniej odsłony. Czy to właśnie w tej dodatkowej długości skrywa się kompetentny film grozy? Na ten moment — śmiem wątpić.

Op Terrifierze 2 warto jednak wspomnieć ze względu na kulturowy fenomen, jakim szybko się stał. Brutalność obrazu jeszcze na długo przed premierą obrosła tak olbrzymią legendą, że pierwotnie zarezerwowany na wyłączność dla lubujących się w makabrze festiwalach filmowych, także w Polsce doczekał się szeroko zakrojonej dystrybucji. Dzięki temu każdy fan złego smaku będzie mógł wstydzić się swojego gustu już nie tylko w domowym zaciszu, ale i przed olbrzymim ekranem pobliskiego multipleksu. Czy Masakra w święta naprawdę okaże się filmem świątecznym? A może to kolejny, obok mdlejącej na niemal każdym pokazie publiki, chwyt marketingowy mający na celu przyciągnąć do kin jeszcze szerszą widownię? Już niedługo każdy będzie mógł przekonać się o tym na własnej skórze.

Dla wszystkich

Na sam koniec chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej produkcji. Wiem, że można uznać to niejako za oszustwo. Na początku tekstu wspominałem o tym, że będę przyglądać się tylko filmom kinowym. Ale jeżeli muszę wybierać pomiędzy zasadami, które sam wymyśliłem, a Kevinem Baconem na Disney+, to zwycięzca może być tylko jeden. Zrealizowane przez Jamesa Gunna Guardians of the Galaxy: Holiday Special trwa niespełna 40 minut. Ale to rockandrollowe święta w pigułce. W dodatku l najprawdopodobniej najpocieszniejsza i najbardziej adekwatna ze wszystkich produkcji, o których dziś wspominałem. Świąteczny spin-off Strażników Galaktyki ma wszystko, aby zaskarbić sobie serca publiki i wreszcie wygryźć Kevina z ramówki. W tym komiksowy rodowód, wspaniały soundtrack, tonę nieoczywistego poczucia humoru oraz kosmicznego psiaka z bułgarskim akcentem. Gdyby Boże Narodzenie miało być filmem… mówiąc szczerze, nie byłoby wystarczająco wspaniałe, aby być akurat tym. Ale szczególnie o tej porze roku wypada dać świętom szansę.       

Guardians of the Galaxy: Holiday Special
Źródło: m.imdb.pl

Wiecie co? Tak naprawdę nie jest ważne, czy w te święta wybierzecie Katarzynę Figurę, czy Tomasza Karolaka. Skandynawską produkcję familijną z dziwnym tytułem, kino akcji z obscenicznym Mikołajem roli głównej, odrażające gore dla horrorowych masochistów, czy Kevina Bacona, dającego koncert na drugim końcu galaktyki. Liczy się to, żebyście podczas seansu dobrze się bawili. Celebrujcie sezonowość, szczególnie świąteczne swetry. Wesołych świąt.

Po więcej ciekawych tekstów ze świata kultury zapraszamy tutaj – meteor.amu.edu.pl/programy/kultura

Autor: Paweł Maksimczyk