Umówmy się – 2020 rok nie należał, delikatnie mówiąc, do najlepszych. Pomiędzy zajadaniem się ulubionymi słodyczami, a oglądaniem kolejnych seriali trzeba było sobie znaleźć jakieś inne źródła radzenia sobie z „covidową” depresją. Źródłem pozyskiwania kolejnych endorfin były dla mnie zapowiedzi albumów, na które ostrzyłem sobie zęby. I właśnie jednym z takich materiałów było zapowiedziane w sierpniu Fortitude Gojiry. Zespołu, który przyzwyczaił nas, że poniżej pewnego poziomu nie schodzi. Czy dotrzymali słowa?
Francuska gracja i finezja
Osiem miesięcy temu Gojira na swoim kanale w serwisie YouTube umieściła singiel Another World. Już po pierwszym odsłuchu wiedziałem, że Fortitude będzie inna niż wydana pięć lat temu Magma. Od razu słychać było, że album będzie mniej mroczny a bardziej żywiołowy i tak jest. Nowa propozycja francuzów to jedenaście energicznych kompozycji z pogranicza thrashu i technicznego death metalu. Wszystko trzymane jest w jednym spójnym stylu co u Gojiry jest raczej standardem.
Gojira obrońcy ziemi
Może nie tacy obrońcy jak Iron Man czy Batman, jednak w warstwie lirycznej zwracają uwagę na katastrofę klimatyczną i na to jak ludzie na nią oddziałują. Niektórzy powiedzą, że katastrofa klimatyczna to brednie jednak francuzi do takich osób nie należą i chwała im za to. Za każdym razem zwracają uwagę na tę sprawę i nie dość, że edukują nas na ważne tematy społeczne to dodatkowo robią to w sposób przyjemny dla ucha.
Porządek ponad wszystko
Gojira przyzwyczaiła nas do tego, że na jej albumach panuje muzyczny porządek co jest naprawdę przyjemne dla ucha. Mimo, że gatunki takie jak thrash czy death metal przyzwyczajają nas do braku czystego śpiewu to w przypadku tej kapeli mamy rozłożone po równo growle i czysty śpiew w wykonaniu Joe Duplantiera. Dodatkowo samo brzmienie instrumentów jest bezbłędne, każde szarpnięcie struny basu Jean-Michel Labadiego idealnie zgrywa się z perkusją Mario Duplantiera, natomiast partii solowych Christiana Andreu nie powstydziłby się żaden gitarzysta.
O trackliście słów kilka
Płytę rozpoczyna Born For One Thing który zdecydowanie odwołuje się do starszych numerów tej kapeli. Mimo tego czuć w nim świeżą energię i jako piosenka otwierająca sprawdza się idealnie. Na albumie znajdują się utwory utrzymane w klimacie muzyki plemiennej np. Amazonia lub tytułowe Fortitude będące wstępem do The Chant. Jak przystało na Gojirę musi pojawić się wątek ekologiczny, w tym wypadku najmocniej jest on wyczuwalny w Another World, który to zapowiedział nowe wydawnictwo. Oczywiście jak na francuzów przystało na albumie muszą się pojawić kawałki które od pierwszej nuty wyrzucą nas z butów. Takim numerami są Sphinx, Grind czy New Found będący moim faworytem, no ale nie samym wyrzucaniem z butów człowiek żyje. Pojawiają się również nieco spokojniejsze numery, które nie powodują łamiącego karku machania głową. Do takich numerów należy zdecydowanie wcześniej wspomniane Fortitude, The Chant czy Hold On, które rozpoczyna wręcz przeszywający duszę śpiew acapella.
Każdy z tych elementów składa się na jedną, świetnie uzupełniającą się i jednocześnie spójną całość, której można słuchać na okrągło
Gojira ponownie miażdży
Gdyby ktoś mnie spytał czy jest zespół, który nie ma złej płyty to bez namysłu powiedziałbym o Gojirze. Może jest to spowodowane moimi zamiłowaniami muzycznymi a może nie, mimo granej przez nich dość ciężkiej muzyki. Lubi ich też sporo moich znajomych nie mających z metalem wiele wspólnego. Świadczy to tylko o tym, że francuzi mają naprawdę świetny warsztat i potrafią przyciągnąć do siebie naprawdę sporą publikę.
Czy warto?
Oczywiście! Kolejny raz dostajemy najwyższą możliwą jakość, która jest nie do przebicia, no może do czasu kiedy Gojira wyda kolejną płytę. W każdej kategorii ten album otrzymuje u mnie absolutne maksimum punktów. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że już w kwietniu dostaliśmy album roku w kategorii metal.
Tracklista: